Przywódca Korei Północnej postawił w piątek wojska rakietowe w stan najwyższej gotowości i grozi: „nadszedł czas, by wyrównać rachunki z amerykańskimi imperialistami”. – Wojna na Półwyspie Koreańskim pochłonęłaby znacznie więcej ofiar niż te w Iraku czy Afganistanie – ostrzegają amerykańscy analitycy.
KCNA, państwowa agencja informacyjna z Korei Północnej, przekazała w piątek, że podczas spotkania z dowódcami tamtejszej armii Kim Dzong Un podpisał rozkazy o postawieniu wojsk rakietowych w stan najwyższej gotowości. – W obecnej sytuacji nadszedł czas, by wyrównać rachunki z amerykańskimi imperialistami – podkreślał północnokoreański przywódca.
Według KCNA, Kim zatwierdził plan przygotowań technicznych do odpalenia rakiet strategicznych. Żołnierze czekają tylko na rozkaz. Rakiety miałyby spaść na cele w Stanach Zjednoczonych, a także na amerykańskie bazy na Hawajach, w Guam i Korei Południowej.
O tym, że to nie czcze pogróżki, świadczyć mogą doniesienia agencji Yonhap z Korei Południowej. Jej dziennikarze, powołując się na źródła wojskowe, informują, że w ostatnich dniach zaobserwowany został wzmożony ruch północnokoreańskich żołnierzy i pojazdów tamtejszej armii przy bateriach rakiet dalekiego i średniego zasięgu. – Istnieje prawdopodobieństwo, że rzeczywiście zostaną one wystrzelone – twierdzą rozmówcy agencji Yonhap.
Napięcie na Półwyspie Koreańskim rośnie niemal z godziny na godzinę. Zaczęło się od trzeciej próby nuklearnej, którą kilka tygodni temu przeprowadził reżim Kima. W odpowiedzi ONZ nałożyła na Koreę Północną kolejne sankcje (m.in. ponownie zakazała eksportowania tam dóbr luksusowych), zaś wojska Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej rozpoczęły wspólne manewry.
11 marca Korea Północna zdecydowała, że nie będzie przestrzegać rozejmu, który zakończył wojnę koreańską w 1953 roku. Wreszcie w powietrze poderwane zostały samoloty bojowe obydwu skonfliktowanych stron. Najpierw nad Półwyspem przeleciały amerykańskie bombowce B-2, zdolne do przenoszenia ładunków nuklearnych. Wystartowały one z bazy w Missouri. W odpowiedzi północnokoreańskie myśliwce MiG-21 zbliżyły się do tak zwanego punktu TAL, czyli strefy oddzielającej od siebie przestrzenie powietrzne obydwu zwaśnionych państw, po czym wróciły na lotniska. Każde jej naruszenie powoduje alarm w siłach lotniczych Korei Południowej.
– Ważne, aby w tej sytuacji zachować spokój i nalegać na Koreę Północną, by obniżyła temperaturę swoich wystąpień – podkreśla George Little, rzecznik Białego Domu. – Chciałbym powiedzieć jasno: nikt tutaj nie chce wojny na Półwyspie Koreańskim – dodaje.
Tymczasem, jak podaje portal Defense News, amerykańscy wojskowi przeprowadzili właśnie symulacyjną grę wojenną, której tematem była wojna na Półwyspie i upadek reżimu Kima. Według nich zbrojny konflikt może pociągnąć za sobą znacznie więcej ofiar niż wojny w Iraku czy Afganistanie. Korea Północna dysponuje jedną z największych armii świata. Liczy ona 1,1 miliona żołnierzy i znacznie przewyższa siły swojego południowego sąsiada oraz znajdujących się w tamtym rejonie Amerykanów. Co prawda, armia Kima jest w większości stosunkowo słabo wyposażona i wyszkolona, ale posiada jeden niezaprzeczalny atut – duże i oddane reżimowi siły specjalne, które wyłamują się z tego schematu. Poza tym, zanim Amerykanie i Koreańczycy z Południa zdołaliby opanować sytuację, armia Kima zapewne zdążyłaby przynajmniej częściowo zniszczyć Seul. 24-milionowa stolica Korei Południowej znajduje się zaledwie 30 kilometrów od granicy. Nie wiadomo też do końca, jak bardzo w konflikt zaangażowałyby się Chiny – tradycyjny sojusznik Kimów, który jednak w ostatnim czasie coraz wyraźniej pokazuje, że z nieobliczalnym reżimem mu nie po drodze.
Źródło: PAP, cnn.com, yonhapnews.co.kr, defensenews.com
autor zdjęć: US Army
komentarze