Aż 13 akcji ratowniczych i poszukiwawczych przeprowadziły od połowy czerwca załogi śmigłowców z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. To niemal dwukrotnie więcej niż w każdym z trzech ostatnich sezonów wakacyjnych. Alarmy w dużej części pochodziły od wypoczywających nad Bałtykiem turystów. Wojskowi lotnicy pełnią całodobowe dyżury w Gdyni oraz Darłowie.
Tegoroczne wakacje były wyjątkowe. Pandemia COVID-19 poważnie utrudniła wyjazdy za granicę. W dodatku rząd, aby wspomóc rodzimy sektor turystyczny, od miesięcy zachęcał Polaków do spędzania urlopów w kraju. Rodziny z dziećmi otrzymały wakacyjny bon do zrealizowania w krajowych ośrodkach wypoczynkowych. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Polskiej Organizacji Turystycznej, na spędzenie urlopu w Polsce zdecydowało się aż 82 procent respondentów. W połowie czerwca niemal 38 procent pytanych wskazało, że wybiera się nad Bałtyk. I faktycznie, wraz z nastaniem lata tłumy turystów zjawiły się na plażach.
Konsekwencje większego niż zwykle napływu letników odczuły załogi śmigłowców ratowniczych, które pełnią całodobowe dyżury w Gdyni oraz Darłowie. Od połowy czerwca do końca sierpnia brały one udział w 13 akcjach. Ich liczba okazała się dwukrotnie większa niż w każdym z trzech ostatnich sezonów wakacyjnych. – Oczywiście nie wszystkie wiązały się ze wzmożonym ruchem turystycznym. Śmigłowce startowały też, by pomóc pasażerom promów czy platform wiertniczych – zastrzega kmdr ppor. Marcin Braszak, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. – Wiele jednak zdarzeń miało charakter typowy dla sezonu letniego – dodaje.
14 czerwca po południu dyżurny śmigłowiec z Gdyni został poderwany na wieść o tym, że nieopodal Jastarni przewrócił się jacht z dwoma żeglarzami. Ostatecznie rozbitkowie wyszli z opresji cało. Z wody wyłowiła ich załoga przepływającej nieopodal jednostki. Kilka godzin później lotnicy znów byli w powietrzu. Tym razem skierowali się w głąb lądu. W okolicach Człuchowa przez niemal dwie godziny poszukiwali zaginionego paralotniarza, wykorzystując między innymi kamerę termowizyjną i reflektor dużej mocy. Około pierwszej akcja została przerwana. Paralotniarza, który miał zniknąć bez wieści, tym razem nad Zatoką Gdańską, dyżurna załoga poszukiwała też 17 lipca. Mężczyzna, który zgłosił wypadek, twierdził, że widział, jak maszyna wpadała do morza. Godzinę później przyznał, że mógł ulec złudzeniu. Z kolei 22 lipca wieczorem lotnicy z Gdyni próbowali namierzyć kitesurfera. Ze zgłoszenia, które dotarło do załogi, wynikało, że mężczyzna ma trudności z poszyciem tzw. latawca, ostatni raz zaś był widziany nieopodal Sopotu, mniej więcej dwa kilometry od brzegu. Na pomoc, prócz śmigłowca, wyruszyły jednostki pływające Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa (SAR), Straży Granicznej oraz WOPR. Lotnicy pozostawali w powietrzu przez blisko trzy godziny. Potem musieli zawrócić do bazy, ponieważ w śmigłowcu zaczynało brakować paliwa. Kitesurfer odnalazł się po północy. Sam zgłosił się do służb ratowniczych.
Pięć dni później śmigłowiec z Darłowa oraz samolot Bryza z pobliskich Siemirowic zostały włączone do akcji, która miała pomóc w ustaleniu, co stało się z kajakarzami z wywróconej jednostki, która dryfowała 35 mil morskich od brzegu. Działania trwały przez cały dzień. Ostatecznie okazało się, że kajak najpewniej... sam przypłynął z Bornholmu. Wszystko wskazuje na to, że od pewnego czasu był nieużywany i po prostu zerwał się z uwięzi.
Sporo działo się również w kolejnym miesiącu. 14 sierpnia śmigłowiec z Gdyni został poderwany na wieść o tym, że z mola w Brzeźnie spadł do wody jeden z turystów. Spacerowicze rychło stracili go z oczu. Zanim jednak maszyna doleciała na miejsce, mężczyzna został odnaleziony przez statek SAR. Mniej szczęścia miał turysta, który kilka dni później zaginął w okolicach plaży w Jarosławcu. Do wypadku doszło, gdy wszedł na betonowe gwiazdobloki chroniące brzeg przed falami. Chciał sobie zrobić zdjęcie, jednak poślizgnął się, po czym zniknął pod wodą. – W tym miejscu są bardzo silne prądy – tłumaczy kmdr ppor. Braszak i dodaje, że mimo wysiłków marynarzy oraz cywilnych ratowników, poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Z kolei 25 sierpnia załoga ratowniczej Anakondy próbowała odszukać paralotniarza, który miał spaść nieopodal miejscowości Luzino. Świadek widział pikującą maszynę. Niebawem okazało się jednak, że był to fałszywy alarm. Paralotniarz szczęśliwie wylądował w miejscu, z którego kilka godzin wcześniej wzbił się w powietrze.
– Takie fałszywe alarmy się zdarzają. Trudno potępiać świadków, którzy działają w dobrej wierze. Gorzej, jeśli załogi ratownicze muszą się mierzyć z przejawami skrajnej nieodpowiedzialności – zaznacza kmdr ppor. Marcin Braszak. A tych niestety nie brakuje. – Wiele osób ciągle nie chce pamiętać, że morze potrafi być naprawdę groźne. Przy kiepskiej pogodzie nie należy decydować się na kąpiel czy uprawianie sportów wodnych. Na pozór wydaje się to oczywiste. Nie dla wszystkich jednak – podkreśla kpt. pil. Paweł Estal, pilot śmigłowca ratowniczego W-3WARM Anakonda. Żeglarze czy kitesurferzy powinni pamiętać o odpowiednim stroju. – Na morzu o wiele łatwiej wypatrzyć jaskrawe barwy niż ciemne. Ma to ogromne znaczenie w przypadku, gdy prowadzimy poszukiwania – zaznacza pilot. Do tego dochodzą kamizelki ratunkowe i środki łączności – choćby tak podstawowe jak telefon komórkowy. – Kiedy akcja ratunkowa wiąże się z ewakuacją na przykład z promu, mamy ułatwione zadanie, ponieważ wiemy, dokąd lecimy. Podczas poszukiwania rozbitka nie mamy tego komfortu. Służby ratownicze mogą go jednak namierzyć na podstawie współrzędnych telefonu i przekazać nam taką informację – podkreśla kpt. pil. Estal.
Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej to jedyna formacja, która prowadzi akcje ratunkowe z powietrza nad polskimi wodami Bałtyku, a dodatkowo także w pasie lądu sięgającym stu kilometrów w głąb wybrzeża. Ma ich na koncie niemal 700. – Ten rok jest dla dyżurnych załóg bardzo pracowity. Od stycznia zaliczyły już 18 akcji, podczas gdy średnia roczna z poprzednich lat wynosi nieco ponad 19 – informuje kmdr ppor. Braszak.
autor zdjęć: Michał Szafran
komentarze