Jeszcze przed szczytem NATO w Wilnie mówiono o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy opartych na modelu podobnym do tego, który charakteryzuje wsparcie USA dla Izraela. Gwarancje uzyskane przez Kijów, udzielone przez państwa grupy G7, oznaczają jednak – w dużej mierze – zachowanie obecnego status quo.
Ukraina, ku wyraźnemu rozczarowaniu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego (dał temu wyraz, gdy pisał o „absurdalnych” zapisach komunikatu końcowego szczytu NATO), nie otrzymała w Wilnie formalnego zaproszenia do Sojuszu. Nie określono nawet ram czasowych, w których takie zaproszenie miałaby uzyskać. Na ten temat wiadomo to, co było wiadomo przed szczytem: co do zasady drzwi NATO pozostają otwarte, ale najpierw musi skończyć się wojna, a potem będzie można zająć się kwestią akcesji. W stosunku do szczytu NATO w Bukareszcie z 2008 roku zmieniło się jedynie to, że gdy już polityczna decyzja o powiększeniu NATO o Ukrainę zapadnie, akcesja ma nastąpić szybko, tak jak w przypadku Finlandii i Szwecji. Na więcej, jak się wydaje, Ukraina na razie liczyć nie może. Obawa części sojuszników – w tym najwyraźniej USA – przed wciągnięciem Sojuszu w gorącą wojnę z Rosją jest zbyt duża.
Ukraina uzyskała jednak gwarancje bezpieczeństwa od państw grupy G7, a więc największych zachodnich demokracji (USA, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy, Japonia, Kanada), do których zresztą, jak informowała już po szczycie strona ukraińska, dołączają kolejne kraje. Jeszcze przed szczytem mówiono o gwarancjach dla Ukrainy opartych na modelu podobnym do tego, który charakteryzuje wsparcie USA dla Izraela. O co konkretnie chodzi?
Mówiąc w uproszczeniu, taki rodzaj gwarancji oznacza przedłużenie i poszerzenie szeroko rozumianego wsparcia wojskowego, jakie broniące się państwo otrzymuje już teraz. To niejako utrwalenie obecnego stanu, czyli sytuacji, w której Ukraina uzyskuje od Zachodu (przede wszystkim od USA) nowoczesne uzbrojenie, wsparcie finansowe na rozwój własnego kompleksu wojskowo-przemysłowego i prace badawcze nad technologiami z zakresu obronności, a także informacje wywiadowcze. Innymi słowy, Ukraina może liczyć na wszystko, z wyjątkiem tego, że armie jej zachodnich sojuszników przyjdą jej z odsieczą w przypadku napaści. Tak właśnie układają się relacje między USA a Izraelem. Dzięki wsparciu USA Izrael ma armię znacznie silniejszą i nowocześniejszą niż armie jego przeciwników na Bliskim Wschodzie, ale gdy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego wieku dochodziło do wojen Izraela z sąsiadami, USA nie wysyłały na Bliski Wschód swoich wojsk. Gwarancje sprowadzają się więc do zapewnienia, że sojusznik jest tak silny, że sam jego potencjał odstrasza ewentualnego agresora, a gdy mimo wszystko padnie ofiarą agresji, jest w stanie ją odeprzeć.
Problem takich gwarancji dla Ukrainy polega na tym, że na razie nie wydaje się, by mogły one skutecznie odstraszyć Rosję. W krótkiej perspektywie czasowej trudno oczekiwać znacznego zwiększenia pomocy militarnej dla Ukrainy – poza przekazaniem jej pewnej liczby zachodnich myśliwców – ponieważ wydaje się, że potencjał Zachodu pod tym względem powoli się wyczerpuje. Państwa NATO muszą zwiększyć produkcję broni i amunicji, ale to nie nastąpi z dnia na dzień. Tak więc – tu i teraz – Ukraina uzyskała zapewnienie, że Zachód nadal będzie przy niej stał i wspierał w takim stopniu, w jakim może. W zamian za to Kijów ma być tarczą Sojuszu, która przyjmuje rosyjskie ciosy i zatrzymuje ekspansję Rosji.
Jak długo Ukraina jest w stanie odgrywać taką rolę? Wróg, któremu musi stawiać czoła, jest militarnie znacznie silniejszy niż przeciwnicy Izraela na Bliskim Wschodzie, w dodatku dysponuje bronią atomową, o czym zachodni przywódcy nie zapominają, dlatego też decyzje o przekazywaniu broniącemu się państwu kolejnego rodzaju zachodniego uzbrojenia zapadają z takim poślizgiem (zachodnie czołgi podstawowe, zachodnie bojowe wozy piechoty) albo wciąż jeszcze ostatecznie nie zapadły (zachodnie myśliwce, pociski ATACMS). Ukraińska kontrofensywa, po której wiele sobie obiecywano, na razie nie przyniosła radykalnej zmiany sytuacji, mimo lokalnych ukraińskich sukcesów, a informacje płynące z frontu wskazują, że Rosjanie wykorzystali czas, jaki mieli przed kontrofensywą, do umocnienia się na okupowanych terenach.
Nad Kijowem wisi widmo zamrożenia konfliktu na wschodzie, które odsunie perspektywę wejścia do Sojuszu ad Kalendas Graecas, a jednocześnie będzie czynnikiem destabilizującym i poważnie utrudniającym odbudowę Ukrainy, choćby ze względu na obawy potencjalnych inwestorów przed wejściem na tak niepewny rynek. W takiej sytuacji część Ukraińców, którzy uciekli przed wojną, może nie zdecydować się na powrót i – sumując – Ukrainie może być trudno sprostać gwarancjom, tzn. zbudować armię na wzór izraelski: silną tak, by odstraszać Rosję przed agresją i odzyskać kontrolę nad utraconym terytorium. Bez tego ostatniego Rosja uzna bowiem działania wojenne przeciw Ukrainie za sukces i nie będzie żadnej gwarancji, że za kilka lat nie podejmie kolejnej próby przesunięcia granicy lub (w wariancie maksymalnym) zwasalizowania Kijowa. Tym bardziej, że przy zamrożeniu wojny na wschodzie, Ukraina nadal nie będzie w NATO i w bezpośredniej walce będzie zdana tylko na swoje siły (choć uzbrojone przez Zachód).
autor zdjęć: NATO
komentarze