Każdy Estończyk ma ID Card, który zastępuje nie tylko większość dokumentów, ale umożliwia także składanie elektronicznego podpisu. Dzięki temu może m.in. online rozliczać podatki, głosować bez wychodzenia z domu i kontaktować się z urzędami i jednostkami administracji publicznej – pisze z Tallinna Maciej Chilczuk, publicysta polski-zbrojnej.pl.
Estonia to mały kraj – to zdanie wszyscy w Tallinnie powtarzają jak mantrę. Wystarczy jeden rzut oka na mapę i od razu widać, dlaczego mieszkańcy tego bałtyckiego kraju wciąż z niepokojem spoglądają na wschód. Ogrom Rosji przytłacza, a trudna sąsiedzka przeszłość nie jest dobrym fundamentem do budowy przyszłości.
Drugim ulubionym tutaj bon motem jest E-way of life. „E” to zarówno od „estoński”, jak i od „elektroniczny”. Bo te dwa słowa w tym małym kraju od dawna są ze sobą mocno związane. Jeżeli przychodzi wam do głowy skojarzenie z amerykańskim stylem życia, to słusznie. Podobnie jak Jankesi, Estończycy uważają, że obrana przez nich droga jest najlepszą z możliwych, że warto ją propagować w innych krajach i robić wszystko, by bronić jej na własnym terytorium.
A jaka jest tajemnica tego wyjątkowego E-way of life? Niemal całkowita digitalizacja życia publicznego. Każdy Estończyk ma ID Card, który zastępuje mu nie tylko większość dokumentów, ale umożliwia także składanie elektronicznego podpisu. Dzięki temu może m.in. rozliczać podatki online (w ubiegłym roku zrobiło to 94 procent społeczeństwa i 99 procent przedsiębiorców), głosować bez wychodzenia z domu (w ostatnich wyborach 25 procent głosów oddano przez Internet) oraz kontaktować się z urzędami i jednostkami administracji publicznej. Wszystkie dane o obywatelach, które zbierają organy władzy, zgromadzone są w jednym miejscu i każdy Estończyk może w każdej chwili zobaczyć, jaka instytucja „zaglądała” w jego akta. Jeżeli czuje taką potrzebę, może zapytać urzędnika (oczywiście zdalnie), w związku z jaką sprawą sprawdzał te dane. Jaka jest korzyść z takich cyfrowych rozwiązań? Ogromna oszczędność czasu obywateli.
Część tego czasu Estończycy poświęcają na obronę E-way of life. Ochotnicza Liga Obrony to organizacja zrzeszająca około 2 procent społeczeństwa (gdyby ten wskaźnik przyjąć dla Polski, to w LOK-u powinno aktywnie działać jakieś 750 tys. ludzi! Tymczasem jest ich około 130 tys.), której zadaniem jest krzewienie wartości patriotycznych, utrzymywanie na wysokim poziomie kultury fizycznej oraz szkolenie członków z podstawowych umiejętności wojskowych. Na co dzień jej oddziały zajmują się ochroną budynków resortu obrony i armii, a w razie potrzeby pomagają w usuwaniu skutków klęsk żywiołowych czy wspólnie z policją zabezpieczają imprezy masowe. Są także naturalną kuźnią kadr dla estońskiej armii. LO nie płaci swoim członkom za poświęcony jej czas. Wręcz odwrotnie, każdy z nich co miesiąc wpłaca symboliczne 1 euro na konto Ligi.
Wyjątkowy w tej organizacji jest Oddział Cyberobrony. To wysoko wykwalifikowani specjaliści IT, którzy po pracy, wyłącznie z patriotycznego obowiązku, monitorują sieć i pilnują, by zakochanego w swoim E-way of life społeczeństwa nie zaskoczył atak podobny do tego z 2007 roku. To nie są bezrobotni, którzy szukają sposobu na dostanie się do wojska. To nie są dzieciaki, którym marzy się, by toczyć cyfrowe pojedynki rodem z filmów science fiction. To pracownicy banków, telekomów, sektora nowoczesnych technologii, którzy rozumieją, że dobro wspólne to przede wszystkim wspólna odpowiedzialność.
A czy my dorobiliśmy się już czegoś, co moglibyśmy nazwać Polish-way of life? Czy w ogóle mamy pomysł na sposób życia, którego w razie konieczności bronilibyśmy do upadłego? Zarówno estoński, jak i amerykański przypadek trącą trochę banałem, ale doskonale wypełniają swoje zadanie – jednoczą społeczność wokół wspólnych celów i wartości. A to jest niezbędne, by szybkim, marszowym krokiem iść do przodu.
Wcześniejsze relacje z pobytu naszego korespondenta w Tallinnie:
komentarze