Sytuacja w wojnie rosyjsko-ukraińskiej jest patowa i jak na razie nic nie wskazuje na to, by ten stan rzeczy miał się zmienić. Błyskotliwa operacja Sił Zbrojnych Ukrainy w obwodzie kurskim, pomimo lokalnych sukcesów, nie wpłynęła w sposób zasadniczy na ogólną sytuację w skali całego konfliktu. Wobec powyższego, od kilku miesięcy coraz głośniej mówi się o perspektywie rozmów pokojowych, które, choć prawdopodobnie nie przyniosą trwałego pokoju, mogą być w interesie obu stron.
Być może trudno w to uwierzyć, ale od początku konfliktu pomiędzy Federacją Rosyjską a Ukrainą minęła już ponad dekada: jego początkiem była aneksja Krymu, która rozpoczęła się 20 lutego 2014 roku. W kolejnych tygodniach byliśmy świadkami (pro)rosyjskich zamieszek w wielu miastach wschodniej i południowej Ukrainy, a w końcu – począwszy od kwietnia 2014 roku – otwartych walk z siłami rosyjskimi, maskowanymi na „prorosyjskich separatystów”, dążących do siłowego oderwania od Ukrainy początkowo większości południowych i wschodnich obwodów, a ostatecznie dwóch quasi-państwowych tworów, znanych jako Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa. Przełom 2014 i 2015 roku upłynął pod znakiem ciężkich walk na wschodzie Ukrainy, gdy ukraińska armia, nadal na początku drogi odbudowy swojego potencjału, starała się wypchnąć z terytorium Ukrainy siły rosyjskie, z czasem coraz bardziej otwarcie uzbrajane i zaopatrywane przez Moskwę. To udało się jedynie częściowo i dwie separatystyczne „republiki”, podobnie jak zajęty wcześniej Krym, stały się rosyjskim łupem.
Począwszy od wiosny 2015 roku aż do lutego 2022 roku – a więc przez blisko siedem lat – linia frontu w wojnie rosyjsko-ukraińskiej pozostawała właściwie niezmienna, jeśli nie liczyć sporadycznych walk na kilku wybranych odcinkach. Zawieszenie broni normowały wówczas tzw. porozumienia mińskie – będące efektem negocjacji pokojowych prowadzonych w stolicy Białorusi pod patronatem Francji i Niemiec. Podpisano dwa takie dokumenty – we wrześniu 2014 oraz w lutym 2015 roku. Ich realizacja pozostawiała, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia, zwłaszcza jeśli chodzi o podstawowe założenia, którymi były wstrzymanie ognia i wycofanie obcych wojsk poza terytorium Ukrainy.
Rosyjska agresja z 24 lutego 2022 roku miała już inny charakter – przede wszystkim odbyła się w znacznie większej skali, a także bez prób maskowania przez Rosję odpowiedzialności za działania zbrojne. Próba ofensywy Rosjan na kilku kierunkach i szybkiego rozstrzygnięcia na swoją korzyść zakończyła się klęską: musieli się wycofać spod Kijowa, Czernihowa, Sum i Charkowa, a także porzucić plany zajęcia Mikołajowa i Odessy. Jedynym miastem obwodowym, jakie udało się im zająć, był 200-tysięczny Chersoń; rosyjskie siły zajęły także kolejne części obwodów ługańskiego i donieckiego, a także charkowskiego, zaporoskiego i chersońskiego. Mimo trudnego położenia i dzięki zachodnim (także polskim) dostawom uzbrojenia, ukraińska armia była w stanie przeprowadzić kontrofensywę, która w okresie od końca sierpnia do połowy października 2022 roku doprowadziła do odzyskania terenów w obwodzie charkowskim i chersońskim, wraz ze stolicą obwodu, Chersoniem, z którego oddziały rosyjskie wycofały się ostatecznie na początku listopada 2022 roku.
„Upragniona” stabilizacja
Od końca 2022 roku przebieg linii frontu praktycznie nie uległ zmianie. W tym czasie miały miejsce co najmniej dwie duże bitwy – o Bachmut i Awdijiwkę, miasta położone w obwodzie donieckim. Oba zostały zajęte przez siły rosyjskie po wielomiesięcznych walkach, które przyniosły obu stronom ciężkie straty. Szczególnie poważne były one po stronie Rosjan: należy liczyć je w skali kilkudziesięciu tysięcy zabitych i tysięcy sztuk zniszczonego sprzętu wojskowego w każdym ze wskazanych starć. Były to pyrrusowe zwycięstwa: jedynym zyskiem strony rosyjskiej było zajęcie kilkuset kilometrów kwadratowych doszczętnie zniszczonych miast, bez jakiegokolwiek znaczenia strategicznego.
Również ukraińska kontrofensywa z lata 2023 roku, pomimo zaangażowania znacznych sił i środków, nie doprowadziła do poważniejszych zmian w przebiegu linii frontu. Co oczywiste, trwające już ponad dwa lata ciężkie walki przyniosły też straty Ukrainie. Chociaż te w ludziach i sprzęcie, jak zwykle w przypadku operacji obronnych, są znacząco mniejsze od rosyjskich, to jednak bardziej dotkliwe, jako że Ukraina, będąc krajem mniejszym, o mniejszym potencjale i liczbie ludności – odczuwa ubytki znacznie bardziej niż Rosja. To samo dotyczy strat sprzętowych, które nawet mimo dostaw zachodnich, mocno dają się we znaki Siłom Zbrojnym Ukrainy. Tym bardziej że zachodnie rezerwy sprzętowe i amunicyjne nie są niewyczerpane, a uruchamianie masowej produkcji musi potrwać, zarówno w USA, jak i w Europie.
Ukraińska artyleria w obwodzie donieckim, 26 lipca 2024 r. Fot. AA/ABACA/Abaca/East News
Do tego dochodzą problemy polityczne, wynikające z sytuacji wewnętrznej krajów sojuszniczych (jak choćby wstrzymanie pomocy wojskowej przez USA w związku z wewnętrznymi sporami w amerykańskim parlamencie) oraz obawy części krajów zachodnich o eskalację wojny z Rosją (co przejawia się m.in. w ograniczeniach użycia dostarczanego sprzętu wojskowego wobec terytorium Federacji Rosyjskiej). Należy również pamiętać, że celem rosyjskich działań jest nie tylko linia frontu, lecz także głębokie zaplecze Ukrainy – cele strategiczne położone na całym terytorium kraju, zwłaszcza sektor energetyczny. Ukraińskie elektrownie i elektrociepłownie stały się obiektami rosyjskich ataków, co po ponad dwóch latach wojny doprowadziło do wyłączenia z eksploatacji znacznej części tych obiektów, a to znacząco wpływa na sytuację ludności cywilnej, zwłaszcza wobec zbliżającej się zimy.
Czy (na pewno) warto rozmawiać?
Żadna ze stron nie jest obecnie w stanie w dającej się przewidzieć przyszłości – a już na pewno nie w perspektywie najbliższych miesięcy – wypracować przewagi, która pozwoliłaby na uzyskanie rozstrzygnięcia drogą działań bojowych. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest poszukiwanie innych rozwiązań tej sytuacji – a więc rozmów pokojowych.
Jedno jest pewne: negocjacje, kiedy już się rozpoczną (a mimo wszystko jest to kwestia czasu), będą niezwykle trudne, jako że żadna ze stron nie chce i tak naprawdę nie może w znaczący sposób zmienić swojego stanowiska. Rosja nie ma zamiaru rezygnować z postulatów wysuniętych wobec Kijowa (i Zachodu) jeszcze pod koniec 2021 roku: trwałego zakotwiczenia Ukrainy poza NATO, faktycznej jej demilitaryzacji oraz włączenia do Federacji Rosyjskiej czterech obwodów (donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego i chersońskiego, które Rosjanie kontrolują w mniejszym lub większym stopniu), a także anektowanego Krymu. Z kolei na uznanie tego stanu rzeczy nie chce i nie może zgodzić się Kijów – rezygnacja z części własnego terytorium nie wchodzi w grę, a na dobrowolne wycofanie się wojsk rosyjskich (czego domaga się oficjalnie ukraiński prezydent i rząd) nie można liczyć. Podobnie mało prawdopodobne jest wypłacenie przez Rosję odszkodowań i reparacji wojennych.
Jedyne, na co można liczyć w aktualnej sytuacji – to tylko (albo aż) wypracowanie warunków do zawieszenia broni na linii frontu, która stanie się tymczasową linią demarkacyjną. Będzie to oznaczało wstrzymanie walk i operacji zaczepnych obu stron: w pewnym sensie będzie to kontynuacja porozumień mińskich, które w zasadzie nie regulowały niczego poza tymczasowym (jak się okazało) i niepełnym wstrzymaniem walk. Mimo tego korzyścią w takim scenariuszu – zwłaszcza dla Ukrainy – byłby tymczasowy względny spokój i wstrzymanie ataków rakietowych na infrastrukturę na zapleczu, co powinno pozwolić na przynajmniej częściową jej odbudowę i ustabilizowanie sytuacji wewnętrznej, także w sferze gospodarki. Z przerwy w działaniach wojennych zapewne skorzysta też rosyjska gospodarka, licząc przy tym na złagodzenie sankcji, które – choć powoli – to jednak wpływają negatywnie na poziom życie obywateli Federacji Rosyjskiej.
Trwały kompromis czy strategiczna pauza?
Otwarte pozostaje pytanie, jak trwałe będzie porozumienie o zawieszeniu broni pomiędzy Rosją a Ukrainą. Niewątpliwie obu stronom jest potrzebna pauza w aktywnych działaniach wojennych w celu uporządkowania sytuacji na zapleczu, odbudowy i wzmocnienia potencjału, przeprowadzenia szkoleń personelu wojskowego – wszystko po to, aby przygotować się na kolejną „rundę” konfliktu, który obecnie pozostaje daleki od rozstrzygnięcia. Strategicznym sukcesem Ukrainy jest i będzie obronienie swojej niezależności, z kolei Rosja jak na razie skutecznie blokuje za pomocą wojny integrację Ukrainy z NATO i UE. Ciąg dalszy nastąpi wcześniej czy później – być może, podobnie jak było to w przypadku poprzedniego zawieszenia broni na bazie Mińska 1 i 2 – za kilka lat.
Jest też alternatywa – to tzw. scenariusz koreański, czyli istnienie obok siebie dwóch krajów, oddzielonych linią frontu niezakończonej formalnie wojny, i to przez bardzo długi czas – podobnie jak ma to miejsce w przypadku Korei Północnej i Południowej. Obszar byłego Związku Sowieckiego zna zresztą wiele takich przypadków „zamrożonych” konfliktów, jak choćby w Gruzji czy Naddniestrzu. Terytoria te pozostają względnie spokojne, choć związane z nimi problemy są nierozwiązane i grożą wybuchem otwartej wojny praktycznie w dowolnym momencie (czego przykładem jest wojna gruzińsko-rosyjska z 2008 roku). „Scenariusz koreański”, jeśli wziąć pod uwagę skalę dramatu, jaki powoduje obecnie trwający konflikt zbrojny, wydaje się wcale nie najgorszy z punktu widzenia Ukrainy, ale może też okazać się do przyjęcia przez Rosję.
autor zdjęć: AA/ABACA/Abaca/East News
komentarze