Iran dostarcza Rosji broń, ponieważ tak jak ona marzy o rozbiciu globalnego ładu. Ale to mocno ryzykowna strategia, motywowana nie tyle chłodną kalkulacją, co względami ideologicznymi. Elity biznesowe w Teheranie stawiają sprawę jasno: pędzimy w ślepy zaułek – podkreśla dr Jakub Gajda, politolog i iranista z Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
Funkcjonariusz policji sprawdza części bezzałogowego statku powietrznego (UAV), który władze ukraińskie uważają za irańskiego drona samobójczego Shahed-136 w Charkowie. Ukraina, 6 października 2022 r.
W co gra Iran? Dlaczego tak mocno wsparł Rosję w wojnie przeciwko Ukrainie?
dr Jakub Gajda: Najprostsza odpowiedź: władze w Teheranie są bardzo mocno antyamerykańskie, a to naturalną koleją rzeczy pcha je w objęcia Kremla. Iran i Rosja jadą na tym samym wózku. Obydwa kraje cierpią z powodu sankcji, obydwa są żywotnie zainteresowane rozbiciem globalnego porządku i stworzeniem świata wielobiegunowego, który funkcjonowałby w oparciu o silne regionalne ośrodki. Można tutaj wyraźnie usłyszeć echa koncepcji Samuela P. Huntingtona. Amerykański politolog pisał o napędzającym świat starciu cywilizacji. Jeśli udałoby się obalić obecny ład, Iran mógłby umocnić się w roli bliskowschodniej potęgi, a w śmiałych zamysłach ajatollahów nawet zostać liderem całego świata muzułmańskiego...
Mocno ryzykowne. Nie łatwiej byłoby dogadać się z Amerykanami, doprowadzić do zdjęcia sankcji i zarobić krocie na eksporcie ropy i gazu? Biały Dom chciał rozmawiać z Teheranem, a rosyjskiej armii idzie w Ukrainie jak po grudzie...
To nie takie proste. W Iranie panuje głębokie rozczarowanie faktem, że w 2018 roku ówczesny prezydent Donald Trump wycofał się z zawartego trzy lata wcześniej porozumienia nuklearnego. Zakładało ono stopniowe znoszenie sankcji w zamian za odstąpienie przez Teheran od wzbogacania Iranu. Trump stwierdził, że Iran tego układu nie przestrzega, stanowiąc zagrożenie dla USA oraz ich sojuszników, po czym jednym gestem przekreślił wieloletnie dyplomatyczne wysiłki. Przepadły też liczne kontrakty, które irańskie przedsiębiorstwa zdążyły podpisać w Europie. Kiepskie od wielu dekad relacje na linii Iran–USA sięgnęły wówczas dna. Po wybuchu wojny w Ukrainie amerykańskie władze wysłały co prawda sygnał, że są gotowe do negocjacji z Teheranem, ale w ślad za tym nie poszły żadne konkretne propozycje. Irańscy politycy mieli poczucie, że USA chcą porozumienia wyłącznie na swoich warunkach. I w odpowiedzi jeszcze zaostrzyły antyamerykański kurs.
I nie zmienił tego nawet fakt, że zaskakującą woltę wykonała Arabia Saudyjska, żelazny sojusznik USA na Bliskim Wschodzie, a jednocześnie wróg Iranu i jego główny rywal w walce o supremację w regionie?
Faktycznie, Saudyjczycy odmówili prośbie o zwiększenie wydobycia ropy, co zapewne uspokoiłoby światowe rynki. Ale dla Iranu nie ma to większego znaczenia, bo w tym wypadku nad chłodną, biznesową kalkulacją górę bierze konserwatywna ideologia. Wolta Arabii Saudyjskiej to dla Teheranu nie tyle szansa na zbliżenie się do USA i możliwość wejścia w duży biznes naftowy, ile raczej dowód na słabnącą pozycję Stanów Zjednoczonych, i to nie tylko na Bliskim Wschodzie. Iran nie będzie chciał rozmawiać z Amerykanami, no chyba, że dostanie od nich jakąś bardzo, ale to bardzo intratną propozycję. W tej chwili jednak trudno mi wyobrazić sobie, czym Amerykanie mogliby Irańczyków skusić, a przede wszystkim wydaje mi się, że dawanie zachęty Iranowi w obecnym układzie politycznym nie jest elementem strategii Białego Domu...
Okazja do pognębienia Saudyjczyków to zbyt mało?
Zdecydowanie. Co więcej, w irańskiej prasie od pewnego czasu pojawiają się komentarze sugerujące, że należałoby unormować stosunki z Saudyjczykami. Choćby w imię muzułmańskiej jedności...
Szyitów z sunnitami?! I to sunnitami w najbardziej konserwatywnym, wahabickim wydaniu?
A dlaczego nie? To co pan mówi, wynika z typowo europocentrycznego punktu widzenia. Tymczasem kilka dekad temu w wielu krajach sunnici i szyici żyli w pokojowej koegzystencji. Ogień zapłonął na dobre w latach osiemdziesiątych XX wieku, w dużej mierze za sprawą ówczesnej rywalizacji ZSRR i USA. Sunnicko-szyickie porozumienie jest jak najbardziej możliwe. Pozostaje pytanie, jak na taką zmianę zareagowałby Zachód. Patrząc realnie, taki alians mógłby zrodzić dla niego liczne zagrożenia...
Zachodni politycy zapewne obserwują teraz Bliski Wschód ze zdwojoną uwagą. Po wybuchu wojny w Ukrainie doszło tam do przetasowań, które niejednego mogą zaskoczyć. Postawa Arabii Saudyjskiej to jedno, kolejną kwestię stanowi Izrael, który wobec eskalacji w Europie długo stał z boku. Dopiero po tym, jak Iran zaczął słać Rosji broń, izraelscy politycy zaczęli sugerować, że należy stanąć po stronie Ukraińców...
Na razie to głównie deklaracje, ale i one w świecie dyplomacji mają swoją wagę. Tym bardziej, że Izrael znalazł się w niezbyt komfortowej sytuacji. Z jednej strony to główny bliskowschodni sojusznik Amerykanów, z drugiej w społeczno-politycznym życiu tego państwa dużą rolę odgrywają imigranci z Rosji. Jeśli Izrael ostatecznie zdecydowałby się na wysłanie broni Ukrainie, doszłoby do niezwykle ciekawej i napiętej sytuacji. Technologie, z których korzysta izraelska armia, zostałyby przetestowane w bezpośrednim starciu z techniką irańską – dronami Shaded, a może też rakietami balistycznymi. Mielibyśmy bliskowschodnią proxy war tuż u polskich granic.
Na razie jednak broń Moskwie wysyła Iran. Jaki wpływ może mieć ona na przebieg wojny?
Przede wszystkim to sprzęt stosunkowo tani, co dla Rosji – zwłaszcza obecnie – ma zapewne spore znaczenie. Dostawy z Iranu pomogły Rosjanom przynajmniej częściowo uzupełnić szybko kurczące się zapasy broni, która pozwala na prowadzenie ataków z dużej odległości. W pewnym stopniu okazały się one skuteczne, choć oczywiście przełomu w wojnie nie przyniosły.
Iran od lat funkcjonuje w nieprzyjaznym dla siebie środowisku międzynarodowym, dlatego intensywnie pracuje nad rozwijaniem różnych systemów uzbrojenia, choć poważną przeszkodę stanowią sankcje, z którymi od dawna się zmaga. Co ciekawe, irańskie władze dostarczając broń Rosji, sięgają po bardzo pokrętną argumentację. Powtarzają, że w obecnej wojnie nie stają po żadnej ze stron, zaś najlepsze rozwiązanie widzą w negocjacjach. Broń, jak powtarzają, mogą sprzedawać komu chcą, bo to po prostu biznes.
Grożą im za to kolejne sankcje.
Dla Irańskich elit politycznych to jedynie kolejny gest – pogrożenie palcem. Swoje już przez te sankcje przeszli, bo zmagają się z nimi od lat, faktycznie nie mogą prowadzić żadnych interesów na Zachodzie. Trudno sobie wyobrazić, jakie jeszcze retorsje można by wobec nich zastosować.
A wracając do Bliskiego Wschodu. Jaki scenariusz wydaje się Panu najbardziej prawdopodobny?
Moim zdaniem, Arabia Saudyjska w końcu dojdzie do porozumienia z USA. Związki łączące Waszyngton i Rijad są po prostu zbyt mocne, by zrywać je w obliczu światowego kryzysu. Żadna ze stron na dłuższą metę nie byłaby tym zainteresowana. Co do Izraela, według mnie, pewnie zdecyduje się na wsparcie Ukraińców. Pomoc jednak będzie mniejsza niż to, czego się oczekuje, zwłaszcza w Europie. Najciekawsze rzeczy mogą dziać się w Iranie. Władze zdołały co prawda stłumić wielkie protesty społeczne, ale sytuacja w kraju nadal jest bardzo niespokojna. Mieszkańcy zostali odcięci od internetu, co w obecnych czasach słusznie może uchodzić za uderzenie w podstawy wolności. Myślę, że Irańczycy tego swoim władzom nie zapomną. I to nie tylko przeciwnicy systemu. Słyszałem już głosy zwolenników prezydenta Ebrahima Raisiego, którzy powtarzali, że żałują głosowania na niego.
Ze skrajnie prorosyjskiego kursu niezadowolone są przede wszystkim elity biznesowe. Dla nich to kurs w ślepą uliczkę, droga do jeszcze większej izolacji Iranu. Przedsiębiorcy woleliby dogadać się z Amerykanami i otworzyć kraj na europejskie rynki. Do tego na ulicach miast i w mieszkaniach zwyczajnych Irańczyków widoczne są skutki wieloletnich sankcji. Co prawda Iran to gospodarczy potentat, który do pewnego stopnia stał się samowystarczalny, ale we współczesnym świecie trudno budować dobrobyt bez jakichkolwiek kontaktów ze światem zachodnim. W Iranie żyje się coraz trudniej. Inflacja dawno przekroczyła tam 50%. Światowy kryzys sam w sobie również jest źródłem niepokoju.
Wszystko to może stać się katalizatorem zmian. Dlatego sytuacji w Iranie warto się bacznie przyglądać.
autor zdjęć: STRINGER / Reuters / Forum
komentarze