Polonizacja zestawów rakietowych średniego zasięgu o kryptonimie „Wisła” może być przeprowadzona w bardzo małym zakresie, jednak inaczej jest w przypadku zestawów krótkiego zasięgu o kryptonimie „Narew”. Te – jestem przekonany – powinny być w całości produkowane w Polsce. Pytanie tylko czy dobrym pomysłem jest, by takim projektem kierował rodzimy przemysł – pisze Krzysztof Wilewski, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Od momentu ogłoszenia programu budowy, a właściwie odbudowy systemu obrony powietrznej kraju (ma się on składać z trzech podsystemów – bardzo krótkiego, krótkiego i średniego zasięgu), uważam że kluczowym dla polskiego przemysłu obronnego jest podsystem krótkiego zasięgu. Uważam, że zestawy rakietowe krótkiego zasięgu (około 25 kilometrów) mogą być w całości produkowane w Polsce. Podkreślam, produkowane, a nie wymyślone. Jestem bowiem przekonany, że zlecenie polskim naukowcom opracowania pocisków rakietowych o wymaganym zasięgu, jest po prostu nieopłacalne i zbyt ryzykowne. Mamy tak duże zaległości w tej dziedzinie, że zwyczajnie nie ma sensu marnować 10 lat i miliardów złotych na dojście do tego, co inni już dawno mają. Zamiast tego powinniśmy kupić gotową technologię od któreś z firm (albo od któregoś z rządów – bo to przecież one najczęściej mają prawa do wojskowych systemów) i zlecić naszym inżynierom prace nad kolejną wersją rakiety – już naszą, krajową.
W tym czasie rodzimy przemysł produkując na potrzeby armii licencyjne pociski, nabrałby i wiedzy, i doświadczenia, aby zmierzyć się z wyzwaniem jakim jest produkcja kolejnej generacji rakiet.
Ktoś powie, ale przecież kupno technologii rakietowej tej klasy będzie kosztowało nas ogromne pieniądze. I tak, i nie. Skoro bowiem chcemy wydać kilkanaście miliardów złotych na systemy klasy średniej, to czemu nie możemy przy okazji wynegocjować sprzedaży nam technologii do pocisków o krótkim zasięgu, które, co bardzo istotne, obaj oferenci w programie Wisła, mają w swoim portfolio.
Czy firma, która będzie miała w perspektywie kontrakt wart ponad X miliardów złotych, nie skusi się na sprzedaż nam licencji na coś, co przecież i tak za lat dziesięć wyjdzie z produkcji, bo pojawią się nowsze rozwiązania? Jestem przekonany, że się skusi.
W czwartek w Radomiu odbyła się uroczystość podpisania umowy zawiązania konsorcjum, zacytuję „pod przewodnictwem PGZ S.A., do realizacji programu modernizacji technicznej Sił Zbrojnych w zakresie przeciwlotniczych zestawów rakietowych bliskiego zasięgu o kryptonimie Narew”.
Nie bardzo rozumiem, czemu PGZ musiało ze swoich firm stworzyć konsorcjum, które stanie do dialogu technicznego z MON w tej sprawie. Ale pominę tę kwestię, bo może chodzi o kwestie formalno-prawne. Mam jednak poważne wątpliwości, czy program „Narew” powinien być kierowany przez polski przemysł.
Sporo było już w naszej historii projektów badawczo-rozwojowych, które delikatnie mówiąc, nie poszły zbyt dobrze. Jeśli „Narew”, warta miliardy, miałaby być (w mojej idealnej koncepcji) w pełni produkowana w kraju, to może najlepszym rozwiązaniem byłoby powierzenie nad nią nadzoru nie firmie (jaką jest przecież PGZ) a instytucji rządowej, na przykład Inspektoratowi Implementacji Innowacyjnych Technologii?
Norwegowie z powodzeniem stosują takie rozwiązanie od dekad, powierzając Instytutowi Badawczemu Norweskich Sił Zbrojnych projekty kluczowe z punktu widzenia tamtejszej armii. Skoro tam to działa, to czemu nie mogłoby i u nas?
komentarze