Nie wszystko jest jawne, ale to, co można napisać, wystarczy na dobry film sensacyjny.
Siedzimy sobie całą paką na strzelnicy, każdy z innej formacji, z wojska i nie tylko. Chłopaki przywieźli ze świata parę nowinek taktyczno-technicznych i chcą się nimi podzielić. Ponadto dawno się nie widzieliśmy, część ludzi właśnie wróciła z misji, więc poza pół służbową, pół koleżeńską wymianą doświadczeń, gadamy o wszystkim i o niczym.
Najwięcej o wędrówkach ludów – gdzie kto w ostatnim czasie się poniewierał albo kto zmienił „parafię”. Mało o samej robocie, bo o czym tu gadać. A jak któryś z „nowszych” w towarzystwie i nadmiernie wścibskich nie wie i próbuje drążyć, to się szybko dowie: „A ty co, książkę piszesz? Chcesz, mogę wszystko opowiedzieć, ale potem, sorki, będę cię musiał natychmiast zastrzelić”.
Takie sobie dyżurne żarciki. Za drewnianą ścianką chłopaki walą magazynek za magazynkiem. Grzmot wystrzałów, „zapach prochu o poranku” i aromat świeżo zaparzonej kawy z ekspresu dopełniają nastroju. Obiekt, szczęściem, niewojskowy, więc nikt nad głową nie stoi, pełny relaks.
„Juras” zdobywa się na wyznanie: „Potrzebuję trochę lansu. Właściwie sporo potrzebuję”. Ponieważ odpowiedzią jest jedynie cisza, lekko skonsternowany wraca do tematu: „Jakby tu powiedzieć… Odchodzę z roboty, a ogólnie rzecz biorąc, na cywilnym rynku nikt mnie nie zna”. Kiwa głową, gdy słyszy gorące zapewnienia: „«Juras», przecież wszyscy cię znamy! Gościu, przecież to ty jesteś legendarny «Juras»!”.
Po tej spontanicznej reakcji ponownie zapada cisza. W gruncie rzeczy człowiek ma rację – tam gdzie jest robota i są pieniądze, nikt go nie zna. Zaczyna się kombinowanie: „Może uratujesz dziecko?”. „Dzieci już ratował, nie lepiej wpuścić «Jurasa» w politykę?”. „Nie w politykę, tylko w aferę”. „Najlepiej w aferę z dzieckiem, a potem prosto w politykę!”. „Idź do gazety, albo lepiej do telewizji i powiedz im wszystko!”. „Juras” w tym momencie sprowadza kolegów na ziemię: „Co mam im, k…, powiedzieć?”.
Jest kłopot. Z jednej strony, nikt jeszcze na lansie, na parciu na szkło i inne media źle nie wyszedł, z drugiej strony, po nastu latach rzetelnej służby, w której czyny się liczyły, a nie słowa, głupio tak nagle zacząć się wyprzedawać.
„Benek”, który od paru lat jest już po tej lepszej, cywilnej stronie i całkiem dobrze sobie poczyna, patrzy na „Jurasa” jak na kosmitę: „Słuchaj stary, ze «skromnym profesjonalistą » to jest tak jak z cichym wielbicielem. Inwestuje uczucia, a inni… powiedzmy delikatnie… osiągają wymierne sukcesy. Zrobiłeś kawał dobrej roboty na misji, sława powinna cię wyprzedzać, bo inaczej należne ci miejsce zajmie gość, który też tam był, ale bramy pilnował. Jak się stoi parę godzin na posterunku, to wyobraźnia pracuje”.
„Juras” dostaje do myślenia, a chłopaki nadal rozwijają wątek mediów, ze szczególnym uwzględnieniem swej ulubionej gazety wojskowej, której przedstawiciela akurat mają pod ręką. Rozpoczyna się klasyczny pojedynek: „Powinniście od środka pokazywać prawdziwe wojskowe życie, ludzi wykonujących dobrą robotę. Nie możecie się ograniczać do rozmowy z szefami i rzecznikami prasowymi”. „Gazety powinny pisać prawdę, wówczas «Juras» byłby sławny”. „Całą prawdę?”. „No nie całą, bo nie wszystko jest jawne, ale to, co można napisać, wystarczy na dobry film sensacyjny”.
„Więc okej, kto pierwszy opowiada swą wzruszającą historię?”. „Nie tak zaraz, są procedury, muszą się zgodzić przełożeni, musi wiedzieć rzecznik prasowy”. „Odwracacie kota ogonem, ale dobrze, formalności załatwię. Kto pierwszy? «Juras»? Powiedz szczerze, co tam w twojej jednostce słychać?”. „Ściema, lans i gadżeciarstwo. W sumie – szału nie ma. Daj spokój, powiem, a potem będę musiał cię zastrzelić”.
komentarze