Na co dzień uczą pilotów, jak przetrwać w morzu na wypadek katastrofy. Tym razem na Bałtyku doszło do zamiany ról. Instruktorzy z gdyńskiego Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków WP wcielili się w rolę rozbitków, których podejmował z wody śmigłowiec z 43 Bazy Lotnictwa Morskiego w Gdyni Babich-Dołach.
Ośmiu instruktorów z Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego wyszło z portu w Gdyni na pokładzie holownika H-8. Na morzu zostali podzieleni na dwie grupy, które po kolei opuszczały pokład. Instruktorzy wcielili się w rolę rozbitków oczekujących na pomoc śmigłowca.
– Pierwsza grupa miała tratwę ratunkową, która dla utrudnienia rozłożyła się na wodzie do góry dnem. Musieli ją obrócić i wejść do niej. Potem zostali podjęci przez śmigłowiec, który odstawił ich na pokład holownika – opowiada kmdr ppor. Rafał Lizurej z gdyńskiego ośrodka. Instruktorzy z drugiej grupy do wnętrza ratowniczej Anakondy zostali wciągnięci wprost z morza. Ich także śmigłowiec przetransportował na pokład holownika.
Rozbitkowie byli podejmowani z wody przy użyciu pętli i chusty zwanej trójkątem ratowniczym. – Dla nas nie były to rzeczy nowe. Na co dzień jednak tego typu rzeczy mamy okazję ćwiczyć na naszych symulatorach. Potem wiedzę przekazujemy pilotom, technikom pokładowym, nawigatorom, którzy pod naszym okiem przechodzą obowiązkowe szkolenia – tłumaczy kmdr ppor. Lizurej.
Wyjątkowość dzisiejszego ćwiczenia polega na odwróceniu ról. Instruktorzy na kilka godzin niejako weszli w buty rozbitków. Po co? – Chcieliśmy doświadczyć na własnej skórze i w realnych warunkach tego, o czym na co dzień opowiadamy. Po pierwsze, chodzi o to, by jeszcze lepiej, efektywniej przekazywać wiedzę. Po drugie, każdy nas również może się kiedyś znaleźć w podobnej sytuacji – podkreśla kmdr ppor. Lizurej. – Wszyscy jesteśmy przecież nurkami i regularnie dołączamy do załóg wychodzących w morze okrętów, by wykonywać z nimi różnego rodzaju zadania – dodaje.
Kmdr ppor. Lizurej przyznaje, że takie ćwiczenie zostało zorganizowane po raz pierwszy. – Chciałbym jednak, aby odbywało się ono regularnie – zaznacza.
Przedsięwzięcie było również sporym wyzwaniem dla lotników. – Rzadko się zdarza, by śmigłowiec podejmował tylu rozbitków jednocześnie – przyznaje kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. – Dla załogi to na pewno pożyteczny sprawdzian. Lotnicy muszą regularnie ćwiczyć, by podtrzymywać nawyki, utrwalać procedury związane choćby ze współpracą z jednostką pływającą. A tym razem nadarzyła się bardzo dobra okazja – podsumowuje kmdr ppor. Cichy.
Zgodnie z przepisami, które obowiązują w polskiej armii, każdy członek personelu latającego, czyli pilot, nawigator czy technik pokładowy, raz na pięć lat musi przejść kurs ratowania się w morzu. Lotnicy zaliczają go właśnie w gdyńskim Ośrodku Szkolenia Nurków i Płetwonurków WP. Korzystają tam między innymi z symulatora METS. Imituje on kabinę śmigłowca, która wpada do wody i dzięki specjalnemu systemowi obraca się do góry dnem. Uczestnicy szkolenia muszą jak najszybciej wydostać się na powierzchnię. Prócz tego szkolenie obejmuje naukę posługiwania się tratwą ratowniczą, wspinaczkę po sztormtrapie na 4,5-metrową rampę i skok z niej wprost do wzburzonej wody.
autor zdjęć: BLMW
komentarze