Półtora tysiąca północnokoreańskich żołnierzy, niektóre źródła mówią o trzech tysiącach, ma już przebywać w Rosji. Około dziesięciu tysięcy kolejnych może do nich niebawem dołączyć. Oczywiście mając w perspektywie zaangażowanie się w wojnę Rosji z Ukrainą. Co chce osiągnąć w ten sposób Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna, a co zyskuje Moskwa?
Powyższe doniesienia pochodzą od południowokoreańskiego wywiadu, co czyni je bardzo prawdopodobnymi. Z kolei doniesienia wywiadu ukraińskiego o tym, że północnokoreańskie jednostki są już zaangażowane w działania bojowe, a nawet o pierwszych dezerterach z nich, można uznać za element tzw. mgły wojny. W końcu wojna informacyjna nie jest domeną wyłącznie Rosji, prowadzi ją również Kijów i należy o tym pamiętać.
Oczywiście nie można wykluczyć dotychczasowego udziału w działaniach bojowych pojedynczych specjalistów/operatorów z KRLD. Jeśli bowiem na froncie miały być używane pociski KN-23 czy też produkowane przez Pjongjang drony, to mógł się tam również pojawić obsługujący je personel. Czym innym jest jednak zaangażowanie wspomnianych specjalistów, czym innym zaś wprowadzenie do działań regularnych pododdziałów i oddziałów, co sugerują wspomniane na wstępie liczby. O ile do tego faktycznie dojdzie.
Zarówno Waszyngton, jak i NATO są mocno oszczędne w doniesieniach na ten temat. Dopiero po niemal tygodniu USA potwierdziły informacje o obecności Koreańczyków w Rosji (w doniesieniach amerykańskich pojawiła się liczba trzech tysięcy żołnierzy), nie przesądzając o ich przyszłej roli. Medialnie powielane są za to doniesienia, że żołnierze ci przechodzą szkolenie we Władywostoku, Ussuryjsku, Chabarowsku czy Błagowieszczeńsku. Tyle tylko, że te wiadomości dotyczą tego półtora tysiąca wojskowych, którzy mieli już do Rosji dotrzeć. Oznacza to, że nie planuje się wykorzystać ich do działania w ramach grup batalionowych (a tym bardziej związków taktycznych), a raczej na poziomie pododdziałów. I należy przyznać, iż wobec informacji o tym, że są to specjalsi, takie ich przeznaczenie do działań wojennych miałoby sens.
Północnokoreańscy żołnierze podczas parady. Zdjęcie ilustracyjne.
Czym innym jednak byłoby ewentualne zaangażowanie wojsk KRLD w rejonie Kurska, a więc na terytorium Rosji, czym innym zaś poza nią. Czy takie decyzje już zapadły? Niekoniecznie. Nawet jeśli półtora tysiąca żołnierzy północnokoreańskich faktycznie należy do komponentu wojsk specjalnych, nie oznacza to, że należeć do niego będą kolejni wysyłani do Rosji. Wedle tamtejszych źródeł w skład tego rodzaju sił zbrojnych ma wchodzić 150 tys. żołnierzy, według „The Military Balance 2024” – jedynie 88 tys. Przyjmując, że jest ich ok. 100 tys., trudno sobie wyobrazić, by dziesięć procent stanu osobowego miało trafić na front. Kolejni żołnierze, którzy mogą zostać wysłani do Rosji, będą pochodzić zatem z wojsk lądowych, ewentualnie być wspomnianymi operatorami uzbrojenia używanego do walki na ukraińskim froncie. W jakim charakterze mogliby zatem sprawdzić się tam? Przede wszystkim w roli lekkiej piechoty i zapewne z rosyjskiego punktu widzenia takie ich użycie miałoby sens (o ile udałoby się przezwyciężyć problemy językowe, co wcale nie musi być łatwe). Rosji się to opłaca, nawet jeśli północnokoreańscy żołnierze mieliby odegrać wyłącznie rolę „mięsa armatniego”. Co jednak zyskuje w ten sposób Pjongjang?
Od co najmniej kilku, jeśli nie kilkunastu miesięcy, napięcie pomiędzy państwami koreańskimi sukcesywnie wzrasta. Z południa na północ latają drony z ulotkami krytykującymi reżim, w przeciwnym kierunku – balony ze śmieciami, ale zawierające również niewielkie ładunki wybuchowe. Republika Korei została przez KRLD oficjalnie określona mianem wroga, doszło także do wysadzenia części dróg łączących obydwa państwa. Dla reżimu Kima zacieśnienie relacji z Rosją to z jednej strony równoważenie wpływów chińskich (zwłaszcza że Chiny często w przeszłości tonowały jego poczynania), z drugiej zaś nadzieja na bardziej wymierne korzyści: paliwo, żywność, być może również technologie wojskowe. W tym ostatnim zakresie Rosja pozostaje ostrożna, wszak Korea Południowa może w podobny sposób zrewanżować się Ukrainie. Jednak w tej układance jest jeszcze… trzecia strona. Otóż, dopóki oddziały północnokoreańskie nie pojawią się na froncie, dopóty nie można jednoznacznie przesądzić, że do tego faktycznie dojdzie. Należy zwrócić uwagę, że sama taka groźba jest korzystna dla obu państw, rodzi bowiem obawy zarówno w Seulu, jak i wśród krajów wspierających Kijów (i oczywiście w nim samym). Niewykluczone też, że przemieszczenie oddziałów Pjongjangu do Rosji może skończyć się ich wycofaniem po kilku tygodniach (zwłaszcza że zaangażowanie Koreańczyków zostało ujawnione już na początkowym etapie tego planu). Może też dojść do próby zamiany jednostek, tj. wycofania obecnie rozmieszczonych i bardziej skrytego wprowadzenia innych. Kim Dzong Un, wbrew powszechnej opinii, jest dość ostrożnym graczem i nie zawsze lubi działać w pełni otwarcie.
Jest jeszcze jeden wątek, który warto mieć na uwadze, tj. kampania prezydencka w USA. Kwestie bezpieczeństwa międzynarodowego na pewno mają na nią wpływ i może on wzrosnąć, gdyby któryś z kryzysów eskalował. Oznacza to, że pojawienie się północnokoreańskich żołnierzy w Rosji może wynikać również z politycznego kalendarza, nie tylko z potrzeb operacyjnych.
autor zdjęć: AP/Associated Press/East News
komentarze