Po trzech dniach przygotowań w szwedzkim porcie Karlskrona, w poniedziałek ruszyła morska faza manewrów „Northern Coasts”. Odbywają się one w cieniu tragedii, do której doszło w weekend, kiedy to w wypadku zginął polski marynarz. Dramatyczny początek nie powinien mieć jednak większego wpływu na ich przebieg. Z punktu widzenia NATO i krajów partnerskich, „Northern Coasts” to zawsze były jedne z najważniejszych ćwiczeń organizowanych na Bałtyku, a w tym roku ich znacznie jeszcze wzrosło. Wszystko za sprawą wydarzeń rozgrywających się za wschodnimi granicami Sojuszu.
Kiedy natowskie jednostki będą prowadzić symulowaną operację przeciwminową i chronić szlaki żeglugowe, odpierając ataki spod wody i z powietrza, na Białorusi i w obwodzie kaliningradzkim rozpoczną się największe manewry rosyjskich wojsk od czasu zakończenia zimnej wojny. Ćwiczenia „Zapad 2017” wpisują się w cały ciąg inicjowanych przez Moskwę militarnych demonstracji. W ostatnim czasie Rosjanie między innymi wysłali na Bałtyk największy okręt podwodny świata, ćwiczyli z marynarką wojenną Chin, rosyjskie samoloty zaś regularnie naruszają przestrzeń powietrzną sąsiadów. Ale „Zapad” nawet na takim tle wygląda wyjątkowo groźnie. Według zachodnich analityków, może w nim wziąć udział nawet 100 tysięcy żołnierzy. W przeszłości zdarzało się, że rosyjskie wojska od tego typu przedsięwzięć płynnie przechodziły do agresji na sąsiadów. W 1968 roku przekonali się o tym Czesi i Słowacy, a kilkadziesiąt lat później Gruzini. Dlatego NATO nie pozostaje dłużne i tak jak Rosja pręży muskuły. Wkrótce na polskich poligonach ruszą zakrojone na szeroką skalę ćwiczenia „Dragon”. I choć owa „wymiana uprzejmości” odbędzie się przede wszystkim na lądzie, żadna ze stron nie zapomina o Bałtyku. Powód? Eksperci niczym mantrę powtarzają, że we współczesnym świecie przytłaczająca większość towarów i surowców transportowana jest właśnie drogą morską. Nawet drobne zakłócenie żeglugi może się odbić na gospodarce nie tylko jednego państwa, lecz także całego regionu. Takie zadanie jest w stanie zrealizować nawet jeden nieprzyjacielski okręt podwodny.
Polska marynarka robi co może, by obowiązek pilnowania Bałtyku nie spoczywał wyłącznie na barkach sojuszników. W ubiegłym tygodniu jedna z polskich fregat, korweta i okręt podwodny ćwiczyły wspólnie ze Stałym Zespołem Okrętów NATO. Na „Northern Coasts” wysłaliśmy aż sześć okrętów wspomaganych dodatkowo przez śmigłowce ZOP (zwalczania okrętów podwodnych). Niestety, większość tych jednostek powoli dożywa swoich dni. Jedyną szansą dla nich jest szybko i sprawnie zrealizowany program modernizacyjny.
Położenie geopolityczne Polski sprawia, że losy ewentualnej wojny rozstrzygną się na lądzie. Jednak obecność na morzu także dla nas pozostaje sprawą kluczową. Bo to właśnie tam, angażując nawet niewielkie środki, można zadać przeciwnikowi szczególnie dotkliwy cios.
komentarze