O swoich marynarzach mówią „chłopcy”. Bywa, że w zamian usłyszą od nich żartobliwe „mamo”. Formalnie nie należą do załóg, ale traktowane są jak ktoś znacznie ważniejszy – członek rodziny. Matkami chrzestnymi polskich okrętów zostają głównie panie kojarzone z polityką. Choć nie jest to reguła.
Chrzest okrętu „Kondor"
W ubiegłym tygodniu załoga trałowca ORP „Śniardwy” gościła w Pałacu Prezydenckim. Marynarze pojechali tam na zaproszenie Pierwszej Damy Anny Komorowskiej, która jest matką chrzestną okrętu. Wspólnie wypili kawę i porozmawiali o dziewiętnastej rocznicy podniesienia bandery na jednostce. Anna Komorowska dostała w prezencie album, przyjęła też zaproszenie do Gdyni na przyszłoroczne obchody 20-lecia jednostki.
W tym tygodniu marynarze z okrętu podwodnego ORP „Kondor” pojechali do Brukseli. Po co? Zaprosiła ich matka chrzestna, unijna komisarz Danuta Hübner. Załoga zwiedziła Parlament Europejski i zapoznała się z zasadami funkcjonowania unijnych instytucji. A matka chrzestna otrzymała najświeższe informacje na temat remontowanego okrętu i po raz kolejny została zaproszona na podwodny rejs.
– Pani profesor jakoś nie może się na to zdecydować, trochę obawia się zejścia pod wodę. Ale mamy nadzieję, że w końcu się przełamie – podkreśla kmdr ppor. Robert Rachwał, dowódca „Kondora”. Marynarze ze „swoją” matką chrzestną spotykają się regularnie – przynajmniej raz w roku. – Pani profesor bardzo interesuje się losami okrętu. Kiedy przyjeżdża do nas, zwykle podejmujemy ją kawą i ciastem. Z reguły zostawia jakiś prezent. Dostaliśmy od niej na przykład zastawę i telewizor, z których korzystamy na pokładzie – wspomina kmdr ppor. Rachwał. Jednak, jak zaraz dodaje, nie to jest najważniejsze. – Każdą wizytę matki chrzestnej na pokładzie traktujemy trochę jak dobrą wróżbę na kolejny rok – podkreśla dowódca „Kondora”.
Matka chrzestna, pani Danuta Hübner na „Kondorze".
Na zejście pod wodę nigdy nie zdecydowała się też Małgorzata Szmajdzińska, posłanka SLD, wdowa po Jerzym Szmajdzińskim, byłym ministrze obrony narodowej. Od blisko dekady jest matką chrzestną okrętu ORP „Sęp”. – Niestety, mam klaustrofobię. Świadomość, że mogłabym się znaleźć gdzieś głęboko, zamknięta w metalowej „puszce” po prostu mnie przeraża. Ale może kiedyś uda się popłynąć „moim” okrętem po powierzchni – śmieje się. O swoich marynarzach mówi „chłopcy”. – Czasem oni rewanżują się i mówią do mnie „mamusiu” – wspomina. – Jestem z nich bardzo dumna, bo to wspaniali, wykształceni ludzie. Można powiedzieć: Europejczycy pełną gębą – dodaje. Posłanka stara się bywać na wszystkich świętach związanych z „jej” okrętem. I wie o nim naprawdę sporo. – Kobbeny wkrótce zostaną wycofywane z użytku. Mam nadzieję jednak, że Marynarka Wojenna dostanie nowe okręty, a moi chłopcy będą robić to, co lubią i umieją – podkreśla.
Faktami dotyczącymi „swojego” okrętu swobodnie żongluje też Maria Łbik, poznańska malarka, od 22 lat chrzestna jednostki transportowo-minowej ORP „Poznań”. – Okręt nie jest nowy – kadłub został przecież zwodowany jeszcze za komuny, a bandera na jednostce załopotała krótko po zmianach ustrojowych – był jednak gruntownie remontowany. Ma nowoczesne systemy naprowadzania, tylko automatyka… Ona jeszcze jest stara – wylicza pani Maria. I zaraz dodaje: – Ja to wszystko wiem, bo z zawodu jestem automatykiem. Poza tym, jaka ze mnie byłaby matka, gdybym nie znała własnego dziecka.
Maria Łbik, jak przystało na matkę chrzestną, regularnie spotyka się z marynarzami. Kilka razy wychodziła też z nimi w morze. A w domu urządziła niewielki kącik poświęcony ORP „Poznań”. – Mam makietę okrętu i sporo pamiątek z nim związanych. Kiedyś w Poznaniu organizowałam nawet wystawę poświęconą tej jednostce – wspomina.
Załoga trałowca ORP Śniardwy, na zaproszenie Pierwszej Damy, pani Anny Komorowskiej - matki chrzestnej okrętu - gościła w Pałacu Prezydenckim w Warszawie.
Matkami chrzestnymi zostają z reguły żony ministrów obrony albo panie funkcjonujące w polityce. Nie jest to jednak regułą. – O wyborze decyduje specjalna kapituła, w której skład wchodzą m.in. przedstawiciele załogi i Dowództwa Marynarki Wojennej – tłumaczy kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik MW. – Podczas rozpatrywania kandydatur szuka się związków z armią, morzem, nazwą okrętu – dodaje.
Tradycja „święcenia” okrętu wywodzi się jeszcze ze starożytności. Wówczas najczęściej prowadził ją kapłan, który losy jednostki powierzał odpowiednim bóstwom. Czasem ceremonia przybierała krwawe formy. Tak było choćby u wikingów. Wodowane przez nich drakkary skręcały karki niewolnikom. W ten sposób okręt miał przejmować ich siły życiowe. Potem ofiary z ludzi zastąpiono ofiarami z krwi zwierząt – zjeżdżający po pochylni okręt rozbijał wypełnione nią dzbany. W XVII-wiecznej Anglii ojcem chrzestnym okrętu zostawał z reguły monarcha, który na cześć jednostki wychylał puchar wina. Potem wykonane ze złota lub srebra naczynie lądowało w morzu. Z czasem zwyczaj ten został wyparty przez ceremonię polegającą na rozbijaniu butelki z winem o burtę. W Stanach Zjednoczonych aż do zniesienia prohibicji matka chrzestna roztrzaskiwała o burtę butelkę z wodą. Kiedy prohibicję zniesiono, wodę zastąpił szampan. I tak jest do dziś w niemal wszystkich państwach świata.
O zadaniach Marynarki Wojennej i ćwiczeniach marynarzy czytaj na portalu polska-zbrojna.pl
Rok w morzu pod polskim dowództwem | Zimowe szkolenie morskie |
autor zdjęć: Marian Kluczyński, Piotr Molecki/KP RP
komentarze