Od początku czerwca w rosyjskim lotnictwie wojskowym wydarzyło się sześć poważnych incydentów, w tym dwa z udziałem bombowców strategicznych Tu-95MS. Zginęło pięciu lotników. Ta kumulacja wypadków jest poważna, gdyż w ciągu zaledwie sześciu tygodni było ich więcej niż przez cały miniony rok. Rodzi to pytania. Czy pogorszył się stan techniczny rosyjskich samolotów wojskowych? A może incydenty były spowodowane błędami ludzkimi? – pisze Tadeusz Wróbel, dziennikarz miesięcznika „Polska Zbrojna”.
14 lipca o godzinie 9.51 czasu moskiewskiego na Dalekim Wschodzie Rosji doszło do katastrofy strategicznego bombowca Tu-95MS, który w kodzie NATO nosi oznaczenie Bear (Niedźwiedź). Samolot rozbił się około 30 km od wioski Litowka, w Żydowskim Obwodzie Autonomicznym. Siedmioosobowej załodze udało się wyskoczyć na spadochronach ze spadającego bombowca i wylądować na zalesionym terenie. Natychmiast na ich poszukiwanie wysłano samolot An-12 i dwa śmigłowce Mi-8. Odnaleziono pięciu żywych członków załogi Tu-95MS i ciała dwóch pozostałych.
Rosyjskie ministerstwo obrony poinformowało, że maszyna z jednostki wojskowej 62266 wykonywała lot ćwiczebny. Samolot, który wystartował z bazy lotniczej Ukrainka w obwodzie Amurskim, miał dolecieć do Chabarowska (do katastrofy doszło 60–80 km od tego miasta), po czym powrócić do tej bazy. Podkreślono, że bombowiec nie przenosił uzbrojenia. Natychmiast po tym zdarzeniu uziemione zostały wszystkie Tu-95MS.
Kiepskie paliwo przyczyną katastrofy?
Prokuratura wojskowa Wschodniego Okręgu Wojskowego, w którym doszło do katastrofy, wszczęła śledztwo z artykułu 351 kodeksu karnego Federacji Rosyjskiej. Mówi on o naruszeniu przepisów dotyczących lotów lub przygotowania do nich. Jak podano, Tu-95MS runął na ziemię po tym, gdy – zależnie od źródeł – przestały pracować trzy lub cztery silniki. Wcześniej miała miejsce awaria instancji, która dostarczała do nich paliwo. Rosyjski wicepremier Dimitrij Rogozin wyraził przypuszczenie, że mogła ją spowodować zła jakość tego paliwa. – Silniki nigdy same z siebie nie odmawiają posłuszeństwa, zwłaszcza wszystkie naraz – cytowała Rogozina agencja TASS.
Katastrofa Tu-95MS na Dalekim Wschodzie to dla władz w Moskwie problem wielowymiarowy. Po pierwsze, incydent z 14 lipca stanowi nową rysę na wizerunku Rosji jako militarnej potęgi. A taki obraz państwa kreuje kremlowska propaganda. Co to oznacza z wojskowego punktu widzenia? Wstrzymanie lotów Tu-95MS, zresztą drugie w ciągu zaledwie kilku tygodni, uniemożliwia Rosji prowadzenie demonstracyjnych przelotów w pobliżu granic europejskich członków NATO, jak również Kanady i Stanów Zjednoczonych. W ten właśnie sposób Rosjanie uczcili przypadające 4 lipca amerykańskie święto narodowe. Dwie pary „niedźwiedzi” pojawiły się w rejonie wybrzeży Alaski i Kalifornii.
Rosja ma kilkadziesiąt bombowców Tu-95MS. Produkcja pierwszych rozpoczęła się w 1979 roku. Ostatnie, Tu-95M16, uzbrojone w 16 pocisków manewrujących, powstały w 1992 roku Od kilku lat trwa modernizacja „niedźwiedzi”. W ubiegłym roku siłom powietrznym przekazano osiem unowocześnionych maszyn. W latach 2015–2016 planowano modernizację dziesięciu następnych. Według informacji agencji TASS z marca 2015 roku siły powietrzne miały w tym roku dysponować 43 sztukami Tu-95MS. Od tego czasu utracono dwa bombowce. Najpierw 8 czerwca, w bazie Ukrainka jeden z „niedźwiedzi” wypadł z pasa startowego, gdy zapalił się jego silnik. Jeden z członków załogi zginął, a kilku było rannych. Według świadków bombowiec został całkowicie zniszczony.
Latanie Su-24 stało się niebezpieczne
Przyczyny katastrof Tu-95MS badają śledczy. Niemniej jednak w obu tegorocznych zdarzeniach pojawiły się problemy z silnikami, pożar lub ustanie pracy. Jeśli były to maszyny po modernizacji, to być może usterka była związana z wykonywanymi pracami. Do tej pory incydentów z udziałem z Tu-95MS było bowiem niewiele. Od czasu wznowienia w 2007 roku długich lotów patrolowych odnotowano tylko jeden. 26 lutego 2013 roku na lotnisku Diagilewo, w obwodzie riazańskim, wybuchł pożar wewnątrz jednego z bombowców. Załoga opuściła pokład, ale ogień tak zniszczył samolot, że nie nadawał się do remontu.
Czarna seria wypadków lotniczych w siłach powietrznych Rosji zaczęła się 4 czerwca. To wtedy rozbiły się dwa samoloty wojskowe. W rejonie poligonu Aszułuk w obwodzie astrachańskim runął na ziemię myśliwiec MiG-29. Podczas lądowania na lotnisku Buturlinowka w Woroneski rozbił się zaś nowoczesny myśliwsko-bombowy Su-34. Samolot z powodu awarii spadochronu hamującego wypadł podczas lądowania z pasa startowego i przewrócił się. Równie źle zaczął się dla rosyjskich lotników lipiec. Do pierwszej katastrofy doszło 3 lipca pod Krasnodarem, gdzie rozbił się drugi MiG-29. Jego pilotowi udało się katapultować. Mniej żołnierskiego szczęścia miała dwuosobowa załoga bombowego Su-24M, który roztrzaskał się podczas ćwiczebnego lotu koło lotniska Churba w Kraju Chabarowskim. Do czasu wyjaśnienia przyczyn tragedii uziemiono wszystkie samoloty tego typu. Poprzednio Su-24 rozbił się w lutym 2015 roku w obwodzie wołgogradzkim. Zginęła cała załoga bombowca.
Ta kumulacja incydentów lotniczych jest poważna, gdyż w ciągu zaledwie sześciu tygodni było ich więcej niż przez cały miniony rok. Rodzi to pytania. Czy pogorszył się stan techniczny rosyjskich samolotów wojskowych? A może incydenty były spowodowane błędami ludzkimi? Jeśli tak, to kto je popełnił? Piloci czy obsługa techniczna? A może wszystkie te czynniki skumulowały się, bo Rosjanie zaczęli więcej latać, a ani ludzie, ani samoloty nie były przygotowane do tak intensywnego funkcjonowania?
komentarze