25 kwietnia 1920 roku Polacy wsparci przez ukraińskie oddziały Symona Petlury rozpoczęli marsz na Kijów. Celem ofensywy stało się rozbicie Armii Czerwonej i ustanowienie niepodległej Ukrainy, powiązanej ścisłym sojuszem z Warszawą. Mimo początkowych sukcesów, projektu nie udało się zrealizować.
Gen. Edward Rydz-Śmigły przyjmuje defiladę na Chreszczatyku, 9 maja 1920 r.
Polacy ruszyli do ataku wczesnym rankiem. Kolejne kilometry pokonywali w tempie wprost niespotykanym. Jeszcze przed południem pododdziały 1 Dywizji Piechoty Legionów dotarły do Wilska. W miejscowości stał 522 Pułk Strzelecki Armii Czerwonej – 262 piechurów i 40 kawalerzystów. Do walki jednak nie doszło. Adam Borkiewicz, późniejszy pułkownik, a wówczas świeżo upieczony dowódca plutonu, wspominał po latach: „Zaskoczeni napadem żołnierze nieprzyjacielscy uciekli z osady, nie próbując nawet stawiać oporu […]. Dowódca tego pułku, Mielikow, śpiący w tym czasie u popa, zbiegł w bieliźnie przez okno, nie zdążywszy nawet zabrać rewolweru ze stołu”.
Podobnie działo się na innych odcinkach. „Ofensywa nie była dla Rosjan niespodzianką w skali operacyjnej, ale dowódca Frontu Południowo-Zachodniego nie przewidział takiej skali uderzenia, takiej skali działań, ani wielkości użytych sił, a tym bardziej szybkości natarcia” – zauważa Lech Wyszczelski, autor monografii „Wojna polsko-rosyjska 1919–1920”.
Pod koniec kwietnia 1920 roku zastygły od miesięcy front polsko-bolszewicki drgnął w Ukrainie. Wyprawa kijowska, którą podjął Józef Piłsudski, od pierwszych godzin układała się w pasmo sukcesów. Sprawy jednak rychło zaczęły się komplikować.
Ukraiński bufor
Projekt wyprawy na Kijów dojrzewał w głowie Piłsudskiego przez kilka miesięcy. Jednym z impulsów stała się wewnętrzna sytuacja w ogarniętej rewolucją Rosji. W początkach 1920 roku szala zwycięstwa w toczącej się tam wojnie domowej wyraźnie przechyliła się na korzyść „czerwonych”. Oznaczało to, że bolszewicy już niebawem będą mogli skupić się na Polsce. Batalia przeciwko niej trwała co prawda od niemal roku, ale jak dotąd toczyła się raczej w niemrawym tempie.
I faktycznie, wczesną wiosną na Białorusi „czerwoni” zaczęli gromadzić siły, które miały pomaszerować na Warszawę. Piłsudski postanowił wyprzedzić ich ruch. Miał jednak zbyt mało wojska, by uderzyć na całej szerokości frontu, który rozciągał się przecież na odcinku prawie 1000 km. Na miejsce ofensywy wybrał Ukrainę, decydujące okazały się zaś racje polityczne. Naczelnik zakładał, że na wyrwanych bolszewikom ziemiach, powstanie stabilne ukraińskie państwo, powiązane sojuszem z Warszawą. Dla Polski miałoby ono stanowić antysowiecki bufor.
Najpierw jednak należało dogadać się z samymi Ukraińcami. Nie było to łatwe, tym bardziej, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej obydwie strony toczyły ze sobą zażarte walki o Lwów i Galicję. Polsko-ukraińskie negocjacje rozpoczęły się jeszcze jesienią 1919 roku. Kolejnej wiosny wyraźnie nabrały tempa, wreszcie w nocy z 21 na 22 kwietnia w Warszawie podpisana została umowa, która do historii przeszła jako pakt Piłsudski-Petlura. Polacy przyklasnęli niepodległościowym aspiracjom Ukrainy, a jednocześnie uznali Dyrektoriat Ukraińskiej Republiki Ludowej ze wspomnianym atamanem Symonem Petlurą na czele. W Warszawie zapadły też decyzje dotyczące przyszłej granicy pomiędzy obydwoma państwami. Miała ona przebiegać na Zbruczu, przecinać Wołyń, pozostawiając po stronie polskiej Równe i Krzemieniec, na północy zaś opierać się na Prypeci. Oznaczało to, że Polska rezygnuje z roszczeń do terenów, które przed pierwszym rozbiorem leżały na wschodnich krańcach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a Ukraina porzuca marzenia o Lwowie.
Petlura i Piłsudski w Winnicy podczas Ofensywy Kijowskiej, 1920 r.
„Pakt Piłsudski-Petlura wywołał burzliwą reakcję części polskiego społeczeństwa” – przyznaje ukraiński historyk Andrij Rukkas. „Najostrzej zareagowała prawica – narodowi demokraci. W prasie i z parlamentarnej trybuny oskarżali rząd o prowadzenie własnej polityki za plecami sejmu […]. straszyli ludność […], że za realizację geopolitycznych „napoleońskich” ambicji grupki nieodpowiedzialnych polityków przyjdzie zapłacić prostym Polakom, którzy będą umierać za Ukrainę, za obce dla nich interesy” – pisze w jednej z książek. Ale sporo niezadowolonych z umowy było także wśród ukraińskich polityków. „Kategorycznie odrzucali ją i ostro osądzali wszyscy galicyjscy Ukraińcy oraz zwolennicy jedności ziem ukraińskich. Podobne stanowisko zajmowała większość oficjalnych przedstawicieli URL za granicą” – dodaje Rukkas.
Tak czy inaczej, dokument wszedł w życie. Piłsudski i Petlura mogli ruszać na Kijów.
Wojsko w tramwaju
Operacja rozpoczęła się 25 kwietnia 1920 roku. Z myślą o niej Polska wystawiła 60 tys. żołnierzy pod wodzą gen. Edwarda Rydza-Śmigłego. Siły ukraińskie były znacząco mniejsze. Nominalnie składały się z dwóch dywizji. Faktycznie jednak ich liczebność nieznacznie tylko przekraczała 5 tys. żołnierzy, uzbrojonych w zaledwie kilkanaście armat i niespełna sto karabinów maszynowych. „Udział obydwu dywizji ukraińskich w ofensywie miał przede wszystkim znaczenie propagandowe i polityczne” – uważa Janusz Odziemkowski, współautor książki „Polska-Ukraina 1920”. Choć, jak dodaje, ich wartością była stosunkowo liczna, doświadczona i zdeterminowana kadra oficerska. Ostatecznie jednak pododdziały ukraińskie nie zostały obarczone na froncie poważniejszymi zadaniami. „Aby uchronić je przed nadmiernymi stratami, dowództwo polskie wyznaczyło im drugorzędne kierunki natarcia, na odcinkach, gdzie nie oczekiwano znaczącego oporu Armii Czerwonej. Sąsiednie jednostki polskie otrzymały rozkaz niezwłocznego udzielenia pomocy ukraińskim sprzymierzeńcom, gdyby ci natrafili na większe zgrupowanie przeciwnika” – stwierdza Odziemkowski. Nieocenione przysługi oddali za to Polakom ukraińscy partyzanci. „Po przejściu frontu […] skutecznie wyłapywali rozbite oddziały Armii Czerwonej” – zauważa historyk.
Tymczasem Sowieci od pierwszego dnia znaleźli się w głębokiej defensywie. Ich jednostki przegrywały kolejne potyczki, w szybkim tempie cofając się przed naporem sił polsko-ukraińskich. Wreszcie 7 maja wojska Rydza-Śmigłego wkroczyły do Kijowa. Według frontowej legendy pierwsi żołnierze wjechali do miasta... tramwajem. Nad Wisłą zapanowała euforia. „Od czasów Kircholmu i Chocimia naród polski takich triumfów oręża swego nie przeżywał” – perorował marszałek Sejmu, Wojciech Trąmpczyński. Dwa dni później w Kijowie odbyła się wielka defilada, podczas której ramię w ramię maszerowały oddziały polskie i ukraińskie. Obrazki te nie mogły jednak przesłonić narastających problemów.
Wojsko polskie wkracza do Kijowa, ulica Wielka Włodzimierska, 7 maja 1920 roku.
Petlura zdawał sobie sprawę, że utrzymanie terytorialnych zdobyczy uzależnione jest m.in. od rozbudowy armii. A to szło jak po grudzie. Politykom URL-u trudno było przekonać do siebie chłopów, których wcześniej bolszewicy skutecznie postraszyli powrotem „białych panów”. Ostatecznie dzięki poborowi w ciągu kolejnych kilku tygodni udało się zwiększyć liczebność wojsk do 21 tys. żołnierzy, z czego 10 tys. służyło w jednostkach liniowych. Ale sytuacja i tak była daleka od ideału.
Nie najlepiej działo się też w ukraińskim rządzie. Gen. Jan Romer, jeden z polskich dowódców posłanych na wschód, notował w swoich pamiętnikach: „Ukraińcy są w robocie jeszcze bardzo słabi […]. Jest u nich nawet w rządzie szereg zwalczających się partii: Mazepa demagogiczny polonofob i Petlura ugodowiec […]. Słychać także o przewadze względów materialnych (kariera, przekupny grosz) nad ideowymi”. Inna sprawa, że wśród polskich oficerów nie brakowało takich, którzy do Ukraińców podchodzili z chłodną rezerwą, nie do końca rozumiejąc ideę niepodległego ukraińskiego państwa.
Czerwony walec rusza na Polskę
Tymczasem bolszewicy szybko otrząsnęli się po porażce i przystąpili do kontruderzenia. Ich ofensywę znacząco wsparła ściągnięta na Ukrainę Armia Konna Siemiona Budionnego. W początkach czerwca 1920 roku realna stała się groźba okrążenia stacjonujących w Kijowie polskich wojsk. Dowództwo wydało więc rozkaz odwrotu. Wraz z Polakami miasto opuściły oddziały URL-u. Warunki na froncie zaczęli dyktować Sowieci. I na niewiele zdał się fakt, że ukraińskie wojska wyraźnie okrzepły, a co za tym idzie były w stanie udzielić Polakom poważniejszego niż dotąd wsparcia. Żołnierze Petlury zajadle bronili przepraw nad rzeką Uborć, walczyli też w obronie Zamościa. Jeden z polskich oficerów, cytowany przez Odziemkowskiego, wspominał: „Bili się obok nas, jakby to był jakiś konkurs popisu. Nie drgnęli ani razu, a ich artylerzyści okazali się pracownikami pierwszej klasy”. Ale czerwony walec nieprzerwanie parł naprzód. Miał się zatrzymać dopiero pod Warszawą.
Wyprawa kijowska mimo początkowych sukcesów zakończyła się więc fiaskiem. Polacy nie zdołali ostatecznie rozbić Armii Czerwonej, nie utrzymali zdobyczy terytorialnych, a Piłsudski i Petlura nie osiągnęli politycznego celu, jakim było ustanowienie i utrzymanie niepodległej Ukrainy. „Jedno można by przyjąć za pewnik. Sojusz polsko-ukraiński prezentowałby większą moc i zwartość, gdyby został zawarty, zanim oba państwa wyczerpały część swoich sił w walce o Galicję” – podsumowuje prof. Odziemkowski.
Podczas pisania korzystałem z: Lech Wyszczelski, Wojna polsko-rosyjska 1919-1920, t.1, Warszawa 2010; Janusz Odziemkowski, Andrij Rukkas, Polska-Ukraina 1920, Warszawa 2017; Józef Piłsudski, Rok 1920, Łódź 1989.
autor zdjęć: Domena publiczna
komentarze