Przede wszystkim: nie panikować. Jeśli pod lodem nurkowi przytrafi się awaria sprzętu, powinien wolno podpłynąć do powierzchni jeziora, a potem krok po kroku wykuć sobie przerębel za pomocą noża – to tylko jedno z ćwiczeń, które zaliczyli nurkowie wojsk inżynieryjnych podczas zimowego zgrupowania na poligonie w Wędrzynie.
Wczesny poranek. Nad poligonem w Wędrzynie wiszą ciężkie chmury, wokół płaty topniejącego śniegu. Według prognoz niebawem powinien spaść deszcz. W taki dzień trudno zebrać się w sobie, ale poćwiczyć trzeba. Na dobry początek – w cieple i pod dachem. Kierownik zgrupowania nurków mł. chor. Bernard Hajducki z 5 Kresowego Batalionu Saperów odryglowuje metalowy kontener. Przez uchylone drzwi widać obły kształt komory dekompresyjnej, potocznie zwanej sercówką. Po chwili pierwsi żołnierze zajmują miejsca w jej wnętrzu. Kierownik staje przy panelu sterowania i chwyta za pokrętła. Powoli obniża wartość ciśnienia wewnątrz komory, aż osiągnie ono wartość równą tej, która panuje na głębokości 20 metrów. – Ćwiczący spędzą w takich warunkach pięć minut. Potem w kontrolowany sposób wyprowadzimy ich na powierzchnię – tłumaczy mł. chor. Hajducki.
Ćwiczenie potrwa kwadrans. Wszystko w porządku? Nikt się nie poczuł słabo? A zatem czas na kolejną ósemkę, a potem jeszcze jedną. Łącznie w zgrupowaniu bierze udział ponad 20 nurków z wojsk inżynieryjnych. Reprezentują kilka jednostek ze składu 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, ale też 1 Pułk Saperów z Brzegu oraz 5 Pułk Inżynieryjny ze Szczecina-Podjuch. – Treningi w komorze mają na celu podtrzymanie psychofizycznej kondycji nurków. Powtarzamy je każdego dnia – przyznaje mł. chor. Hajducki. Rodzaj przetarcia przed działaniami na jeziorze.
Nurek żółty, nurek niebieski
Wyjeżdżamy kilka minut po dziewiątej. Prognozy okazały się trafne: leje jak z cebra. Samochody kluczą po leśnych drogach pokrytych zmarzniętą breją. Kilkanaście minut później docieramy nad otoczone lasem jezioro Rakowe. Nurkowie ćwiczą tu regularnie. Na dnie tego jeziora można znaleźć różnego rodzaju konstrukcje, tory przeszkód, jest tam nawet wrak czołgu T-34. Żołnierze wnoszą sprzęt do murowanego baraku i zaczynają przebierać się w kombinezony. Na pobliskim pomoście czeka już przygotowane zawczasu stanowisko nurkowe. – Gdybyśmy chcieli założyć je bezpośrednio na lodzie, grubość pokrywy musiałaby wynosić co najmniej 20 centymetrów. Dziś jest około piętnastu – przyznaje mł. chor. Hajducki. Zanim jednak roztopy przyszły na dobre, żołnierze zdołali wejść na zamarzniętą taflę i przygotować przeręble. Kawałek dalej wykuli też dwa półokręgi połączone promieniami. Jeśli któryś z nurków straci orientację, posłużą mu za rodzaj mapy – wskażą, gdzie mniej więcej znajduje się pomost. Ćwiczący zabezpieczają się na różne sposoby. Dziś czekają ich dwa zadania. Pierwsze polega na przećwiczeniu procedur awaryjnych.
Do pomostu zbliża się już trzech nurków. Jeden z nich zajmuje miejsce na osłoniętym od wiatru siedzisku. Będzie nurkiem asekuracyjnym. Pod wodę zejdzie w ostateczności. Na przykład wówczas, gdy jego koledzy wpadną w tarapaty, z których nie będą w stanie samodzielnie wybrnąć. Tymczasem para nurków kończy ostatnie przygotowania. Każdy ma na sobie suchy skafander chroniący przed niskimi temperaturami. Choćby takimi jak dziś – woda tuż pod lodem ma około zera stopni, kilka metrów niżej zaledwie o dwa stopnie więcej. Do tego dochodzi butla z powietrzem, automat oddechowy, po dwie latarki i dwa noże. – W sumie sprzęt waży około 30 kilogramów – wyjaśnia st. szer. Kajetan Zemrzycki z 1 Pułku Saperów. Scenariusz zadania zakłada, że pod wodą dojdzie do awarii sprzętu. Nurkowie, aby się uratować, będą musieli wyjść na powierzchnię. Biorąc pod uwagę lód – sprawa niełatwa. – W tym celu przekujemy się przez jego pokrywę za pomocą noży – wyjaśnia st. szer. Zemrzycki.
Do jeziora wchodzą wprost z brzegu, korzystając z wyrąbanego wzdłuż pomostu pasa. Po chwili znikają pod lodem. Łączność z nimi utrzymywana jest dzięki sygnalistom, którzy trzymają w rękach linki. Końcówka każdej z nich jest przywiązana do ciała nurka. W pewnym momencie jeden z sygnalistów, na polecenie kierownika nurkowania, krótkim szarpnięciem oznajmia, że para powinna się zatrzymać. Właśnie w tym miejscu doszło do symulowanego wypadku. Nurkowie z głębokości mniej więcej sześciu metrów z wolna podpływają pod lód. Z pomostu widzę rozchodzące się w tym miejscu koncentryczne kręgi. Nurkowie zaczynają przekłuwać skorupę. Niebawem spod lodu wyłania się ostrze. Ale do końca zadania jeszcze daleko. Dopiero po kilkunastu minutach w wykutym otworze pojawia się głowa pierwszego z nurków. Ręką pokazuje, że wszystko w porządku. – Pod wodą spędziliśmy w sumie pół godziny. Zrobienie przerębla zajmuje sporo czasu, bo najpierw należy wkręcić w lód śrubę. Potem nurek jedną ręką trzyma się jej, wisząc w toni. W drugiej ma nóż i pracuje... Można się spocić – opowiada nieco później st. kpr. Łukasz Ziomek z 1 Pułku Saperów, drugi z pary nurków.
Tymczasem nurkowie przechodzą do zadania numer dwa. Tym razem para nurków poćwiczy korzystanie z pneumatycznego narzędzia. – Założyliśmy, że podczas przeprawy zatonął transporter opancerzony. Trzeba zejść pod wodę i sforsować jego właz, by wydostać załogę – tłumaczy mł. chor. Hajducki. Oczywiście w praktyce nurkowie będą cięli umieszczone pod wodą metalowe elementy.
Do jeziora, podobnie jak pierwsza para, wchodzą z brzegu. Na sobie mają jednak nieco inne wyposażenie. Nurkowie będą korzystać z powietrza podawanego z lądu za pomocą specjalnych przewodów. Butle na plecach mają jedynie na wypadek awarii systemu. Chodzi o to, by pod wodą mogli pozostać tak długo, jak to będzie potrzebne. Para ma też łączność ze stanowiskiem nurkowym. Zapewniają ją ciągnące się po pomoście kable. „Nurek żółty: głębokość trzy metry, widoczność około dwóch, samopoczucie dobre” – raportuje pierwszy z nich. Podobny meldunek składa nurek niebieski. Krok po kroku docierają do platformy. „Nurek żółty, nurek niebieski – przygotować się do przyjęcia narzędzia” – komunikuje kierownik nurkowania, a jego polecenie przekazuje dalej żołnierz odpowiadający za łączność. Pod wodę wprost z pomostu wędrują potężne nożyce pneumatyczne – takie, jakich strażacy używają do wydobywania ofiar wypadków z rozbitych samochodów. Praca jeszcze trochę potrwa. Po pierwszych parach nurków pod wodę zejdą kolejne.
Wszechstronny jak nurek
Na poligonie w Wędrzynie nurkowie z wojsk inżynieryjnych pojawiają się o różnych porach roku. – Staramy się, by ćwiczenia były maksymalnie urozmaicone – podkreśla mł. chor. Hajducki. – Nurkowie pod wodą wznoszą na przykład konstrukcje, które potem wysadzają. Na dnie spoczywa wrak małego fiata, który podnosimy za pomocą pontonu wydobywczego. Mamy też specjalną klatkę. Nurkowie wpływają do niej ze specjalną nakładką na masce. Nie widzą nic, za to na własnej skórze mogą poczuć, jak trudno poruszać się w ciasnych i ciemnych przestrzeniach – wylicza podoficer.
Nurkowie w wojskach inżynieryjnych odpowiadają za zabezpieczenie przepraw wodnych, na przykład czołgów czy transporterów opancerzonych, prowadzą rozpoznanie budowli hydrotechnicznych, przygotowują je do wysadzenia, podkładając ładunki wybuchowe, biorą też udział w ratowaniu załóg pojazdów zatopionych podczas forsowania rzek czy jezior.
autor zdjęć: st. chor. sztab. Rafał Mniedło, mł. chor. Bernard Hajducki
komentarze