Dziś, w dzień wznowienia rozmów pokojowych dotyczących konfliktu w Syrii, na terytorium kontrolowanym przez rząd prezydenta Baszszara al-Asada rozpoczęły się wybory do parlamentu. Głosowanie, bez względu na wyniki, nie zakończy jednak krwawej wojny domowej. Właśnie trwa kolejna zbrojna ofensywa w Aleppo – pisze Michał Zieliński w korespondencji z Bejrutu.
– Codziennie dochodzi do starć na pograniczu, w prowincji Hermel, oraz tutaj, w Bekaa. Hezbollah i libańskie wojska wyparły Daesz i Nusrę, ale to góry, ciężko je kontrolować – mówi Mohamad Sayed, żołnierz armii Libanu. Sytuacja w centralnej części granicy libańsko-syryjskiej jest stabilna, jednak w jej północnych rejonach dochodzi do regularnych potyczek. To właśnie te regiony znajdują się w strefie wpływów Dżabat an-Nusra.
Tocząca się od pięciu lat syryjska wojna domowa kosztowała życie ponad 250 tysięcy osób i zmusiła ponad 11 milionów ludzi do ucieczki z miejsca zamieszkania. Prawie 5 milionów z nich opuściło Syrię, w tym ponad milion uciekło do graniczącego z nią Libanu. Stąd obserwują zdarzenia i wyczekują poprawy sytuacji. – Wojna się skończy, ale nie szybciej niż za parę lat – pięć może sześć. Teraz żadna ze stron nie dysponuje siłą, która pozwoliłaby jej wygrać – rozwiewa nadzieje na pokój libański żołnierz Sayed.
Ofensywa w Aleppo
Na początku tygodnia syryjskie siły rządowe – przy wsparciu Rosjan oraz Hezbollahu i bojówek kurdyjskich – przystąpiły do ofensywy w okolicach wsi Tel al-Ais oraz Khan Touman w prowincji Aleppo. Ich celem jest zdobycie strategicznych wzgórz na przedmieściach miasta Aleppo, które niespełna tydzień wcześniej zostały opanowane przez islamistów z Frontu an-Nusra. Obserwatorzy walk donoszą o dziesiątkach zabitych i rannych po stronie rządowej, jednak informacje te nie są potwierdzone.
Walki rozpoczęły się w przeddzień rozmów pokojowych, które są kontynuacją porozumienia zawartego w lutym pomiędzy USA a Rosją. Delegacja syryjskiego rządu dotrze na nie do Genewy dopiero w piątek. Wcześniej Staffan de Mistura, poseł ONZ na rzecz Syrii, spotka się kolejno z reprezentantami opozycji wspieranej przez Zachód oraz Arabię Saudyjską. Ofensywa rządu wywołuje bowiem ich ostry sprzeciw. Choć lutowe porozumienie o częściowym zawieszeniu broni zezwalało na działania zbrojne przeciwko Al-Kaidzie, to Syryjska Koalicja Narodowa w Stambule określa ich rozpoczęcie jako pogwałcenie umowy popieranej przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Co gorsza, według opozycji w przypadku dalszego prowadzenia ofensywy porozumienie przestanie obowiązywać w ogóle.
Wybory – prawda i fikcja
Tymczasem dziś w Syrii rozpoczęły się wybory do parlamentu. Z ponad 3,5 tysiąca kandydatów Syryjczycy wybiorą w ciągu najbliższych dni 250 przedstawicieli. Wiodącą siłą w głosowaniu jest Narodowy Front Postępu, który wraz z rządzącą od 1963 roku socjalistyczną partią Baas dysponował dotychczas większością mandatów poselskich. Połowa miejsc w parlamencie zarezerwowana jest co prawda dla posłów niezrzeszonych, jednak muszą oni zostać zatwierdzeni przez obecne władze.
Niestety, nic nie wskazuje na to, by przebieg głosowania miał istotny wpływ na zakończenie wojny lub choćby poprawę sytuacji w Syrii. Trudno znaleźć taką wiarę wśród uchodźców. – Przed wojną, jeżeli byłeś sunnitą i mieszkałeś w Syrii, nie mogłeś liczyć na pracę czy pomoc ze strony rządu. Tylko niektórzy jakoś sobie z tym radzili. Obecnie panuje tam jeszcze większe bezprawie, nie ma mowy o tym, żeby Syryjczycy byli traktowani równo. Jeżeli ktoś mógłby to zmienić, to premier Riyad Farid Hijab, ale raczej nie nastąpi to szybko, na pewno nie podczas obecnych wyborów – tłumaczy mułła Husam Udin, który wraz z dwójką synów uciekł z Homs do Libanu w 2012 roku. Jego trzeci syn został pojmany podczas walk przeciwko siłom rządowym i najprawdopodobniej przebywa w syryjskim więzieniu.
Na arenie międzynarodowej toczą się dyskusje, czy przeprowadzanie wyborów w Syrii jest w ogóle zasadne. Wątpliwości wywołuje fakt, iż opozycja w Syrii jest tylko fasadowa, a na terenach kontrolowanych przez Daesz i rebeliantów nie ma możliwości oddawania głosów. Syryjska Koalicja Narodowa na rzecz Opozycji i Sił Rewolucyjnych zarzuca Baszszarowi al-Asadowi wykorzystywanie wyborów jako narzędzia, które ma potwierdzić jego mandat do zarządzania kontrolowanymi prowincjami oraz legitymującego go w oczach Zachodu jako jedyną realną siłę mogącą przywrócić stabilność kraju.
Syryjska Koalicja Międzynarodowa zachęca przy tym do bojkotu wyborów jako „surrealistycznego projektu, który nie uwzględnia przedstawicieli wszystkich Syryjczyków”. Z uczestnictwa w głosowaniu zostali wyłączeni również syryjscy uchodźcy, w tym ten milion osób przebywających na terytorium Libanu. Ambasada syryjska w miejscowości B'abda nie przewiduje udostępnienia im urn wyborczych. A nawet gdyby głosowanie w ambasadzie było możliwe, to frekwencja byłaby raczej niska – uchodźcy nie przybyliby na wybory ze strachu przed więzieniem i deportacją z Libanu. W większości wypadków grozi im ona z powodu przedawnienia dokumentów upoważniających do przebywania na terenie Libanu oraz osobistej niechęci tamtejszych służb do syryjskich uchodźców.
– Zagłosuję, jeśli przyniosą mi urnę do domu, inaczej nie będzie to możliwe – ubolewa Kasim al-Arsuzi. Za wypowiadanie swoich opinii w libańskiej telewizji Al-Jadeed wydano na niego w Syrii wyrok śmierci. Dla niego oraz tysięcy innych uchodźców wjazd do Syrii nie jest w ogóle możliwy. – Mam papiery pozwalające mi przebywać w Libanie i nie brakuje mi odwagi, ale mam również rodzinę, za którą jestem odpowiedzialny. Nie zaryzykuję zatrzymania przez służby libańskie albo syryjskie, a te mogą zrobić to pod każdym pretekstem – dodaje.
Ale na niską frekwencję wpłynęłoby również powszechne także wśród uchodźców przekonanie, że wybory są po prostu fikcją i nie będą miały realnego wpływu na sytuację wewnętrzną Syrii. Tak widzą je nawet sympatycy partii Baas.
Tragiczna sytuacja uchodźców
Szacowana w miliony liczba uchodźców świadczy nie tylko o skali tego syryjskiego konfliktu, ale stanowi również problem dla krajów ościennych. W Libanie uciekający przed wojną domową stanowią 22,8 procent mieszkańców, co doprowadziło do przeludnienia tych terenów. W efekcie w ciągu ostatnich lat gwałtownie wzrosło tu bezrobocie, postępuje ubóstwo, a państwo boryka się z przeciążeniem służb publicznych. W niektórych prowincjach brakuje wody, nie tylko pitnej. Na skraju załamania jest system odbioru i składowania śmieci.
Mimo wsparcia politycznego dla rządu Baszszara al-Asada, władze Libanu zamknęły granice dla nowych uciekinierów oraz wymagają od Syryjczyków odnawiania pozwolenia na pobyt czasowy. Zabieg ten ma doprowadzić do zmniejszenia liczby uchodźców, ale w praktyce przyczynia się do ich skrajnego zubożenia. Przez ograniczenia w przemieszczaniu się po kraju oraz brak możliwości podjęcia pracy Syryjczycy żyją tu w ekstremalnie ciężkich warunkach. Bez szans na ich poprawę, ani na powrót do ojczyzny. Większość z nich jest w stanie przetrwać wyłącznie dzięki międzynarodowej pomocy humanitarnej, która zapewnia im schronienie, żywność oraz podstawowe środki czystości. Nadal nie mają jednak opieki medycznej. I nic nie wskazuje na to, by ich sytuacja mogła się szybko poprawić. Nawet państwa zachodnie do pomocy w regionie podchodzą z coraz większą rezerwą. Syryjscy uchodźcy zdani są na łaskę obcych krajów, a te skazały ich na wegetację.
Imiona i nazwiska bohaterów tekstu zostały zmienione ze względu na ich bezpieczeństwo.
autor zdjęć: TASS/ Forum
komentarze