Pod koniec działalności jego oddział liczył kilkudziesięciu żołnierzy. Do walki z nim Niemcy rzucili kilka tysięcy członków Wehrmachtu i SS. Wynik takiego starcia mógł być tylko jeden. 30 kwietnia 1940 roku w okolicach Anielina mjr Henryk Dobrzański „Hubal” nie zdołał po raz kolejny wymknąć się obławie. Zginął po krótkiej wymianie ognia.
Major Henryk Dobrzański jako starter na zawodach konnych w Zakopanem. Fot. NAC
„Hubal” wiedział, że Niemcy depczą mu po piętach. 29 kwietnia zwiadowcy donieśli: „jeszcze chwila, a oddział zostanie otoczony”. Aby wymknąć się z potrzasku, postanowił przeprawić się przez Pilicę. Bezskutecznie – brzegi rzeki były już obstawione. Ruszył więc w kierunku Anielina, wsi nieopodal Opoczna. Chciał złapać oddech, zastanowić się, co dalej. Wraz z ludźmi rozłożył się za wsią, w gęstym zagajniku. Nazajutrz, około wpół do szóstej, obudził go krzyk. Niemcy ominęli wystawiony przez „Hubala” posterunek obserwacyjny i poprzez gęste zarośla podeszli do obozowiska. Dalsze wypadki opisuje rozkaz dzienny jego oddziału z 4 maja: „Po pierwszym strzale z naszej strony, ukryci Niemcy oddali serię strzałów, zabijając naszego dowódcę”. „Hubal” dostał w serce, kiedy próbował wsiąść na konia. Część jego ludzi zdołała się wyrwać z okrążenia, ale i tak Niemcy triumfowali. Zabicie Dobrzańskiego poczytywali sobie za punkt honoru. Do Anielina ściągnęli fotografa, który zrobił martwemu „Hubalowi” kilka zdjęć. Widać na nich brodatego mężczyznę w mundurze i wysokich wojskowych butach. Spoczywa na rozścielonym na ziemi kożuchu. Ma przymknięte oczy, lekko rozwarte usta, a na piersi zaschniętą plamę krwi. „Zginął człowiek, który swej przysięgi żołnierskiej nie złamał, honoru polskiego nie splamił” – napisał kilka dni później jeden z jego żołnierzy.
Poczekać do wiosny
„Hubal” nie chciał walczyć. Nie w czasie, który nastał bezpośrednio po wrześniowej klęsce. Wiedział, że jest zbyt słaby, by samotnie stawić czoła hitlerowskiej machinie wojennej. – Zamierzał przeczekać ze swoim oddziałem do wiosny 1940 roku. Liczył, że alianci rozpoczną wówczas wymierzoną w Niemców ofensywę, a wtedy on wraz ze swoimi żołnierzami będzie mógł wreszcie powrócić do działań – tłumaczy Łukasz Ksyta, historyk, autor książki Major Hubal. Historia prawdziwa. Wypadki potoczyły się jednak inaczej. Ofensywa aliantów nie nadeszła, za to Niemcy rzucili przeciwko hubalczykom ogromne siły. Tymczasem Dobrzański trwał, a jego legenda rosła.
Odwagi, determinacji i odrobiny szaleństwa nie brakowało mu zresztą nigdy. Ani w roku 1914, kiedy jako siedemnastolatek wstąpił do Legionów Polskich, by w szeregach 2 Pułku Ułanów walczyć przeciwko Rosjanom, ani sześć lat później, gdy jako żołnierz niepodległej Polski bił bolszewików pod Komarowem, ani w czasach pokoju, kiedy w brawurowym stylu wygrywał międzynarodowe zawody konne w Warszawie, a potem wyjeżdżał z kadrą na Igrzyska Olimpijskie do Amsterdamu. Dobrze powodziło mu się także w wojsku, choć gen. Juliusz Rómmel stwierdził swego czasu: „Henia lubili wszyscy, ale przełożeni woleli go nie mieć w swoich jednostkach”. Zasadność takiej opinii potwierdziły wydarzenia z lata 1939 roku. Dobrzański był już wówczas majorem i dowodził szwadronem w 4 Pułku Ułanów. Zgodnie z rozkazem przełożonych miał przygotowywać swoich ludzi do spodziewanej mobilizacji. Pewnego dnia jednak, zamiast ślęczeć w koszarach, pojechał na polowanie. Dowódca dowiedział się o tym przejawie niesubordynacji. W rezultacie major został przeniesiony w stan spoczynku. Wtedy zastał go wybuch wojny z Niemcami.
Ludzie patrzą na mundur
We wrześniu 1939 roku mjr Dobrzański wrócił do służby. Został zastępcą dowódcy 110 Rezerwowego Pułku Ułanów. Jego przełożonym był ppłk Jerzy Dąbrowski. Po osiągnięciu gotowości bojowej pułk ruszył w kierunku Wilna, ale kiedy do Polski wkroczyła Armia Czerwona, rozkazy uległy zmianie. Żołnierze pomaszerowali na Grodno, walcząc po drodze z sowieckimi dywersantami.
Henryk Dobrzański (trzeci z lewej) w towarzystwie pozostałych członków polskiej kadry jeździeckiej. Fot. Wikipedia
Tymczasem sytuacja polskiej armii stawała się coraz trudniejsza. Ostatecznie pod koniec miesiąca ppłk Dąbrowski podjął decyzję o rozwiązaniu pułku. Część żołnierzy postanowiła jednak walczyć dalej i ruszyć na pomoc oblężonej Warszawie. Na ich czele stanął mjr Dobrzański. Jego plan zakończył się fiaskiem. Zanim żołnierze dotarli do stolicy, miasto padło. – Wtedy też major postanowił przeprawić się na Węgry – tłumaczy Ksyta. – Po drodze jednak doszło w nim do wewnętrznego przełomu. Widział, w jaki sposób mieszkańcy reagują na widok polskiego munduru. Doszedł do wniosku, że nie zostawi ich samych i że przeczeka w Polsce do wiosny – dodaje historyk.
Dobrzański w swoich ludziach widział żołnierzy regularnej armii. Działali w ramach Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego. Z drugiej strony miał świadomość, że jest skazany na walkę partyzancką. Na początku października, podczas postoju w gajówce Podgórze koło Bodzentyna, przyjął konspiracyjny pseudonim „Hubal”. A jednocześnie poprzysiągł, że do śmierci nie zrzuci munduru. Jego oddział miał już wówczas za sobą pierwszą potyczkę. 1 października 1939 roku polscy kawalerzyści przeprawili się przez Wisłę nieopodal Dęblina, po czym rozbili niemiecki patrol. Hubalczyków było wówczas nie więcej niż dwudziestu. Niebawem jednak Dobrzański zyskał błogosławieństwo konspiracyjnej Służby Zwycięstwu Polski, zostając zastępcą dowódcy okręgu kieleckiego, zaś jego oddział szybko się rozrastał. – W lutym 1940 roku liczył już 320 dobrze uzbrojonych żołnierzy – zaznacza Ksyta. Hubalczycy stacjonowali wówczas we wsi Gałki Krzczonowskie na Mazowszu.
Dobrzański nie przypuszczał nawet, jak poważne problemy spadną za chwilę na jego głowę – i to zarówno ze strony Niemców, jak i polskiego podziemia.
„Hubal” kontra podziemie
13 marca w kwaterze „Hubala” pojawił się płk Leopold Okulicki. Przywiózł wytyczne od gen. Stefana Roweckiego, „Grota”. Dowódca Związku Walki Zbrojnej – organizacji, która kilka miesięcy wcześniej zastąpiła Służbę Zwycięstwu Polski – rozkazał natychmiast rozwiązać oddział. Powód: działalność hubalczyków może stanowić zbyt duże zagrożenie dla ludności cywilnej. Według „Grota” Niemcy najzwyczajniej w świecie mogli się na niej mścić. – Polskie podziemie przygotowywało plan powszechnego powstania. Ale na to potrzebowało czasu i sprzyjających okoliczności. Zdaniem dowódców na podejmowanie otwartej walki było stanowczo zbyt wcześnie – podkreśla Ksyta. „Hubal” ani myślał porzucać walkę. Podnosił argument, że jak dotąd nie ucierpiała żadna polska wieś. Rozkazu „Grota” nie mógł jednak całkowicie zignorować. Pozwolił swoim ludziom wybrać. W rezultacie zostało przy nim zaledwie 70 żołnierzy.
Tymczasem nadchodząca wiosna sprawiła, że uaktywnili się Niemcy. – Kiedy na drogach i polach zalegał śnieg, a temperatury spadały do minus 30 stopni, nie byli w stanie podjąć szeroko zakrojonych akcji. Teraz postanowili rzucić przeciw Dobrzańskiemu potężne siły. Bo choć militarnie hubalczycy nie stanowili dla nich większego zagrożenia, to z wizerunkowego punktu widzenia istnienie oddziału było dla nich bardzo niewygodne – wyjaśnia Ksyta.
Do rozprawy z „Hubalem” Niemcy rzucili trzy pułki SS i trzy bataliony Wehrmachtu, łącznie od pięciu do ośmiu tysięcy żołnierzy. Oddział Wydzielony stoczył z obławą zwycięskie potyczki pod Huciskami i Szałasem, ale pętla wokół niego się zaciskała. Tym bardziej że Niemcy sięgali też po inne środki. Na przełomie marca i kwietnia spacyfikowali 31 miejscowości, które znajdowały się na szlaku hubalczyków. Obejścia spalili, mieszkańców wymordowali. Łącznie śmierć poniosło przeszło 700 osób. Była to pierwsza pacyfikacja w okupowanej Europie.
Międzynarodowe Zawody Hippiczne w Londynie. Ekipa polska, od prawej: por. Kazimierz Szosland, rtm. Henryk Dobrzański, ppłk Karol Rómmel, rtm. Zdzisław Dziadulski, rtm. Adam Królikiewicz. Fot. NAC
Z relacji świadków wynika, że Dobrzański był tym faktem załamany. Mimo to 7 kwietnia po raz drugi odprawił posłańca z dowództwa ZWZ. Ostatecznie Niemcy dopadli go 30 kwietnia. Było wówczas przy nim zaledwie kilkunastu żołnierzy. Nazajutrz „Grot”, nie wiedząc jeszcze o śmierci Dobrzańskiego, wystosował kolejny rozkaz: „Po raz trzeci i ostatni rozkazuję natychmiast zlikwidować i rozwiązać oddział. W razie niezastosowania się do powyższych zarządzeń będzie Pan Major traktowany jako dywersant i szkodnik sprawy narodowej”…
Na tropie grobu
Oddział Wydzielony WP przetrwał do 25 czerwca. Przestał istnieć po kapitulacji Francji, kiedy to niczym poranna mgła rozwiały się ostatnie złudzenia o alianckiej odsieczy. Tymczasem legenda „Hubala” została dodatkowo wzmocniona przez tajemnicę. Do dziś nie wiadomo bowiem, co się stało z jego ciałem. – Niemcy na pewno załadowali je na furmankę, po czym wywieźli z miejsca potyczki. Następnie zwłoki zostały przerzucone na ciężarówkę i trafiły do koszar w Tomaszowie Mazowieckim. Tam ślad się urywa – opowiada Dariusz Szymanowski ze Stowarzyszenia „Wizna 1939”. Kilka lat temu wraz z kolegami zaczął szukać miejsca pochówku Dobrzańskiego. Zebrane informacje zaprowadziły ich na cmentarz w Inowłodzu. Tam w jednym z grobów natrafili na szczątki mężczyzny w wieku 40–50 lat. – Niestety, specjalistyczne badania nie potwierdziły, że to „Hubal” – przyznaje Szymanowski. Członkowie stowarzyszenia kontynuowali jednak śledztwo. – Z naszych najnowszych ustaleń wynika, że „Hubal” niemal na pewno spoczywa na cmentarzu w Inowłodzu, tyle że w tamtejszym kościele. Droga do potwierdzenia tej hipotezy jest jeszcze daleka. Na razie mam nadzieję, że uda nam się przeprowadzić ekshumację – podsumowuje Szymanowski.
Podczas pisania korzystałem z publikacji: Łukasz Ksyta, Major Hubal. Historia prawdziwa, Warszawa 2014.
autor zdjęć: NAC, Wikipedia
komentarze