24 czerwca 1943 roku Niemcy rozpoczęli jedną z najbrutalniejszych akcji wysiedleńczych w czasie wojny. W ciągu miesiąca wyrzucili z domów kilkadziesiąt tysięcy Polaków na Zamojszczyźnie. Część z nich została zamordowana, część zesłana na roboty do Niemiec. Celem operacji „Werwolf” było przygotowanie terenu pod niemieckie i ukraińskie osadnictwo.
Metoda zawsze była podobna. Wieczorem niemieckie wojsko szczelnym kordonem otaczało kilkanaście wiosek. O świcie wkraczały do nich wyznaczone do akcji oddziały. Żołnierze szli od domu do domu i komunikowali mieszkańcom, że mają kilkadziesiąt minut na spakowanie 30-kilogramowego bagażu i zabranie ze sobą 20 złotych gotówką. Wywiezieni Polacy trafiali do obozów przejściowych, gdzie przeprowadzana była selekcja. Część kobiet, starców i dzieci mogła się osiedlić w innych wioskach Generalnego Gubernatorstwa. Większość ofiar trafiała jednak na roboty do Niemiec albo była wysyłana na śmierć. Niemcy zakładali, że natychmiastowa eksterminacja obejmie ponad 20% wysiedlonych. Operacja „Werwolf” (wilkołak), która rozpoczęła się latem 1943 roku, miała być pierwszym krokiem do przekształcenia Zamojszczyzny w raj niczym z niemieckich filmów propagandowych.
Laboratorium zbrodni
Dlaczego właśnie Zamojszczyzna? – To miał być eksperyment – tłumaczy dr Jacek Feduszka, historyk z Muzeum Zamojskiego w Zamościu. – Region był stosunkowo gęsto zaludniony, a przy tym nieźle skomunikowany. Sieć kolejowa pozwalała dotrzeć do wielu miejscowości. Nieopodal funkcjonowały obozy koncentracyjne, jak ten na Majdanku. Wreszcie, co nie bez znaczenia, w sercu Zamojszczyzny leżało wzorcowe miasto – wylicza dr Feduszka. Autor niemieckiego przewodnika po Generalnym Gubernatorstwie z początku lat 40. określa je przymiotnikiem „gotyckie”. – Oczywiście miasto zaprojektowali architekci z Włoch, jednak Niemcy przypisywali zasługi związane z jego rozwojem swoim rodakom, którzy osiedlali się tutaj przed wiekami – wyjaśnia dr Feduszka.
Sam Zamość Niemcy chcieli przekształcić w przystań dla esesmanów i wysokich rangą urzędników partyjnych, prowincję zaś zamierzali podarować rolnikom. Wcześniej jednak trzeba było wysiedlić miejscową ludność. Przedsięwzięcie miało przynieść odpowiedź na pytanie, jak zrobić to szybko, sprawnie i skutecznie. A zarazem stanowić wzorzec, który można zastosować gdzie indziej. Działania na Zamojszczyźnie wpisywały się bowiem w większy projekt, zwany „Generalnym planem wschodnim”. Został on opracowany pod kierunkiem Heinricha Himmlera. Zakładał, że w kolejnych latach z terenów między granicą Rzeszy z września 1939 roku aż po jezioro Ładoga i Morze Czarne zostanie wysiedlona niemal cała słowiańska ludność, a opuszczone przez nią ziemie zasiedlą Niemcy. Jeszcze wcześniej miano rozprawić się z mieszkającymi tam Żydami. Plan miał stanowić praktyczną realizację doktryny mówiącej o rasie panów i konieczności zdobycia przez nią przestrzeni życiowej.
Wysiedlenia rozpoczęły się krótko po zakończeniu kampanii wrześniowej. Początkowo objęły tylko tereny Rzeczypospolitej bezpośrednio wcielone do Niemiec. Położona w Generalnym Gubernatorstwie Zamojszczyzna stanowiła wyjątek. Rodzaj żywego laboratorium.
Ukraiński kordon
Pierwszą akcję wysiedleńczą w okolicach Zamościa Niemcy przeprowadzili późną jesienią 1941 roku. Wywieźli wówczas ludność z sześciu wsi, a na jej miejsce sprowadzili niemieckich osadników z Besarabii. Odilo Globocnik, kierujący policją i SS w Dystrykcie Lubelskim, był na tyle zadowolony z jej rezultatów, że postanowił kontynuować akcję w kolejnych miesiącach. Następne wysiedlenia ruszyły jesienią 1942 roku. – Niemcy nie zamierzali poprzestać na jednej akcji. Wkrótce zainicjowali „Ukrainenaktion”. Polegała ona na czasowym osiedlaniu Ukraińców w wybranych wioskach. Mieli oni służyć niemieckim osadnikom, a jednocześnie tworzyć rodzaj kordonu ochraniającego ich przed partyzantami – tłumaczy dr Feduszka.
Polacy nie chcieli biernie się przyglądać rozgrywającemu się na Zamojszczyźnie bestialstwu. W pamiętnikach z okresu okupacji znany zamojski lekarz Zygmunt Klukowski pisał: „W lasach gromadzi się coraz więcej mężczyzn z wysiedlonych wsi, z przewagą byłych wojskowych. Uzbrojeni są w karabiny i ręczne granaty. Wszyscy oni opanowani są żądzą zemsty. Rwą się do jakiejś roboty […]. Jak słyszałem, dowódcy, którzy w lasach skupiają koło siebie ludzi, z trudem powstrzymują ich od bezplanowej akcji. Czekają na rozkazy z góry”. Wkrótce rozkazy te nadeszły. Wybuchło tzw. powstanie zamojskie. Oddziały podziemia atakowały niemieckich żołnierzy, uderzały też w osadników przyjmujących zrabowane gospodarstwa. Łącznie przeprowadziły kilkadziesiąt akcji. Najbardziej spektakularna była ta we wsi Zaboreczno, gdzie oddział pod dowództwem mjr. Franciszka Bartłomowicza „Grzmota” z Batalionów Chłopskich wygrał bitwę z oddziałem niemieckim liczącym 600 żołnierzy.
Skala polskiego oporu zaskoczyła Niemców tak bardzo, że w marcu 1943 roku przerwali oni akcję wysiedleńczą. Jak się okazało – nie na długo.
Wilkołak atakuje
Kolejnych kilka miesięcy okupanci poświęcili na gromadzenie dodatkowych sił. Na Zamojszczyznę ściągano oddziały Wehrmachtu, SS, Ukraińskiej Pomocniczej Policji. Trafiła tam nawet eskadra niemieckiego lotnictwa. W miastach Niemcy gromadzili zapasy broni i amunicji. W nocy z 23 na 24 czerwca 1943 roku rozpoczęli akcję „Werwolf” (wilkołak) – jedną z najbrutalniejszych operacji wysiedleńczo-pacyfikacyjnych w Europie. Pierwsze uderzenie przeprowadzili w okolicach Aleksandrowa. Palili całe wsie, mieszkańców wywozili do obozów przejściowych w Zamościu, Zwierzyńcu i Budzyniu. Młodych mężczyzn nierzadko mordowali na miejscu albo przewozili do Zamościa, gdzie w bastionie Rotunda wykonywano egzekucje. Łącznie stracono tam osiem tysięcy osób. Niemcy odbierali też rodzicom dzieci, w których dopatrzyli się aryjskich cech. Były one wywożone do Rzeszy i poddawane germanizacji. Łącznie tamtego lata wysiedlono prawdopodobnie nawet do 60 tysięcy Polaków. – Akcję „Werwolf” Niemcy zawiesili w połowie lipca, kiedy zaczynała się komplikować ich sytuacja na froncie wschodnim – tłumaczy dr Feduszka. Przegrali wówczas bitwę pancerną z Armią Czerwoną na Łuku Kurskim i znaleźli się w głębokiej defensywie. Linie kolejowe, którymi przewożono wysiedlanych Polaków, trzeba było zarezerwować na potrzeby dostaw dla Wehrmachtu. Ze swej funkcji został też odwołany Globocnik. Zastąpił go Jacob Sporrenberg, który kontynuował pacyfikacje, ale już na mniejszą skalę.
Osądzeni lub martwi
Niemcom nie udało się zrealizować w całości planu „oczyszczenia” Zamojszczyzny. Kolejne operacje pochłonęły jednak ogromną liczbę ofiar. Łącznie wysiedlono 110 tysięcy osób. Po wojnie nie odbył się ani jeden proces sprawców tej zbrodni. Część z nich stawała jednak przed sądami za całokształt „dokonań” z czasów II wojny światowej. I wówczas zamojskie wysiedlenia i pacyfikacje były przywoływane.
Obecnie sprawą zajmuje się lubelski oddział IPN. – Prowadzimy śledztwo w sprawie zbrodni ludobójstwa, przesiedleń i odbierania majątku na Zamojszczyźnie – informuje Jacek Nowakowski, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie. Do tej pory śledczym udało się wydzielić grupę osób odpowiedzialnych za kierowanie wysiedleniami oraz tych, którzy bezpośrednio wykonywali ich rozkazy. Pierwsza lista liczy pięć, druga zaś dziesięć nazwisk. Na razie nikt jednak nie usłyszał zarzutów. – Część podejrzanych już nie żyje. Poza tym wielu z nich zostało już skazanych za ten czyn – informuje prokurator Nowakowski.
Przytoczone wspomnienia Zygmunta Klukowskiego pochodzą z jego książki pt. „Zamojszczyzna”, tom 1, obejmujący lata 1918-1943, wydanej przez Ośrodek Karta w 2007 roku.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze