Za sterami F-16 spędziłem ponad 1000 godzin, a mimo to ciągle czegoś się uczę. To niezwykły samolot: podnosi adrenalinę, daje siłę i poczucie bezpieczeństwa, ale też uczy pokory – mówi „Sox”, instruktor z 32 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Z okazji Święta Lotnictwa Polskiego opowiada nam o swojej służbie i misji w Kuwejcie, która była sprawdzianem dla polskiego lotnictwa bojowego.
„Polska Zbrojna”: Sobota, a Pan w pracy… Czy to oznacza, że rozmawiam z pilotem pełniącym dyżur bojowy?
„Sox”, pilot F-16: Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie (śmiech).
Na czym polega taki dyżur?
Dyżury w systemie sojuszniczym i narodowym piloci m.in. z jednostek w Łasku i Krzesinach pełnią na zmianę przez cały rok. Podczas jednego dyżuru, który trwa 24 godziny, w gotowości do wykonywania zadań w jednostce wojskowej czekają nie tylko piloci, ale cały zespół, np. personel SIL (Służby Inżynieryjno-Lotniczej – przyp. red.), nawigatorzy czy kontrolerzy ruchu lotniczego. W gotowości są także odpowiednio przygotowane i skonfigurowane samoloty.
Musicie być gotowi do szybkiego poderwania myśliwców…
Tak, zgodnie z natowskimi przepisami musimy wystartować w kilka minut od ogłoszenia alarmu. Para dyżurna może być poderwana do samolotów naruszających przestrzeń powietrzną lub do maszyn, które mają np. problemy z łącznością. W czasie krajowego dyżuru strzeżemy porządku w polskiej przestrzeni powietrznej. Ale podobne zadania podczas dyżurów bojowych wykonywali piloci z 32 Bazy chociażby w czasie natowskiej misji Baltic Air Policing, gdy od stycznia do maja stacjonowali w Estonii. Tam jednak strzegli przestrzeni powietrznej krajów bałtyckich.
Ile dyżurów bojowych i startów na alarm „Alfa Scramble” za Panem?
Kilkadziesiąt dyżurów już za mną, wiele z nich kończyło się poderwaniem pary dyżurnej. Powody alarmów były różne, np. musieliśmy przechwycić i rozpoznać w powietrzu maszyny naszego północno-wschodniego sąsiada lub reagować, gdy ktoś naruszał przepisy, albo znalazł się w strefie objętej zakazem lotów. Moi koledzy z jednostki byli też podrywani do samolotów, które miały problemy z łącznością lub miały problemy techniczne.
Czy któryś z tych alarmowych lotów szczególnie Pan wspomina?
Tak. Kilka lat temu dostaliśmy zadanie, by przechwycić samolot, który naruszył strefę ograniczenia lotów. Okazało się, że tym samolotem była akrobacyjna Extra 300. To było wyzwanie, m.in. ze względu na osiągi tego małego samolotu. Extra leciała wolno i nisko, tzn. około 600 metrów nad ziemią. Przechwyciliśmy ją, ale lot z małą prędkością na takiej wysokości jest trudny i wymaga ogromnego skupienia. Poza tym, im niżej tym większe zagrożenia dla odrzutowców, np. ze względu na większą liczbę ptaków.
Poderwanie pary dyżurnej musi budzić emocje?
Wszystkie loty na F-16 są emocjonujące i podnoszą adrenalinę. Ten samolot już tak ma (śmiech).
Co Pana przyciągnęło do lotnictwa? Właśnie adrenalina?
Moja wielka życiowa przygoda z lotnictwem zaczęła się w 2006 roku. Czternaście lat temu wstąpiłem do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych (dziś Lotnicza Akademia Wojskowa – przyp. red.). Nie kończyłem Lotniczego Liceum Ogólnokształcącego ani nie latałem szybowcami. Zaczęło się po prostu – od filmów: „Top Gun” czy „Żelazny orzeł”. Kino stworzyło w mojej wyobraźni obraz pilota, czyli człowieka wyjątkowego. Kogoś, kto ma możliwość operowania sprzętem niedostępnym dla każdego.
Studia ukończył Pan jako pilot samolotu odrzutowego. Skoro „Top gun” to rozumiem, że marzył Pan o F-16…
Jak zaczynałem studia w „Szkole Orląt”, to samoloty F-16 dopiero lądowały w Polsce. Oczywiście, że marzyłem o lataniu „efem”. W czasie studiów dawałem z siebie wszystko, żeby dostać szasnę i latać wielozadaniowymi F-16. Kryteria doboru pilotów na ten typ maszyn były jednak surowe. Na przydziały na koniec studiów wpływ miały predyspozycje lotnicze, oceny instruktorów z praktyk lotniczych, wyniki w nauce oraz znajomość języka angielskiego.
Udało się. Trafił Pan do 32 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku.
Tak i krótko po rozpoczęciu służby w Łasku zostałem skierowany na szkolenie w Stanach Zjednoczonych. Tam ukończyłem kurs angielskiego, szkoliłem się na Talonie i w końcu na F-16. Chciałem być pilotem w jednostce bojowej – i w końcu poczułem, że nim jestem!
Jako pilot z jednostki bojowej wyjechał Pan do Kuwejtu, by wziąć udział w międzynarodowej operacji „Inherent Resolve” przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu. Prowadziliście nad Irakiem rozpoznanie z powietrza w dzień i w nocy, fotografowaliście cele zgodnie z zapotrzebowaniem dowództwa operacji. Na podstawie tych zdjęć określano bojowników ISIS i weryfikowano skuteczność nalotów.
To był sprawdzian dla naszego lotnictwa bojowego. Byliśmy dobrze wyszkoleni i przygotowani do tych zadań. Wiedzieliśmy, że nasza praca wielokrotnie pomogła w określeniu pozycji bojowników, a tym samym w realizacji głównych celów misji. To budowało nasze morale. Byliśmy potrzebni i dobrze wykonywaliśmy swoją robotę. Współdziałając w środowisku międzynarodowym mieliśmy także okazję, by doskonalić swoje umiejętności, jak np. tankowanie w powietrzu. Podczas jednej misji piloci tankowali samolot średnio dwa razy. Doświadczenie wówczas zdobyte procentuje do dziś.
Bał się Pan?
Wykonywaliśmy loty na dużych wysokościach (powyżej 8 km – przyp. red.), by unikać zagrożenia. Ale nie oszukujmy się: lataliśmy w strefie działań wojennych, a zagrożenie przeciwlotnicze było duże. Wiedzieliśmy o tym, że ISIS przeprowadziła egzekucję zestrzelonego jordańskiego pilota. Każdy w jakiś sposób odczuwał zagrożenie. Na szczęście, wpływało ono na nas mobilizująco. Zawsze dokładnie analizowaliśmy sytuację taktyczną i planowaliśmy misje, tak aby jak najlepiej je wykonać, a jednocześnie, by minimalizować ryzyko.
Za sterami F-16 spędził Pan ponad 1000 godzin. Czy latanie „efem” jeszcze cieszy?
Oczywiście! Ten samolot jest niesamowity. Każdy lot podnosi adrenalinę, daje siłę, ale też uczy pokory, bo pokazuje, że uczyć się trzeba ciągle. F-16 daje pilotom poczucie bezpieczeństwa. Dzięki F-16 lotnictwo smakuje najlepiej.
Służba w jednostce bojowej to ciągłe wyzwania. Za mną wiele międzynarodowych szkoleń, m.in. ćwiczenia „Trident Juncture 2015” czy „Tactical Leadership Programme”, dwie zmiany PKW w Kuwejcie. A niedawno wróciłem ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ukończyłem szkolenie instruktorskie na F-16. Dziś stawiam sobie nowe cele: chcę szkolić kolejnych pilotów F-16. I chciałbym, aby każdy mój uczeń był lepszym pilotem ode mnie.
Wizytówka:
Sox ma 33 lata. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych (dziś LAW) w Dęblinie. W powietrzu spędził ok. 1400 godzin, z czego ponad 1000 na F-16. W przeszłości pilotował Cesnę 152, PZL-130 Orlik, TS-11 Iskra, T-6 i T-38. Jest dowódcą klucza i instruktorem. Dwukrotnie służył w ramach misji „Inherent Resolve”.
autor zdjęć: Staff Sgt. Jonathan Snyder
komentarze