Kilka godzin temu wylądowałem w Tallinnie. Małe, urokliwe miasto z niemal tysiącletnią historią. Od przepisanych z przewodnika informacji o stolicy Estonii znacznie ciekawsza wydaje się jednak odpowiedź na pytanie, dlaczego się tu znalazłem. Cóż, zaczyna się jak w typowej dla Europy Wschodniej opowieści – wszystkiemu winna druga wojna światowa i Jałta. A było to tak… – pisze Maciej Chilczuk, publicysta polski-zbrojnej.pl
W trakcie marszu na Berlin Armia Czerwona wkracza na terytorium Estonii. Na mocy porozumień zwycięskich mocarstw państwa bałtyckie zaliczono do radzieckiej strefy wpływów. ZSRR anektuje więc zdobyte terytorium i przez następnych kilkadziesiąt lat istnieje tu jedynie republika radziecka. W 1947 roku, gdy ucichły już działa i zaczęto budować „nowy, wspaniały świat”, postanowiono oddać hołd żołnierzom Armii Czerwonej, którzy wyzwolili Estonię spod hitlerowskiej okupacji. W centrum Tallinna stanął „Brązowy Żołnierz” – monument ku ich czci.
Upadek systemu i skupienie się Związku Radzieckiego na problemach wewnętrznych (pucz Janajewa) zostały wykorzystane przez Estończyków do ostatecznego uwolnienia się spod władzy Moskwy. W 1991 roku kraj ogłosił niepodległość i rozpoczęła się odbudowa niezależnej państwowości. Jednym z jej elementów było nadanie wydarzeniom z połowy lat czterdziestych ich prawdziwego znaczenia.
W małym kraju, gdzie prawie jedną trzecią mieszkańców stanowili Rosjanie, redefiniowanie „wyzwolenia przez Armię Czerwoną” było nie lada wyzwaniem. Estonia obrała jednak kurs ku Europie i konsekwentnie dążyła do osiągnięcia politycznych celów – wstąpienia do NATO i Unii Europejskiej. W 2007 roku podjęto decyzję, by Pomnik Wyzwolicieli Tallinna, bo tak oficjalnie nazywa się „Brązowy Żołnierz”, przenieść na cmentarz wojskowy. Moskwa i przedstawiciele miejscowej mniejszości rosyjskiej zaprotestowali. Na ulicach doszło do zamieszek.
Prawdziwą areną walki stał się Internet. Serwisy rządowe, strony instytucji publicznych, banków i największej estońskiej gazety codziennej zostały zaatakowane przez hakerów i zablokowane. To był pierwszy w historii tak zmasowany i skoordynowany cyberatak przeprowadzony na informatyczną infrastrukturę państwa. Za akcją stali rosyjscy hakerzy i choć nigdy tego nie udowodniono, działali oni prawdopodobnie w porozumieniu z władzami w Moskwie. Ataki były przeprowadzane z terytorium Rosji, ale jej organy ścigania nie były zainteresowane pomocą w śledztwie prowadzonym przez Estonię.
W trakcie trwającego trzy tygodnie kryzysu do Tallinna przyjechali specjaliści z NATO. Okazało się, że Sojusz Północnoatlantycki, już wtedy niepodzielnie panujący na tradycyjnym polu walki, jest niemal bezbronny wobec nowego zagrożenia – ataku w cyberprzestrzeni. Dobrze zaplanowana akcja hakerów mogłaby wyrządzić więcej szkód niż tradycyjna akcja zbrojna.
Doświadczenia zdobyte przez estońskie służby i chęć zabezpieczenia się przed takim atakiem w przyszłości zaowocowały powołaniem w 2008 roku nowej NATO-wskiej instytucji: Cooperative Cyber Defence Centre of Excellence, czyli ośrodka koordynującego obronę cyberprzestrzeni. Jej siedziba znajduje się właśnie w Tallinnie.
Na zaproszenie amerykańskiego przedstawicielstwa w NATO dwunastu dziennikarzy z całej Europy przyjechało do Estonii, by wziąć udział w Cyber Tour. Odwiedzimy wspomniane już Centrum i estońskie instytucje zajmujące się cyfrowym światem. Spotkamy się ze specjalistami, których zadaniem jest obrona cyberprzestrzeni Sojuszu. Jeżeli czytacie ten felieton, to znaczy, że na razie jest z nią wszystko w porządku. Ale jak pokazały wypadki z 2007 roku, cyberwojna to już nie wymysł hollywoodzkich scenarzystów. To realne zagrożenie.
komentarze