Znaczenie Polski rośnie, a to stawia nas w lepszej pozycji, by zabiegać o dodatkowe gwarancje bezpieczeństwa. Chodzi przede wszystkim o dalsze zwiększanie i utrwalanie obecności wojsk sojuszniczych na wschodniej flance – podkreśla Artur Kacprzyk, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
„Środek ciężkości NATO przesuwa się na wschód” – napisał niedawno „The New York Times”. Po wizycie prezydenta Joe Bidena w Warszawie w tym tonie wypowiadają się już komentatorzy niemal wszystkich znaczących mediów na zachodzie Europy. Zgodziłby się Pan z tym?
Artur Kacprzyk: Tak. Po pierwsze, Polska odgrywa kluczową rolę w pomocy Ukrainie. Zarówno jeśli chodzi o tranzyt pomocy międzynarodowej przez polskie terytorium, jak i nasz bezpośredni wkład. Po drugie, to wschodnia flanka NATO jest najbardziej narażona na rosyjską agresję. Bezpieczeństwo Europy Środkowo-Wschodniej jest kluczowe dla stabilności całego kontynentu. No i państwa wschodniej flanki intensywnie rozbudowują swoje zdolności obronne, z czego największy potencjał i najbardziej ambitne plany ma Polska. Mieliśmy też od dawna rację, ostrzegając przed Rosją. To wszystko daje szansę na wzrost wagi naszego głosu w sojuszniczych dyskusjach.
Ten głos może zdominować to, co do powiedzenia ma zachodnia Europa?
Chodzi o przekonywanie, a nie dominowanie. W NATO mamy 30, a wkrótce, miejmy nadzieję, 32 członków i do podjęcia decyzji potrzebny jest konsensus. Chodzi o to, by dalej rosła nasza zdolność do przekonywania członków Sojuszu do naszego punktu widzenia. Mam na myśli zwłaszcza, ale nie tylko, Stany Zjednoczone. Europa Zachodnia ma i będzie mieć dla nich duże znaczenie. Myślę, że obecna amerykańska administracja wciąż za szczególnie istotne uznaje Niemcy, ze względu na ich potencjał gospodarczy. Choć podejrzewam, że coraz więcej osób w Waszyngtonie jest rozczarowanych zbyt wolnymi zmianami w mentalności niemieckich elit i zbyt wolnym wzmacnianiem armii, która była długo zaniedbywana.
Ale przecież postawy państw zachodniej Europy są bardzo zróżnicowane. Wielka Brytania na przykład w porównaniu z Niemcami czy Francją jest zdecydowanie bardziej proukraińska, antyrosyjska, do tego od dłuższego czasu mocno też inwestuje w armię, przede wszystkim w marynarkę wojenną.
Brytyjska ocena Rosji jest faktycznie bardzo zbliżona do naszej, chyba najbardziej spośród państw zachodnioeuropejskich. I chociaż Brytyjczycy od dawna przeznaczają na obronność ponad 2% PKB, to teraz trwa tam też debata nad potrzebą wzmocnienia wojsk lądowych, które przez lata zaniedbano. A Amerykanie wysyłają sygnały, że Wielka Brytania powinna zrewidować swoje globalne ambicje i skupić się na budowie bezpieczeństwa w Europie. Przejęcie przez sojuszników większej odpowiedzialności za obronę Europy to dla USA kluczowa sprawa w kontekście narastającej rywalizacji amerykańsko-chińskiej.
A skoro już wywołał Pan Chiny. Choć o wojnie w Ukrainie z reguły mówią one językiem rosyjskiej propagandy, to przyjęły postawę wyczekującą. Mogą coś na tym konflikcie ugrać?
W interesie Chin i Rosji jest osłabianie światowej pozycji USA i to je zbliża. Amerykanom trudniej jest rywalizować z oboma państwami na raz. I dlatego Chinom nie na rękę byłaby rosyjska przegrana z Ukrainą. Stąd wiarygodnie brzmią amerykańskie doniesienia o tym, że Chińczycy rozważają dostawy uzbrojenia i sprzętu do Rosji. Przy czym możemy mówić o partnerstwie Chin i Rosji, nie sojuszu wojskowym. Nie ma tu zobowiązania do wzajemnej obrony.
Z drugiej strony ryzyko otwartej konfrontacji chińsko-amerykańskiej wydaje się niestety całkiem realne. Czy może się zdarzyć, że w najbliższym czasie Amerykanie jeszcze mocniej skoncentrują się na Azji kosztem Europy?
Amerykanie zwiększają obecność wojskową w Europie i mocno wspierają Ukrainę, lecz Chiny to wciąż ich priorytet. Potwierdzają to strategie USA opublikowane jesienią. Rosja jest wysoko na liście zagrożeń, bo na drugim miejscu. Ale to Chiny są opisane jako jedyne państwo posiadające potencjał wojskowy, gospodarczy i technologiczny do tego, by nie tylko podważyć ład w swoim regionie, ale i globalnie konkurować z USA o pozycję supermocarstwa. Amerykanie sygnalizują więc, że w razie jednoczesnych konfliktów z Chinami i Rosją, większość sił z baz w USA wyślą do Azji. Dlatego zależy im na tym, by państwa NATO były w stanie obronić się przed Rosją, nawet przy mocno ograniczonym wsparciu ze strony USA. Oczywiście nawet ograniczone wsparcie amerykańskie będzie mieć duże znaczenie, m.in. ze względu na technologiczne zaawansowanie amerykańskich sił zbrojnych i arsenał nuklearny. Wypada też dodać, że wojna na dwóch frontach to scenariusz, który trzeba brać pod uwagę, ale nie jest on przesądzony. Ukraina była w stanie zatrzymać Rosjan przy wsparciu Zachodu, choć bez bezpośredniego udziału jego wojsk. To może być przestroga dla Chin. Zajęcie Tajwanu byłoby jeszcze trudniejsze, bo wymagałoby desantu z morza i powietrza. To znacznie bardziej skomplikowana operacja niż agresja lądowa. No i Amerykanie sygnalizują, że będą bronić Tajwanu swoimi wojskami.
A na ile prawdopodobna jest obecnie otwarta konfrontacja Rosji z NATO?
Nie obawiam się jej, tak długo jak silne jest NATO, a szczególnie zaangażowanie USA w naszym regionie. Obecnie Rosja jest po prostu odstraszona od eskalacji przeciw Sojuszowi. USA i inne państwa NATO zareagowały mocniej niż spodziewał się tego Putin i pokazują, że będą bronić sojuszników. Ponadto Rosja zaangażowała większość wojsk w napaść na Ukrainę i ponosi ogromne straty.
Sam Putin chyba wyraźnie spuścił z tonu. Jego ostatnie wystąpienie było raczej mdłe. Padło wiele zaklęć i górnolotnych haseł, za to dużo mniej niż wcześniej gróźb pod adresem Zachodu...
Putin dalej próbuje grać kartą nuklearną, choć ostatnio nie tak mocno jak na wcześniejszych etapach wojny. Rosjanie nie atakują państw Sojuszu w odwecie za dostawy broni dla Ukrainy, bo wiedzą, że wciągnięcie NATO do konfliktu szybko by go zakończyło – i to na niekorzyść Rosji. Należy jednak pamiętać, że to, co teraz wystarczy do odstraszenia Rosji od eskalacji wojny przeciw Ukrainie i przeobrażenia jej w konflikt z NATO, nie musi w przyszłości wystarczyć do odstraszenia dużej inwazji na państwo NATO. Teraz Rosja nie jest do niej zdolna, ale będzie odbudowywać swoje wojsko. Ciężko powiedzieć, ile to potrwa, bo zależy to również od wyniku trwającej wojny. Może do końca tej dekady, a może kilkanaście lat. Trzeba myśleć o długofalowym odstraszaniu Rosji. Na szczycie w Madrycie w czerwcu 2022 roku przywódcy państw NATO wytyczyli kierunek zmian. Sojusz ma bronić się na swoich granicach, walczyć o „każdy centymetr” terytorium. Na wschodniej flance, od Estonii po Bułgarię, jest teraz jakieś 25 tys. żołnierzy z państw NATO spoza regionu. To ponad dwa razy więcej niż w 2021 roku. Należy jednak zaznaczyć, że główne siły wsparcia wciąż miałyby przybyć na flankę w sytuacji bezpośredniego zagrożenia dla członka NATO. Państwa NATO mają wystawić tych sił wysokiej gotowości o wiele więcej niż dotąd. Chodzi o możliwość przerzutu 300 tys. żołnierzy w 30 dni, w tym 100 tys. w dziesięć dni. To bardzo ambitny plan i jeśli uda się go zrealizować, to istotnie zwiększy się nasze bezpieczeństwo. Jednak pewniejszym rozwiązaniem byłoby, gdyby jeszcze więcej wojsk sojuszniczych trwale stacjonowało w naszym regionie.
I jak rozumiem teraz jest najlepszy czas, by coś tutaj ugrać?
Sytuacja jest paradoksalna. Z jednej strony odpowiedź brzmi „tak”, bo inwazja na Ukrainę dobitnie świadczy o agresywności Rosji. A nasze znaczenie w Sojuszu rośnie. Z drugiej strony to, że Rosja jest teraz osłabiona wojną przeciw Ukrainie utrudnia dyskusję. Fakt ten jest wykorzystywany jako argument przeciwko dalszemu zwiększaniu obecności wojsk na flance wschodniej. Gdy wojna się skończy, może nawet pojawić się pokusa wycofania części z ostatnio dosłanych sił. A w rzeczywistości lepiej szykować się na przyszłe zagrożenia ze strony Rosji jak najwcześniej.
Tymczasem wojna za naszą wschodnią granicą trwa. Jakie są najbardziej realne scenariusze jej zakończenia?
Ukraina już obroniła swoją niepodległość. Pozostaje pytanie, czy odzyska pełną integralność terytorialną. Możliwe są różne scenariusze. Moim zdaniem więcej wskazuje niestety na to, że wojna nie skończy się w tym roku. Międzynarodowa pomoc wojskowa dla Ukrainy jest ogromna, lecz obawiam się że wciąż niewystarczająca do odbicia całego terytorium. Natomiast nie zakładam, że jeśli do tego dojdzie i na tym uda się zakończyć wojnę, to zniknie rosyjskie zagrożenie dla Ukrainy. Dlatego w dłuższym terminie ważna jest kwestia zachodnich gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy.
Wkroczyliśmy w nową zimną wojnę?
Jeśli chodzi o poziom napięć między Rosją a USA i NATO, to można tak powiedzieć. Ale ja traktuję termin „zimna wojna” jako dotyczący okresu w historii, którego wiele uwarunkowań było innych niż dzisiejsze. Np. Rosja jest znacznie słabsza od ZSRR, a NATO nie musi polegać na szybkim użyciu broni jądrowej do odparcia inwazji. Powiedziałbym raczej, że atakując na pełną skalę Ukrainę, Rosja dokończyła burzenie przez siebie pozimnowojennego porządku bezpieczeństwa w Europie.
A 24 lutego 2022 roku okazał się datą graniczną.
Tak. W przypadku NATO ostatnia inwazja Rosji na Ukrainę przypieczętowała reorientację, która rozpoczęła się po aneksji Krymu w 2014 roku. Podczas szczytu w Madrycie w ubiegłym roku przywódcy państw NATO przyjęli pierwszą od ponad dekady strategię. Określili w niej Rosję jako najpoważniejsze i bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa Sojuszu. Wyraźnie wskazali, że głównym zadaniem NATO jest odstraszanie i obrona przed atakiem na terytorium państw członkowskich. Dla porównania strategia NATO z 2010 roku opisywała Rosję jako partnera, a wojskowo NATO skupiało się na operacjach poza granicami państw członkowskich. Ponadto teraz Finlandia i Szwecja są na progu przystąpienia do NATO. Dziś jesteśmy w innej rzeczywistości.
autor zdjęć: PISM, Piotr Łysakowski
komentarze