Mam tytuł skoczka spadochronowego. Potrafię strzelać z przeciwlotniczego zestawu rakietowego GROM oraz 23-milimetrowej armaty przeciwlotniczej ZU-23-2 – mówi ppor. Mariola Myrta, tegoroczna prymuska Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Zapewnia, że podczas pięcioletnich studiów kandydaci na oficerów i dowódców nie mają czasu się nudzić.
Podczas uroczystej promocji Pani pierwsza, jako prymus, podeszła do podium. Oprócz mianowania i gratulacji od najwyższych dowódców w armii odebrała Pani szablę – nagrodę od prezydenta i złoty pierścień – nagrodę od ministra obrony. To duże przeżycie?
Ppor. Mariola Myrta: Sam akt promowania jest najważniejszym przeżyciem w karierze każdego oficera. Występowanie w charakterze absolwenta mającego najwyższą ocenę daje dodatkową satysfakcję i dumę, że osiągnęło się tak wiele. To dla mnie bardzo ważna chwila, którą z pewnością zapamiętam do końca życia.
Nie zepsuł jej fakt, że ze względu na epidemię na uroczystość promowania mogliście zaprosić tylko dwie osoby?
Jeszcze kilka dni temu obowiązywała decyzja, że nikogo nie możemy zapraszać. Zgoda na udział w promocji dwóch osób z grona rodziny czy przyjaciół bardzo więc nas ucieszyła. Ja zaprosiłam swoich rodziców. Rozumiemy sytuację i pogodziliśmy się z koniecznymi obostrzeniami epidemicznymi. Każdy z nas miał świadomość, że inni nasi bliscy myślami byli z nami. Mogli obserwować nasze wielkie święto dzięki transmisji internetowej z ceremonii. Zresztą wiedzieliśmy, że w krótkim czasie po uroczystości spotkamy się wszyscy i wtedy będzie bardzo dużo czasu na łzy radości i gratulacje.
Droga do pierwszych oficerskich gwiazdek była dla Pani znacznie dłuższa niż promowanych dzisiaj koleżanek i kolegów...
Tak. Przed podjęciem decyzji o studiach na Akademii Wojsk Lądowych rozpoczęłam kształcenie na studiach licencjackich na kierunku Bezpieczeństwo Wewnętrzne w specjalności bezpieczeństwo publiczne. W trakcie tych studiów postanowiłam, że zostanę żołnierzem. Zgłosiłam się do służby przygotowawczej do Narodowych Sił Rezerwowych. W 2013 roku zostałam skierowana na trzymiesięczne przeszkolenie w Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych we Wrocławiu. Pierwszy raz ubrałam mundur, nauczyłam się „żołnierki”, złożyłam przysięgę wojskową, zostałam specjalistką od likwidacji skażeń. Podczas tego przeszkolenia poznałam zasady naboru do ówczesnej Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych. Postanowiłam, że rozpocznę tam studia. W 2015 roku zostałam podchorążym. Rozpoczęłam naukę na kierunku dowodzenie w specjalności artyleria przeciwlotnicza.
Było ciężko?
Nie jest łatwo pogodzić naukę z obowiązkami żołnierskimi. Oprócz przyswajania dużej ilości wiedzy teoretycznej, pełniliśmy służby, mieliśmy zajęcia z musztry oraz taktyki i wiele innych. Dodatkowo wielu z nas poświęcało czas na dodatkowe przedsięwzięcia. Między innymi byliśmy w kompanii honorowej, która uczestniczyła w różnych uroczystościach.
Naukę przerywał pobyt na praktykach, które były ważne i ciekawe, ale wymagały także sporego wysiłku, aby zdobyć nowe umiejętności. Mieliśmy także wyjazdy na poligony. Podczas jednego z nich na terenie Centralnego Poligonu Sił Powietrznych w Ustce wykonywaliśmy strzelanie z przenośnego przeciwlotniczego zestawu rakietowego GROM oraz 23-milimetrowej armaty przeciwlotniczej ZU-23-2. Oprócz tego Akademia umożliwiała nam udział w wielu kursach specjalistycznych. Na jednym z nich miałam możliwość uzyskania tytułu skoczka spadochronowego. Jak widać, podchorążowie się nie nudzą.
Pod względem fizycznym nie miałam podczas studiów żadnych problemów. Lubię sport, lubię biegać. Brałam udział w różnych zawodach w biegu na 5 i 10 kilometrów. Sprawdzałam się w biegu przełajowym „O nóż komandosa" oraz w maratonie i półmaratonie komandosa. Ukończyła wszystkie te biegi.
Czy koleżanki i koledzy nie przypięli Pani łatki kujona z powodu tak dobrych wyników w nauce i służbie?
Mam taką naturę, że jestem zdeterminowana, by osiągać wytyczone cele. Jeżeli się czegoś podejmuję, to chcę to zrobić jak najlepiej. Byłam i jestem zmotywowana w tym co robię. Być może wynika to także z tego, że do uczelni nie trafiłam tuż po maturze, lecz kilka lat później jako osoba trochę starsza od koleżanek i kolegów z roku. Jako człowiek, który ma wyraźnie sprecyzowane cele, który wie, jak ma wyglądać jego życie.
Przeciwlotnikiem jednak Pani nie została...
Na przełomie czwartego i piątego rocznika można było zgłaszać akces do służby w Żandarmerii Wojskowej. Ponieważ miałam przygotowanie w postaci licencjatu z bezpieczeństwa publicznego postanowiłam, że taki będzie mój rodzaj służby.
Oprócz mnie do rekrutacji zgłosiło się kilkanaście osób. Mieliśmy dodatkowe testy, rozmowy kwalifikacyjne i badania lekarskie. Proces rekrutacji przeszło sześć osób. Ponieważ AWL nie kształci specjalistów dla Żandarmerii, pod koniec piątego roku wyjechaliśmy na pięć tygodni na specjalistyczne praktyki do oddziałów Żandarmerii, aby zapoznać się ze specyfiką przyszłej służby.
Jako prymus miałam możliwość wyboru gdzie chcę służyć. Wybrałam Kraków. Otrzymałam przydział do tamtejszego oddziału Żandarmerii na stanowisko dowódcy plutonu żandarmerii wojskowej na wydziale prewencji.
Bywa, że po latach od promocji o wielu prymusach słuch ginie. Przestają być najlepszymi, stają się oficerami jednymi z wielu. Jak będzie w Pani przypadku?
Tak to w życiu bywa. Coś się kończy, coś się zaczyna. W służbie na pierwszych stanowiskach dowódczych jesteśmy jak biała karta. Nie liczy się co było w uczelni, kto miał jakie wyniki, liczy się tylko to co teraz. Od nowa musimy pokazać charakter, siłę, wiedzę, zaangażowanie. Włożyć wiele wysiłku, aby poczuć się dobrym dowódcą. Tylko od nas będzie zależało jak zostaniemy ocenieni czy będziemy szanowani przez podwładnych, kolegów i przełożonych. Mam nadzieję, że moje przyszłe oceny będą równie wysokie jak teraz.
autor zdjęć: Akademia Wojsk Lądowych
komentarze