Latem 1920 roku nad Polską zawisło widmo klęski. Armia Czerwona stanęła pod Warszawą, a 13 sierpnia ruszyła do, zdawałoby się, decydującego szturmu. Tego dnia bolszewicy zajęli położony na przedpolu stolicy Radzymin i zaatakowali pod Ossowem. „Jeszcze jedno pchnięcie i polska afera się skończy” – meldował zwierzchnikom dowódca sowieckiej 3 Armii.
Żołnierze polscy na stanowisku przy karabinie maszynowym podczas walk na szosie pod Radzyminem. Sierpień 1920 r. Źródło zdjęcia: Wojskowe Biuro Historyczne
„Brak wszelkiej paniki śród szerokich mas ludności jest wprost niezwykły. Wyższe warstwy społeczeństwa opuściły już miasto, pozostawiając w wielu wypadkach swe zbiory malarskie i inne kosztowności w opiece władz muzealnych. Warszawa tylekroć była już okupowana przez obce wojska, że grożące jej dzisiaj niebezpieczeństwo nie wywołuje śród mieszkańców ni podniecenia, ni paniki, spotykanej w miastach, które nie doświadczyły jeszcze zbrojnych nieprzyjacielskich podbojów” – zanotował w swoich dziennikach pod datą 13 sierpnia 1920 lord Edgar Vincent D'Abernon, brytyjski ambasador w Berlinie i członek międzysojuszniczej misji, która kilkanaście dni wcześniej dotarła do Polski.
Faktycznie, Warszawa w przeszłości doświadczyła wiele. A jednak tym razem nieprzyjaciel, sposobiący się właśnie do ataku, był na swój sposób wyjątkowy. Bolszewików nie interesowało proste przesuwanie granic. Chcieli przeorać stary porządek, po czym urządzić świat całkowicie na nowo. Podbój Warszawy, a co za tym idzie upadek Rzeczpospolitej, miał stanowić zaledwie wstęp do wielkiego marszu na Europę. W początkach sierpnia wiele przemawiało za tym, że pierwszy cel Armia Czerwona miała dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Cios ze skrzydła
Sytuacja Polski była dramatyczna. W czerwcu dowodzona przez Siemiona Budionnego 1 Armia Konna przełamała front na Ukrainie. Bolszewicy podeszli pod Lwów. Z kolei w początkach lipca wojska dowodzone przez Michaiła Tuchaczewskiego ruszyły do kontruderzenia na Białorusi. Polacy znaleźli się w odwrocie. Piłsudski łudził się jeszcze, że bolszewicki pochód uda się zatrzymać na linii Bugu, ale kiedy 1 sierpnia padł Brześć, plany te trzeba było schować do szuflady. Marszałek musiał postawić wszystko na jedną kartę. Nakazał swoim oddziałom odskoczyć od przeciwnika, przegrupować się i przygotować do decydującej bitwy na przedpolach Warszawy. – Gdyby plan się nie powiódł, wojna byłaby przegrana. Po upadku stolicy, Piłsudski mógłby ją jeszcze trochę przeciągnąć, ale już nie rozstrzygnąć na swoją korzyść – uważa prof. Janusz Odziemkowski, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Mapa pochodzi z publikacji „Wojna 1920” Wydawnictwa Demart.
Tuż przed bitwą polskie wojska zostały podzielone na trzy części. Frontem Północnym dowodził gen. Józef Haller, któremu podlegały armie generałów Władysława Sikorskiego, Franciszka Latinika i Bolesława Roi. Za Front Środkowy odpowiadał gen. Edward Rydz-Śmigły. Do dyspozycji miał armie gen. Leonarda Skierskiego oraz gen. Zygmunta Zielińskiego. Wreszcie Frontem Południowym kierował gen. Wacław Iwaszkiewicz, pod którego komendą znalazły się armia gen. Władysława Jędrzejewskiego i Armia Ukraińskiej Republiki Ludowej. Dodatkowo w rejonie rzeki Wieprz sformowane zostały dwie grupy mające wyprowadzić kontruderzenie. Dowodził nimi osobiście Józef Piłsudski. Plan na rozegranie bitwy był prosty – wojska Hallera i Rydza-Śmigłego powstrzymują szturm bolszewików na Warszawę, tymczasem od północy nęka ich armia Sikorskiego, zaś od południa uderzają żołnierze kierowani przez Piłsudskiego. Wojska Iwaszkiewicza koncentrują się na obronie Galicji i Lwowa, mają też zatrzymać ewentualny marsz posiłków bolszewickich z południa.
Plan rosyjski zakładał, że ciężar uderzenia na Warszawę weźmie na siebie Front Północny pod wodzą Tuchaczewskiego, w sile czterech armii, korpusu kawalerii Gaj-Chana oraz Grupie Mozyrskiego Tichona Chwiesina. Część sił pomaszeruje bezpośrednio przez miasto, część zaś sforsuje Wisłę w jej górnym biegu i zaatakuje polską stolicę od zachodu. – W ten sposób Tuchaczewski zamierzał powtórzyć manewr, który podczas powstania listopadowego wykonał carski feldmarszałek Iwan Paskiewicz – przypomina prof. Wiesław Wysocki, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Zgodnie z dyrektywami dowództwa Armii Czerwonej, Front Północny miał zostać wsparty wojskami przesuniętymi z południa. Ani jednak dowodzący Frontem Południowo-Zachodnim Aleksander Jegorow, ani też wspomagający go komisarz polityczny Józef Stalin, nie bardzo się do takiego rozwiązania kwapili. W efekcie pomiędzy głównymi siłami Armii Czerwonej powstała pokaźna luka, która miała zaważyć na losach bitwy.
Gen. Józef Haller na froncie pod Radzyminem. Sierpień 1920 r. Źródło zdjęcia: Wojskowe Biuro Historyczne
„Jeszcze jedno pchnięcie...”
Obydwie strony starały się utrzymać swoje plany w najgłębszej tajemnicy. Tymczasem już 13 sierpnia każda z nich dowiedziała się, co zamierza uczynić przeciwnik. Tego dnia polski wywiad przechwycił radiodepeszę wysłaną ze sztabu XVI Armii do podległych jej dywizji. Zawierała rozkaz, by uderzyć w kierunku warszawskiej Pragi. Z kolei w ręce Sowietów wpadł mapnik znaleziony przy zabitym wcześniej mjr Wacławie Drohojowskim, dowódcy ochotniczego pułku im. Stefana Batorego. Oficer przenosił w nim rozkaz bojowy oraz mapę obrazującą ruchy polskich wojsk. Tuchaczewski w zdobyte informacje nie uwierzył. Uznał, że to fałszywka, która ma go wyprowadzić w pole. Polski wywiad okazał się bardziej ufny. Tyle że pierwszego ciosu Armii Czerwonej nie udało się odeprzeć.
Rankiem 13 sierpnia rosyjska 21 Dywizja Strzelecka uderzyła na Radzymin, położony 20 kilometrów na północny wschód od Warszawy. Pierwszy atak został odparty, jednak kolejny okazał się skuteczny. Bolszewicy wzmocnili piechotę, która w dodatku dostała potężne wsparcie artyleryjskie z blisko 60 dział. Broniące miasta oddziały 11 Dywizji (wchodziła w skład 1 Armii gen. Latinika) poszły w rozsypkę i w popłochu wycofały się poza jego granice. Żołnierze porzucali broń i wyposażenie. Chaotycznego odwrotu nie zdołały powstrzymać oddziały żandarmerii. Wieczorem miasto znalazło się w rękach nieprzyjaciela. „Haller się przeraził. Nie uważał utraty Radzymina za lokalne niepowodzenie. Nie czekając na potwierdzenie, uznał, że cały ciężar sowieckiego uderzenia zagraża Warszawie. Razem z Rozwadowskim (Tadeusz Rozwadowski, szef Sztabu Generalnego WP – przyp. red.) zaczął słać we wszystkie strony telegramy o pomoc” – pisze prof. Norman Davies w książce „Orzeł biały. Czerwona gwiazda”.
Tymczasem bolszewicy triumfowali. „Polska płonie. Jeszcze jedno pchnięcie i polska afera się skończy” – meldował Tuchaczewskiemu dowódca 3 Armii, Władimir Łazarewicz. Na szczęście dla Polaków, bolszewickie oddziały nie rzuciły się za nimi w pogoń. W dodatku kilka godzin później same musiały odeprzeć wypad batalionu strzelców. Wszystko to dało obrońcom Warszawy czas na otrząśnięcie się z pierwszego szoku i przeorganizowanie szyków. Walka o Radzymin nie była jeszcze skończona.
Mapa pochodzi z publikacji „Wojna 1920” Wydawnictwa Demart.
Tego samego dnia ciężkie walki rozegrały się też w okolicach Ossowa. Po południu szturm na polskie pozycje przypuściła 79 Brygada Strzelecka, wchodząca w skład sowieckiej 27 Dywizji. Bolszewicy wdarli się pomiędzy linie obsadzone przez żołnierzy 8 i 11 Dywizji Piechoty. Polacy zdołali ich odrzucić, ale wszystko wskazywało na to, że kolejne godziny będą naprawdę trudne. Armia Czerwona była coraz bliżej warszawskiej Pragi.
Piłsudski wiedział, że jeśli polskie oddziały na przedmościu warszawskim nie utrzymają się odpowiednio długo, to wyprowadzone ze skrzydeł uderzenie trafi w próżnię. Dlatego też postanowił nieco zmodyfikować plan walki. 13 sierpnia gen. Sikorski, dowódca operującej na północ od Warszawy 5 Armii, otrzymał rozkaz, by o 24 godziny przyspieszyć operację zaczepną. Według wcześniejszych założeń oddziały Sikorskiego miały utrzymać linię Wkry, a potem zaatakować. Zadanie karkołomne, bowiem jak zauważa prof. Davies: „Wojska Sikorskiego były nieliczne, słabo uzbrojone, zróżnicowane pod względem wyglądu i jakości oraz rozproszone na dużym obszarze. Z nominalnie 45 tysięcy żołnierzy mógł wysłać w pole jedynie 26 tysięcy, w tym 4 tysiące jazdy”. Obok doborowych 18 Dywizji Piechoty oraz kawalerzystów gen. Aleksandra Karnickiego, w skład 5 Armii wchodzili służący w Modlinie rekruci, którzy jak pisze Davies „nie nauczyli się jeszcze strzelać”, a do dyspozycji mieli „sześć dział napoleońskich, ale bez prochu i kul”.
Źródło zdjęcia: Wojskowe Biuro Historyczne
Wiele oddziałów było ciężko poturbowanych, przetrzebionych i podłamanych po ostatnich walkach. Sam Sikorski wspominał po latach: „W tej chorej gromadzie ludzkiej trzeba było wskrzesić zamierającą duszę, trzeba było ją uleczyć i uczynić z powrotem zdolną do czynu i walki. Trzeba było obudzić wśród żołnierzy poczucie pewności i wiarę w zwycięskie zakończenie rozpoczynającej się bitwy, pomimo liczebnej przewagi przeciwnika”. Wybiegając w przyszłość: to się udało. Na razie jednak oddziały 5 Armii sposobiły się do uderzenia. Rankiem 14 sierpnia piechurzy 18 Dywizji przekroczyli Wkrę. Bitwa Warszawska powoli wkraczała w decydującą fazę.
Korzystałem z książek Normana Daviesa „Orzeł Biały. Czerwona Gwiazda”, Kraków 2006 i Andrzeja Nowaka „Ojczyzna ocalona. Wojna sowiecko-polska 1919-1920”, Kraków 2012 oraz publikacji Janusza Odziemkowskiego „Walki na przedmościu warszawskim i ofensywa znad Wieprza 1920”, która ukazała się w „Roczniku Mińsko-Mazowieckim (nr 6/2000)”, wydawanym przez Towarzystwo Przyjaciół Mińska Mazowieckiego.
Z okazji 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”. Będzie można je otrzymać podczas uroczystości 15 sierpnia na stoiskach Wojskowego Instytutu Wydawniczego w sobotę w Warszawie i Ossowie, w niedzielę w Radzyminie; w Muzeach: Wojska Polskiego, Katyńskim, Żołnierzy Wyklętych oraz w Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa i klubie DGW.
Mecenasem jednodniówki jest Polska Spółka Gazownictwa.
Zapraszamy do lektury!
autor zdjęć: Wojskowe Biuro Historyczne, Wydawnictwo Demart
komentarze