W nocy z 26 na 27 grudnia 1944 roku na terytorium okupowanej Polski zrzucono członków brytyjskiej misji wojskowej „Freston”. Zorganizowały ją angielskie tajne służby. Zadaniem Brytyjczyków było pośredniczenie między przedstawicielami Polskiego Państwa Podziemnego a wkraczającą na nasz teren Armią Czerwoną, jednak misja zakończyła się niepowodzeniem.
Była ciemna grudniowa noc 1944 roku. Dochodziła godzina 22.00, kiedy na polach nieopodal miejscowości Żarki, ponad 30 km od Częstochowy, wylądowało pięciu skoczków. Czterech z nich było agentami z Wielkiej Brytanii, piąty polskim cichociemnym. W okupowanej Polsce rozpoczęła się brytyjska misja wojskowa o kryptonimie „Freston”.
Polskie władze, zarówno rząd w Londynie, jak i dowództwo Armii Krajowej, już od 1943 roku zabiegały o przysłanie do kraju komisji zachodnich aliantów. Jej zadaniem miało być pełnienie funkcji łączników i rozjemców między przedstawicielami Polskiego Państwa Podziemnego a dowództwem sowieckim. W tej sprawie pisał m.in. premier Stanisław Mikołajczyk do brytyjskiego premiera Winstona Churchilla.
Obserwowanie i informowanie
Relacje polsko-rosyjskie były wówczas mocno napięte. Po wkroczeniu w 1944 roku Armii Czerwonej na wschodnie ziemie Polski rozpoczęła się na Kresach akcja „Burza”. Ujawniających się w jej trakcie żołnierzy polskiego podziemia, którzy razem z sowieckimi wojskami bili się przeciw Niemcom, NKWD rozbrajało, aresztowało i rozstrzeliwało lub wywoziło w głąb ZSRS. – Jednocześnie Moskwa nie utrzymywała stosunków z rządem polskim w Londynie od 1943 roku, czyli od odkrycia grobów w Katyniu, a w Lublinie instalowała się marionetkowa polska władza kierowana przez Józefa Stalina – mówi dr Piotr Jagodziński, historyk zajmujący się dziejami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Pod naciskiem Polaków w Kierownictwie Operacji Specjalnych (Special Operations Executive, SOE), tajnej brytyjskiej organizacji wspierającej ruchy oporu w krajach okupowanych przez III Rzeszę, zaczęto prace nad powołaniem misji „Freston”. Niestety, władze brytyjskie zwlekały z podjęciem decyzji o rozpoczęciu operacji. „O ile mi wiadomo, główną przeszkodą była odmowa Rosji na wyrażenie zgody na wysłanie misji brytyjskiej na teatr wojny, który Rosja uważała za swoją wyłączną domenę. Ta zgoda nigdy nie nadeszła” – pisał we wspomnieniach kpt. Antoni Pospieszalski „Łuk”, uczestnik misji.
Wreszcie na początku października 1944 roku, tuż przed kapitulacją Powstania Warszawskiego, operacja dostała zielone światło od premiera Churchilla. Jej uczestników w nocy z 26 na 27 grudnia przerzucono z bazy w Brindisi we Włoszech do Polski. Na czele grupy stał płk Duane „Bill” Hudson, oficer SOE, uczestnik podobnej misji w okupowanej Jugosławii. Razem z nim skoczyli do Polski agenci SOE: mjr Peter Solly-Flood, mjr Peter Kemp i sierż. Donald Galbraith. Piątym uczestnikiem był kpt. Pospieszalski „Łuk”, jako oficer łącznikowy, radiotelegrafista i tłumacz. W operacji brał udział pod fałszywym nazwiskiem kpt. Anthony Currie. „Nasze zadanie, jasno określone, miało polegać na obserwowaniu i informowaniu bazy o wszystkim, co dotyczyło walki i oporu przeciw niemieckiemu okupantowi. Ponadto w miarę możliwości mieliśmy ułatwić pierwsze kontakty poszczególnych członków AK z Rosjanami w miarę posuwania się Armii Czerwonej”, opisywał „Łuk”.
W Polsce na spadochroniarzy czekał liczący ponad 40 ludzi oddział osłonowy z 27 Pułku Piechoty AK. Grupą dowodził por. Józef Kotecki „Warta". Oficerowie brytyjscy zatrzymali się w należącym do państwa Dembowskich majątku Katarzyna niedaleko Radomska, gdzie świętowano sylwestra.
Niestety radosne nastroje popsuły się 1 stycznia 1945 roku. Oddział osłonowy został zaatakowany przez zbliżającą się do dworku niemiecką kolumnę pancerną wyposażoną w kilka czołgów i transporterów. Na szczęście żołnierzom AK udało się obronić członków misji i wyprowadzić ich do lasu. Jednak w ręce Niemców dostały się bagaże i zapasowa radiostacja Brytyjczyków. Zginął też jeden z żołnierzy AK.
Major Peter Kemp uczestnik misji „Freston” (pierwszy z prawej) podczas misji w Albanii. Fot. Wikipedia
Spóźniona o pół roku
Dwa dni później z członkami misji spotkał się gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, dowódca AK. – Opisał im warunki wojskowe, polityczne i gospodarcze na terenach Polski, mówił też o sytuacji żołnierzy AK na terenach zajętych przez Armię Czerwoną, podając przykłady współpracy wojskowej kończącej się tragicznie dla akowców – wyjaśnia historyk. Generał podkreślił jednocześnie, że postawa polskiego podziemia wobec Związku Sowieckiego jest ratowaniem suwerenności i niepodległości naszego kraju przed zaborczą polityką wschodniego sąsiada. „Zdaje mi się, że wówczas angielscy członkowie misji po raz pierwszy zdali sobie sprawę z całej grozy położenia Polski w obliczu potęgi sowieckiej” – zapisał kpt. Pospieszalski.
Przez kilka kolejnych dni uczestnicy operacji spotykali się z przedstawicielami różnych środowisk konspiracyjnych i ugrupowań wojskowych, aby uzyskać opinie o panujących w Polsce nastrojach i zagrożeniach. Działania Brytyjczyków przerwało nadejście 17 stycznia Armii Czerwonej. Zgodnie z instrukcjami z Londynu Brytyjczycy zgłosili się do dowództwa frontowego wojsk sowieckich. – Ku ich zdziwieniu po przesłuchaniu zostali rozbrojeni i jako podejrzani o szpiegostwo uwięzieni w Częstochowie, odebrano im też radiostację – podaje dr Jagodziński. Płk Hudson nie krył oburzenia, że można tak traktować sojuszników i domagał się widzenia z dowódcą frontu, marszałkiem Iwanem Koniewem. „W owych czasach Anglicy byli zapatrzeni w wielkiego wschodniego alianta. Dopiero gdy znaleźliśmy się w sowieckim więzieniu, otworzyły im się oczy” – wspominał kpt. Pospieszalski na antenie Radia Wolna Europa.
Uwolniono ich dopiero w połowie lutego, już po zakończeniu konferencji w Jałcie, na której przywódcy Wielkiej Trójki ustalili porządek powojenny Europy, oddając Polskę pod sowiecką strefę wpływów. Członkowie misji zostali przetransportowani do Moskwy i przekazani Brytyjskiej Misji Wojskowej. Do Londynu wrócili na początku kwietnia. Spotkali się tam z dowództwem SOE, premierem Mikołajczykiem i przedstawicielami polskiego rządu na emigracji. – Dla wszystkich było jednak oczywiste, że spóźniona operacja nie przyniosła skutku, a los powojennej Polski jest już przesądzony – podkreśla historyk.
Tak samo operację oceniał kpt. Pospieszalski, który uważał, że została zorganizowana o co najmniej pół roku za późno. Jak pisał, gdyby doszło do wysłania brytyjskiej misji w 1943 roku albo w pierwszej połowie 1944 roku, mogłaby ona zaważyć na działaniach AK i stosunku Armii Czerwonej do polskiego wysiłku zbrojnego, a może nawet na postanowieniach w Jałcie. „Jednak pośredniczenie między dowództwem Armii Czerwonej i Armii Krajowej u progu 1945 roku było już marzeniem ściętej głowy” – konstatował „Łuk” na antenie RWE.
autor zdjęć: NAC, Wikipedia
komentarze