Od zachodnich krańców Afryki poprzez pas krajów ciągnących się wzdłuż południowych granic Sahary aż po wybrzeża Morza Czerwonego i Śródziemnego Rosja próbuje budować swoje wpływy polityczne, wojskowe i ekonomiczne. I wbrew temu, co mogłoby się wydawać komuś, kto patrzy na te wydarzenia z europocentrycznym nastawieniem, nie są to jakieś egzotyczne, pozbawione wpływu na naszą część świata sojusze. Afryka to jeden z frontów konfrontacji Rosji z Zachodem – i nie najmniej ważny.
Wojskowa i polityczna obecność Rosji w Afryce nie jest niczym nowym. Począwszy od 2018 roku, gdy Grupa Wagnera przybyła do Republiki Środkowoafrykańskiej, rosyjscy najemnicy i doradcy pojawili się w wielu afrykańskich krajach: od Libii na północy przez kilka krajów Sahelu aż po Mozambik i Madagaskar na południowo-wschodnich krańcach kontynentu. Widok słowiańskich najemnych żołnierzy, „białych wujków” w pancernych samochodach i z chustami na twarzach, wrósł w afrykański krajobraz. Do tego stopnia, że w niektórych regionach Afryki słowo „wagnerowiec” stało się synonimem białego najemnika, niezależnie skąd pochodzi. Co swoją drogą doprowadzało czasem do nieporozumień, jak w przypadku pojawienia się w Demokratycznej Republice Konga rumuńskiej prywatnej firmy wojskowej. Jej pracownicy nazywani byli w lokalnych mediach właśnie wagnerowcami, co wywołało wśród zachodnich polityków i dziennikarzy przekonanie, że najemnicy Jewgienija Prigożyna pojawili się niepostrzeżenie i w tym kraju.
Od wybuchu wojny w Ukrainie próby budowy przez Kreml strefy wpływów w Afryce nabrały tempa. Politycznie izolowana i obłożona sankcjami Rosja zwraca się w stronę Południa, by tam szukać sojuszników. Autorzy raportu „Royal United Service Institute” na temat niekonwencjonalnych działań Rosji uznali, że rosyjscy „instruktorzy” – jak to ujęli – to tylko jeden z elementów „reżimowego pakietu przetrwania”. Oznacza on wsparcie oferowane przez Kreml dyktatorom i watażkom szukającym protektora i pomocy w uwolnieniu się spod zachodnich, postkolonialnych wpływów. Pakiet ten, oprócz żołnierzy (czy to w postaci najemników z Grupy Wagnera, czy z podlegającego ministerstwu obrony Korpusu Afrykańskiego), obejmuje pomoc w postaci sprzętu wojskowego, szkolenia lokalnych sił zbrojnych czy nawet prowadzenie kampanii propagandowo-dezinformacyjnych na rzecz wspieranego reżimu przez podległą rosyjskim służbom organizację „Afrykańska inicjatywa”. W ten sposób Rosja próbuje budować na kontynencie swoją strefę wpływów, wypychać z niego państwa Zachodu, zwłaszcza Stany Zjednoczone i Francję.
Jeszcze przed inwazją na Ukrainę Moskwa przy pomocy Grupy Wagnera wsparła reżimy w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej, a także stanęła po jednej ze stron w wojnach domowych w Libii i Sudanie. Przewroty wojskowe w Nigrze i Burkina Faso pozwoliły jej również wejść militarnie do tych krajów. Trwa zacieśnianie stosunków z Czadem: niedawno przedstawiciele Grupy Wagnera z RŚA pomogli w wynegocjowaniu otwarcia zamkniętych od lat przejść granicznych między oboma krajami, a żołnierze Korpusu Afrykańskiego wzięli udział w uwalnianiu zakładników porwanych w Czadzie przez jedno z ugrupowań dżihadystycznych. W Sudanie Rosja stara się o budowę portu wojennego. W tym nowym rosyjskim kolonializmie jest nawet miejsce dla Białorusi: Łukaszenka „dostał” jako swoją kieszonkową strefę wpływów maleńką Gwineę Równikową, gdzie wzorowana na Grupie Wagnera prywatna (choć kontrolowana przez reżim) białoruska firma wojskowa GardService zapewnia ochronę prezydentowi i jego ogromnemu majątkowi.
Gdyby Rosji udało się ustabilizować swoją obecność we wszystkich tych krajach, to stworzyłaby podległy lub przynajmniej przyjazny sobie blok państw przecinający Afrykę od Atlantyku po Ocean Indyjski, co byłoby dobrym punktem wyjścia do dalszego podporządkowywania sobie kontynentu.
Afrykę zamieszkuje około 1,5 mld ludzi, czyli jedna szósta ludności świata. W dodatku to jeden z coraz mniejszej liczby regionów, gdzie przyrost naturalny jest dodatni. Afryka ma 54 ze 193 głosów w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Stanowi także ogromny zasób surowców naturalnych, w tym rzadkich, oraz rynek zbytu, źródło siły roboczej czy nawet rekrutów, których Rosja coraz liczniej sprowadza do Ukrainy, by oszczędzać własnych obywateli. Rosyjskie wpływy w Afryce otwierają Moskwie wyjście na Atlantyk i Ocean Indyjski i dają kontrolę nad szlakami migracyjnymi do Europy.
Na razie jednak sytuacja w większości krajów „Czarnorusi”, jak czasem żartobliwie określane są prorosyjskie państwa Afryki, daleka jest od stabilizacji, a rosyjska obecność wojskowa nie tylko nie przyniosła poprawy, ale wręcz wzmogła chaos. Korpus Afrykański, jednostka podległa ministerstwu obrony, mająca zastąpić Grupę Wagnera, według pierwszych szumnych zapowiedzi miała liczyć nawet 40 tys. ludzi i być zdolna do prowadzenia działań w całym regionie. Na razie jednak składa się z dwóch niewielkich kontyngentów w Nigrze i Burkina Faso (odpowiednio: stu i trzystu ludzi) oraz nieco większego – prawie dwutysięcznego – w Libii. Żaden z nich jednak nie prowadzi szerzej zakrojonej działalności. Świeżo zrekrutowany personel, który miał zasilić zgrupowania w tych krajach, został najpierw skierowany do walk w obwodzie charkowskim w Ukrainie, a potem był naprędce przerzucany do obwodu kurskiego, gdy wkroczyły do niego ukraińskie wojska. Z kolei w Sudanie Rosja uświadomiła sobie, że pomagając rebelianckim siłom szybkiego wsparcia, obstawiła złą stronę i szuka pojednania z rządem.
W rejonie tzw. trzech granic, pomiędzy Mali, Burkina Faso i Nigrem, trwa krwawa i wciąż nasilająca się wojna z lokalnymi odłamami Al-Kaidy i Państwa Islamskiego. I mimo obecności rosyjskich instruktorów z Korpusu Afrykańskiego ten konflikt jest daleki od zakończenia.
Mali, gdzie Grupa Wagnera wspiera rząd w walce z Al-Kaidą i tuareskimi rebeliantami z separatystycznego regionu Azawadu, coraz bardziej pogrąża się w chaosie. Siłom rządowym wspieranym przez Grupę Wagnera udało się wprawdzie w listopadzie zeszłego roku zdobyć Kidal, jedno z głównych miast Azawadu, jednak nie poszły za tym dalsze sukcesy. Siły rządowe wraz z wagnerowcami dopuszczają się licznych zbrodni, a pacyfikacje, egzekucje, plądrowanie, gwałty czy nawet przypadki rytualnych mordów, okaleczeń i kanibalizmu stają się coraz bardziej powszechne. To tylko nasila działania opozycyjnych ugrupowań zbrojnych.
Gdy w lipcu Rosjanie spróbowali zapuścić się głębiej w azawadzkie terytorium i zająć pogranicze z Algierią, zostali przez Tuaregów i Al-Kaidę rozgromieni w bitwie pod Tin Zaouatine, jednej z największych klęsk, o ile nie największej, Grupy Wagnera w jej historii. Na początku września rozpoczęła się długo zapowiadana i szykowana ekspedycja karna, która miała tę klęskę pomścić. Zakończyła się po kilku dniach podjęciem z pobojowiska pod Tin Zaouatine ciał poległych tam w lipcu wagnerowców i powrotem do bazy w Kidalu.
O długoterminowym sukcesie rosyjskich najemników w Afryce można mówić tylko w przypadku Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie rzeczywiście Grupa Wagnera pomogła utrzymać się u władzy prezydentowi Faustinowi-Archange Touadérze i zaprowadzić względną – jak na warunki regionu – stabilizację. Obecnie najemnicy wspierają środkowoafrykańską armię w tłumieniu rebelii i regularnie chwalą się kolejnymi osiągnięciami: a to rozbiciem jakiegoś partyzanckiego oddziału, a to wynegocjowaniem złożenia broni przez inny. Jednak i tu ich obecność powoduje problemy. Jak podaje „The Guardian” , przemoc seksualna wagnerowców wobec kobiet na prowincji sięga takich rozmiarów, że w niektórych miejscach spowodowała wzrost cen żywności, bo kobiety boją się wychodzić do pracy na polach.
Pierwszą fazę walki o Sahel Zachód przegrał. Upadły prozachodnie rządy, władzę przejęli sojusznicy Rosji, a Amerykanie i Francuzi musieli wycofać się ze swoich baz w regionie. Ale rywalizacja trwa. To właśnie rosyjskie rozpychanie się w zachodniej Afryce, uważanej przez Francję ze swoją strefę wpływów, spowodowało ostry zwrot polityki prezydenta Macrona w sprawie konfliktu w Ukrainie. Sama Ukraina rozumie, jak ważna jest dla Rosji Afryka, i mimo wyczerpującej wojny na swoim terytorium wysyła siły specjalne do Sudanu, by wspierały siły rządowe w walce z wagnerowcami. Tuaregom z Azawadu zaś ukraiński wywiad dostarcza informacji i być może również instruktorów. Amerykanie wciąż wspierają skupiony wokół Nigerii blok prozachodnich krajów regionu. Od wyniku tej rywalizacji zależy nie tylko przyszłość samego Sahelu, lecz także wynik szeroko pojmowanej konfrontacji Rosji z Zachodem.
komentarze