Najmłodsza jednostka wojsk specjalnych swoje coroczne święto obchodzi 30 czerwca. Z tej okazji w Gliwicach odbyła się uroczysta zbiórka żołnierzy Agatu. Na święto jednostki przyjechał m.in. ostatni cichociemny kpt. Aleksander Tarnawski oraz Alojzy Fros, kombatant II wojny światowej.
– Data 30 czerwca ma dla nas wymiar szczególny. Dziś mija 74. rocznica aresztowania patrona naszej jednostki gen. Stefana Grota-Roweckiego, komendanta głównego Armii Krajowej, który rok później został zamordowany w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen – mówił do swoich żołnierzy płk Sławomir Drumowicz. – Życzę wam i sobie, aby nasza służba była dla nas powodem do dumy – dodał. Podczas zbiórki żołnierze odebrali odznaczenia i medale.
Szczególnym momentem dla jednostki było przekazanie do jej sali tradycji Orderu Virtuti Militari, który za udział w akcji „Kutschera” otrzymał Michał Issajewicz, pseudonim „Miś”, oraz Krzyża Armii Krajowej. Pamiątkę po bohaterze AK przekazała jednostce jego synowa Grażyna Issajewicz. – Nie chciałam, aby te wyjątkowe odznaczenia leżały w szufladzie, ani by trafiły do jakiegoś muzeum. Wiem, że jednostka, która kultywuje tradycje Kedywu, godnie się nimi zaopiekuje – mówiła Grażyna Issajewicz.
Jednostka Wojskowa Agat została sformowana 30 czerwca 2011 roku na bazie Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej z Gliwic. Jej twórcą i pierwszym dowódcą był nieżyjący już płk Sławomir Berdychowski „Czarny”. Żołnierze JW Agat przygotowani są do wsparcia operacji specjalnych na lądzie i w ograniczonym zakresie w środowisku wodnym. Mogą prowadzić rozpoznanie specjalne, lądowe akcje bezpośrednie, wspierać działania antyterrorystyczne i uwalniania zakładników. Agat to oddział przeznaczony do prowadzenia wsparcia militarnego i ochrony krytycznej infrastruktury. Jednostka współpracuje z komandosami z całego świata, m.in. z Brytyjczykami i Amerykanami. Żołnierze Agatu szkolili się w różnych miejscach na świecie, do tych najbardziej ekstremalnych można zaliczyć treningi w dżungli Gujany Francuskiej oraz we francuskich Alpach. Żołnierze jednostki brali też udział w programie „Military Assistance”, podczas którego szkolili operatorów z Gruzji. Obecnie komandosi z Gliwic szkolą pododdziały antyterrorystyczne w Iraku. Jednostka wyposażona jest w ciężki sprzęt, m.in. wozy M-ATV.
Agat to skrót od słów Anty-Gestapo. Taką nazwę przybrał Oddział Dywersji Bojowej Agat, który w czasie wojny zajmował się wykonywaniem wyroków Polskiego Państwa Podziemnego. To właśnie jego tradycje odziedziczyli komandosi z Gliwic. Ich patronem jest gen. dyw. Stefan Grot-Rowecki, twórca i komendant główny Armii Krajowej.
Tymczasem na poligonie…
– Podsumowujemy dwa lata szkolenia i zgrywania pododdziału. Dziś wiemy, że jesteśmy gotowi do wykonywania wszystkich zadań wynikających z przeznaczenia pododdziału, w tym również tych poza granicami kraju – mówi Paweł, jeden z dowódców w Jednostce Wojskowej Agat. To między innymi jego podwładni sprawdzali swoje umiejętności na poligonie. Prócz nich zadania wykonywali snajperzy, medycy, pirotechnicy oraz operatorzy bezzałogowych statków powietrznych. – Każdy szkoli się w ramach specjalności, by później w kluczowym momencie bezbłędnie ruszyć do wspólnego działania – mówi jeden z żołnierzy Agatu.
Czujność snajpera
Cel operatorów Agatu: uderzyć w obiekty przeciwnika. Zanim jednak specjalsi wykonają – jak zakłada scenariusz ćwiczeń – „napad ogniowy” i zniszczą wrogie siły, muszą starannie zaplanować operację. Informacji kluczowych dla jej powodzenia dostarczają zespołom szturmowym między innymi snajperzy. – Zwykle moja profesja kojarzy się z precyzyjną eliminacją celów, ale do naszych zadań należy również rozpoznanie specjalne. Jesteśmy w stanie długo, a nawet bardzo długo obserwować dany teren – mówi jeden ze snajperów. Gdy zapadł zmrok snajperzy wkroczyli do akcji. Niepostrzeżenie zajęli stanowiska i w skupieniu, przez kilka godzin obserwowali teren kontrolowany przez przeciwnika. Tym razem było to „tylko” kilka godzin, ale często zdarza się, że obserwacje trwają znacznie dłużej – nawet kilka dni. – Wykonuje się wówczas rysunki, szkice, rzuty 3D terenu czy obiektu, robi się zdjęcia – wyjaśnia jeden ze snajperów. Dodaje, że w ich pracy niezwykle ważna jest umiejętność koncentracji i silna psychika, bo wielogodzinne leżenie w jednej pozycji nie jest łatwe. – Gdy jest ciepło, nie jest najgorzej. Ale gdy pada deszcz, a temperatura w nocy spada do minus dwóch czy trzech stopni, to przyjemnie nie jest – przyznaje.
Dron: cenne wsparcie z powietrza
W ćwiczeniach wzięły udział również sekcje rozpoznawcze bezzałogowych statków powietrznych jednostki. Jedną z nich dowodzi Michał. – Możemy dostarczyć informacji o ukształtowaniu terenu oraz o tym, co się obecnie w danym miejscu dzieje – wymienia. Obraz zarejestrowany przez bezzałogowca może być w czasie rzeczywistym przekazywany do TOC-u, czyli centrum operacyjnego (Tactical Operation Center).
Na poligonie sekcja rozpoznawcza ćwiczyła wykonywanie lotów treningowych w różnych warunkach atmosferycznych. – Jeśli nie pada latamy zarówno w dzień jak i w nocy – wyjaśnia dowódca. Dodaje, że jeśli gotowy jest plan misji, potrzebują jedynie 5–10 minut, by dron wystartował. – Możemy wyznaczyć wysokość lotu i odległości. Poza tym cały czas, na bieżąco, możemy kierować lotem bezzałogowca czy sterować jego głowicą, w której znajduje się kamera dzienna i termowizyjna – mówi Michał.
Siła i ogień szturmanów
Snajperzy zdobyli niezbędne informacje, zwiadowcy przekazali zdjęcia wykonane przez bezzałogowce. Teraz, w środku nocy, dowódcy opracowują plan operacji. Ustalają między innymi kiedy do akcji wkroczą operatorzy. – Szturm zaplanowaliśmy na rano. Agat ma przede wszystkim wspierać bojowo inne jednostki. Rozpoznajemy teren, robimy kordony, by kolejni operatorzy mogli wejść do szturmowanego budynku. A po akcji musimy ich stamtąd bezpiecznie wyprowadzić – opowiada Paweł.
Operatorzy z Agatu wjechali na teren przeciwnika wozami M-ATV. Zniszczyli część budynków, torując drogę żołnierzom innych jednostek. – Cały czas prowadziliśmy ogień z broni pokładowej naszych pojazdów – relacjonuje dowódca zespołu szturmowego. – W końcu przyszedł czas na powrót. Nie obyło się bez komplikacji. Jeden z naszych wozów wjechał na minę pułapkę. Ładunek był na tyle silny, że M-ATV został uszkodzony, a jeden z żołnierzy ranny – opisuje dowódca.
Film: Michał Niwicz
Na pomoc poszkodowanemu rusza wóz ewakuacji medycznej (na potrzeby ćwiczeń również M-ATV). Cały czas trwa wymiana ognia, ale żołnierze działają błyskawicznie. Pod ostrzałem przenoszą rannego do wozu medycznego. Tu poszkodowanym żołnierzem natychmiast zajmują się ratownicy medyczni. Ponieważ krwotoki, odma płucna i niedrożność dróg oddechowych to najczęstsze przyczyny – możliwych do uniknięcia – zgonów żołnierzy na polu walki, dlatego ratownik najpierw zaczyna od sprawdzania tych trzech elementów. – Zgodnie ze scenariuszem pacjent miał masywny krwotok w wyniku częściowej amputacji prawej nogi. Ratownik założył mu więc opaskę uciskową – opowiada Tomek, medyk z zespołu szturmowego.
Medycy działają pod ogromną presją. Ratują przecież życie kolegi z pododdziału. W dodatku muszą to robić w niezwykle trudnych warunkach – na niewielkiej przestrzeń wewnątrz, poruszającego się pojazdu. Mimo zatamowania krwotoku, stan żołnierza nadal jest ciężki. Konieczne jest podanie kroplówki. Chociaż M-ATV co chwilę podskakuje na wertepach, ale medyk sprawnie wkłuwa się w żyłę pacjenta i zakłada wenflon. – Musimy ćwiczyć tak, jak będziemy walczyć. Tu nie ma miejsca na prowizorkę. Jak trzeba założyć wenflon, to robimy to naprawdę. Bez symulowania – zapewnia medyk.
Gdyby taka sytuacja zdarzyła się w rzeczywistości, na przykład na misji, wówczas zostałby wezwany zespół MEDAVAC, ale do przylotu ratowniczego śmigłowca medycy, którzy są na miejscu zdarzenia, muszą zrobić wszystko, by uratować życie rannego. – Największym utrudnieniem podczas tych zajęć jest to, że zarówno ranny, jak i medyk mają na sobie między innymi kamizelki kuloodporne, hełmy. A w M-ATV jest naprawdę ciasno. Można więc sobie wyobrazić jak trudno w takiej sytuacji wbić się w żyłę żołnierza – mówi Tomek. Ale trening w takich warunkach to jedyny sposób, by przygotować się na to, do czego może dojść podczas służby. – Nawet najlepiej przygotowane ćwiczenia na poligonie i tak nie oddają realizmu sytuacji, bo wiem przecież, że kolega jedynie udaje rannego, że nie umiera. Gdyby to działo się naprawdę, stres byłby na pewno dużo większy – dodaje Tomek.
Sieć pirotechników
W ćwiczeniach wzięli udział pirotechnicy z Agatu. – Jak możemy się przydać podczas takich akcji? Nie mogę opowiedzieć o szczegółach, ale ogólnie mówiąc: torujemy drogę innym operatorom – wyjaśnia „Czarny”, zastępca dowódcy sekcji pirotechnicznej z zespołu wsparcia. Na poligonie operatorzy korzystali między innymi z robota pirotechnicznego, który rozpoznaje i neutralizuje niebezpieczne ładunki. – Możemy go używać nie tylko na takich otwartych przestrzeniach, lecz także w wąskich korytarzach, pociągach czy na pokładach samolotów. W przypadku gdy robot nie jest w stanie wykonać zadania, do akcji wchodzi człowiek. Pirotechnicy muszą wtedy założyć ważący kilkadziesiąt kilogramów kombinezon ochronny.
Ale pirotechnicy sprawdzali się nie tylko w neutralizowaniu ładunków. – Zbudowaliśmy też sieć ogniową, czyli połączone ze sobą ładunki, które detonujemy za pomocą zapalników. Takiej sieci używa się do robienia przejść czy wykonania okopów na pojazdy – mówi „Czarny”.
Amerykanie szkolą Polaków
Scenariusz ćwiczeń współtworzyli amerykańscy żołnierze, którzy przyjechali na poligon, by wspólnie się szkolić z Agatem. – To kolejne ćwiczenia z Amerykanami. Szkolą się zarówno celowniczy, operatorzy broni, jak i kierowcy. Żołnierze US Army pełnili służbę w Iraku, Afganistanie i Afryce. Mają więc duże doświadczenie bojowe, z którego chętnie korzystamy, ale i dzielimy się z nimi własnym – mówi Paweł.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze