moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Wszystkie wojny Zumbacha

Podpułkownik Jan Zumbach, dowódca słynnego Dywizjonu 303, po wojnie gładko przedzierzgnął się w najemnika. Dla przygody, ale też dla solidnych pieniędzy. Dowodził siłami powietrznymi samozwańczych republik Katangi i Biafry, afrykańskie wojny zaś zdawał się traktować jak połączenie awanturniczej przygody i kabaretu.

Jan Zumbach i Jacques Lestrade przy swoim B-26, czerwiec 1967. Domena publiczna

Na pokładzie było ich czterech: Jan Zumbach za sterami, obok niego Renaud Desners (we wspomnieniach Zumbacha walczący w Afryce najemnicy z reguły występują pod zmienionymi nazwiskami) – francuski pilot, weteran wojny w Indochinach, do tego dwóch miejscowych – strzelec pokładowy i bombardier. „Obaj czarni lecieli po raz pierwszy w życiu. Z dumą zgłosili się ochotniczo... aby zostać lotnikami. Obaj trzęśli się jednak ze strachu. Twierdzili, że samolot leci zbyt szybko. Renaud starał się ich uspokoić” – wspominał Zumbach. Długo nie dostrzegli niczego podejrzanego. W dole rozciągały się świetnie utrzymane plantacje i las. Naraz ścieżki zaroiły się od ludzi w mundurach. „To oni! To oni! – jeden przez drugiego zaczęli krzyczeć czarnoskórzy załoganci. – To właśnie jest nieprzyjaciel!”. Zumbach nie dowierzał. Rychło doszedł do wniosku, że to raczej katangijska piechota generała Norberta Mukego, której miał udzielić wsparcia. Chwilę później w dole rozterkotał się ciężki karabin maszynowy. „Katangijczycy […] strzelali jak szaleni. Do czego? Ja nie widziałem w dole nic, tylko busz” – napisał po latach Zumbach. Mimo wszystko postanowił wykonać zadanie.

Dozbrojony cywilny DH-104 „Dove” zakręcił ósemkę i ponownie przeleciał nad lasem. Po drodze bombardier wypchnął z maszyny kilka rur wypełnionych materiałem wybuchowym. Okolica trzęsła się od eksplozji. Na tym akcja się zakończyła. „Następnego dnia otrzymałem telegram podpisany przez [Moise’a] Czombego [prezydenta separatystycznej Katangi] i Mukego. Przekazywali mi w nim, że... nieprzyjacielski atak na Kongolo został rozbity połączoną operacją katangijskich sił lądowych i powietrznych. Niech żyje zwycięstwo! Dokonana przez nas masakra drzew w doniesieniach miejscowej prasy przekształciła się w sprawioną wrogowi krwawą łaźnię” – ironizował później Zumbach i nie bez satysfakcji dodawał, że po całej awanturze w oczach miejscowych notabli urósł do kogoś w rodzaju filmowego Supermana.

Czas Afryki – święto i krew

Wojna według Jana Zumbacha to przede wszystkim wielka awanturnicza opowieść. A jeśli mówimy o walkach w Afryce – również kabaret. Jego wspomnienia pełne są samolotów transportowych przerabianych na bojowe, bomb domowej produkcji, średnio rozgarniętych czarnoskórych żołnierzy i dziwacznych szarż na pozycje wroga. Prezydent Czombe to kuty na cztery nogi cwaniak, patrzący tylko jak zarobić; generał Muke – głupi osiłek, który o taktyce i strategii nie ma pojęcia, a ruchami wojsk chce zarządzać, spoglądając na samochodowe mapy. Na ich tle Zumbach błyszczy jak najjaśniejsza z gwiazd.

Faktycznie, w oczach bohatera II wojny światowej i dowódcy legendarnego Dywizjonu 303, zakochanego w sobie asa lotnictwa, który zestrzelił więcej samolotów niż widział ich w życiu niejeden afrykański przywódca, batalie toczone gdzieś na końcu świata mogły wyglądać cokolwiek niepoważnie. Tyle że niepoważne wcale nie były. Miały one także twarz zamordowanego i rozpuszczonego w kwasie prezydenta Demokratycznej Republiki Konga Patrice’a Lumumby, wieśniaka wygnanego ze spalonej wsi, głodującego dziecka z Biafry.

W 1960 roku Afryka wkroczyła w nową erę. Powolny dotąd proces dekolonizacji zdecydowanie przyspieszył. W ciągu dwunastu miesięcy na mapach pojawiło się aż siedemnaście nowych państw. Początki niepodległości zwykle jednak były dla nich dramatycznie trudne. Plemienne niesnaski, korupcja, zakulisowe gry mocarstw i wielkich koncernów okazały się mieszanką wybuchową. Kolejne lata w wielu miejscach upłynęły pod znakiem wojen domowych, rebelii i mniej lub bardziej udanych zamachów stanu. Taki los spotkał też Kongo.


Film: Jarosław Malarowski/ PZH

W 1960 kraj ten uwolnił się spod władzy Belgów. Wśród miejscowych elit ścierały się dwie wizje państwa. Większość polityków opowiadała się za stworzeniem kraju silnie scentralizowanego. Na przeciwnym biegunie stała wywodząca się z Katangi partia CONAKAT (Confédération des Associations Tribales du Katanga) Moise’a Czombego. Nawoływała ona do autonomii poszczególnych prowincji. Kiedy projekt Czombego upadł, polityk ogłosił niepodległość Katangi. Ruch ten poparła Belgia, która łakomym okiem spoglądała na katangijskie surowce. Czombe mógł też liczyć na przychylność Union Minière – górniczego molocha, którym zarządzali Europejczycy. „Mad” Mike Hoare, brytyjski najemnik walczący po stronie Katangi, opowiadał, że członkowie jego grupy na dzień dobry dostali między innymi wysokiej klasy belgijskie karabiny, pierwszorzędny sprzęt łączności, nowe dżipy i ciężarówki. „Nie było to dla nas zaskoczeniem. Wiedzieliśmy, że kompania wydobywcza płaci za wszystko” – kwitował.

Tymczasem rząd Konga nie mógł sobie pozwolić na utratę prowincji bogatej w złoto i miedź. W 1961 roku wysłał do Katangi wojsko, które miało stłumić rebelię. Kiedy kongijskie oddziały zostały odparte, w konflikt włączyła się ONZ. Interwencja nie przyniosła politycznego przełomu, ale walki na pewien czas ustały. I właśnie wtedy w Katandze pojawił się Zumbach.

Do Katangi zrzucić brzuch

Zaczęło się od tego, że pewnego grudniowego wieczoru 1961 roku w jego paryskim mieszkaniu zadzwonił telefon. Tajemniczy mężczyzna po upewnieniu się, że rozmawia z „Johnnym” Zumbachem, zagaił: „Nasz wspólny przyjaciel Pierre Follorey powiedział mi, że nadal nie stracił pan zamiłowania do przygód i nie miałby pan nic przeciw temu, żeby znów zacząć latać”. Zumbach jeszcze pod koniec II wojny światowej rzucił się w wir nie zawsze legalnych interesów. Najpierw szmuglował diamenty z Wielkiej Brytanii do Belgii, później wspólnie ze znajomym założył lotniczą firmę transportową, która częstokroć stanowiła przykrywkę dla kolejnych przemytniczych eskapad. Zumbach kursował po Europie, latał do Maroka i Palestyny, przewożąc złoto, kamienie szlachetne, penicylinę. Biznes prowadził ze zmiennym szczęściem. Wreszcie w połowie lat pięćdziesiątych osiadł w Paryżu, gdzie prowadził bar z dyskoteką, a potem także własną restaurację. Gnuśniał. We wspomnieniach pisał o tym, jak niebezpiecznie zaokrąglił się jego brzuch. Telefon od nieznajomego był niczym łyk świeżego powietrza. Po tym, jak Zumbach odłożył słuchawkę, wypadki zaczęły się toczyć w oszałamiającym tempie.

W styczniu 1962 roku „Johnny” był już w Genewie, gdzie czekał na niego prezydent samozwańczej Katangi. „Mój drogi pułkowniku – rzucił na powitanie. – Opowiedziano mi o panu wiele dobrego. Wie pan, o co chodzi. Katanga potrzebuje porządnych sił powietrznych. Pragnę wierzyć, że co do tego jesteśmy zgodni”. Wkrótce Zumbach miał w ręku plik dokumentów. Wynikało z nich, że będzie odpowiedzialny za dostarczenie do Afryki wszelkich samolotów zakupionych przez katangijski rząd, werbowanie wykwalifikowanego personelu lotniczego, szkolenie miejscowych pilotów, a kiedy Katanga wreszcie będzie miała własne lotnictwo, obejmie nad nim dowództwo. Wynagrodzenie: 3 tys. dolarów miesięcznie. Zumbach nie miał wątpliwości: „Był to kontrakt najemnika!” – pisał później we wspomnieniach. Nie miał też większych moralnych rozterek. Umowę podpisał.

Na dzień dobry przerzucił do Katangi sześć treningowych samolotów T-6 Harvard. Podczas II wojny z takich samych korzystali piloci amerykańscy i brytyjscy. Harvardy zostały rozłożone na części i popłynęły do Angoli w ładowni statku jako części do maszyn rolniczych. Potem już o własnych siłach przeleciały do Katangi. Zanim weszły do służby, zostały oczywiście dozbrojone w karabiny maszynowe.

Niebawem Zumbach wziął udział w pierwszej akcji bojowej – sławetnej „masakrze drzew”, a potem... nastały długie tygodnie nudy. Wojna ledwie się tliła, zaś on sam miał nadzieję, że konflikt uda się zażegnać przy negocjacyjnym stole. Tak się niestety nie stało. Powód? „Okrutny minister spraw wewnętrznych Godefroid Munongo i jego sławny współplemieniec generał Muke dążyli do zniszczenia autorytetu i sił ONZ w Katandze – tłumaczył Zumbach. – Wykorzystywali każdą okazję, aby wykazać, jakimi są junakami. Liczyli przy tym przede wszystkim na najemników”.

Niechciana walka

Walki rozgorzały na nowo. Zumbach, tym razem za sterami dozbrojonego T-6, wziął udział w operacji bojowej przeciwko wojskom kongijskim nieopodal Albertville. Z każdym tygodniem jednak jego sytuacja stawała się coraz bardziej niewygodna. Występujące przeciwko Katandze wojska interwencyjne ONZ zostały poważnie wzmocnione. Do dyspozycji miały czołgi i szwedzką eskadrę odrzutowców. Generał Muke wpadł w szał. Żądał od najemników, by atakowali także oddziały w błękitnych hełmach. Ci jednak, jak zapewnia Zumbach, tego akurat robić nie chcieli. Szala zwycięstwa szybko przechylała się na stronę władz w Kinszasie. Zumbach pisał: „Strzelcy spadochronowi (którzy nigdy zresztą nie widzieli czaszy spadochronu nad głową i nigdy w życiu nie skakali operacyjnie) i elitarny korpus katangijskich żandarmów – obie te formacje długo podtrzymywały iluzję. Wierzono głęboko, że ten tysiąc dobrze wyszkolonych przez Belgów ludzi potrafi skutecznie stawić czoło dziesięciu milionom Kongolańczyków [sic!]”. Złudzenia w końcu jednak prysły. Armia Katangi szła w rozsypkę. „[Życie] w Elisabethville stało się nie do wytrzymania. Główne ulice przypominały pole bitwy. Czombe i Muke wzywali mnie do rezydencji niemal każdego dnia. Docieranie tam było możliwe tylko przy pomocy indiańskich forteli. Na miejscu obaj dygnitarze miewali histeryczne napady. Od moich pilotów żądali niewykonalnych bohaterskich czynów” – pisał Zumbach. Wreszcie pod koniec grudnia 1962 roku katangijski rząd salwował się ucieczką za granicę. Kilkanaście dni później Zumbach wraz z żoną wsiadł do samolotu i poleciał do Angoli. Ten rozdział życia zamknął niemal definitywnie. Niemal, bo pozostawała jeszcze kwestia wydarcia z kieszeni Czombego zaległych poborów. Próby te ostatecznie spełzły na niczym – tak przynajmniej twierdził Zumbach. Tymczasem wkrótce na horyzoncie zarysowała się perspektywa kolejnej wyprawy do Afryki. Znów w roli najemnika.

Rekin pożera nigeryjski sztab

„Nigeryjczycy, którzy nas ścigali, byli wyszkolonymi żołnierzami. A my zostaliśmy wysłani na front po dwóch dniach przygotowań. Chodziliśmy głodni. Niektórym z nas gniła skóra. Nikt wcześniej nie walczył w wojnie takiej jak ta” – wspominał w rozmowie z BBC 76-letni Christopher Ejike Ago. W połowie lat siedemdziesiątych został żołnierzem. Walczył w szeregach wojsk Biafry – nigeryjskiej prowincji, która zbuntowała się przeciw nigeryjskiemu rządowi i ogłosiła niepodległość.

Wszystko zaczęło się od zamachu stanu z początków 1966 roku. Puczyści byli oficerami nigeryjskiej armii i wywodzili się z chrześcijańskiego ludu Ibo, który zamieszkiwał wspomnianą Biafrę. Władzom w Lagos zarzucali, że wyzyskują bogaty w ropę region, a do tego dopuszczają do religijnych prześladowań. Na północy Nigerii chrześcijanie mieli być atakowani przez islamskie bojówki. Pucz się nie udał, uruchomił jednak lawinę, a w konsekwencji doprowadził do secesji Biafry. Na czele tamtejszego rządu stanął charyzmatyczny pułkownik Chukwuemeka Odumegwu Ojukwu. Ago tak opowiada o przemożnym wpływie, jaki wywierał na ludzi. „Miał niesamowite poczucie humoru. Potrafił nas poderwać. Układaliśmy o nim piosenki, śpiewaliśmy je wszyscy, cieszyliśmy się z tego”. Niepodległość Biafry uznało ledwie kilka państw, głównie afrykańskich. Cichego wsparcia udzieliły jej jednak Francja, Portugalia i Republika Południowej Afryki, które liczyły na rozszerzenie swoich wpływów w tej części kontynentu.

Douglas B-26 Invader na lotnisku w Biafrze. Na tej maszynie latał Jan Zumbach, 1967. Domena publiczna

Zumbach na swoją kolejną wojnę wyruszył w początkach lata 1967 roku. I znów, jak w przypadku Katangi, zarekomendował go Pierre Follorey, on zaś, znudzony życiem restauratora, ochoczo przyjął propozycję. Na początek miał przyprowadzić samolot z Lizbony nad Zatokę Gwinejską. Był to stary, pozbawiony uzbrojenia bombowiec B-26. Zgodnie z dokumentacją maszyna stanowiła własność władz Gabonu. Miała zostać wykorzystana do prac fotogrametrycznych, niezbędnych przy tworzeniu map. Prawdziwym celem była jednak Biafra. Zumbach we wspomnieniowej książce z rozbrajającą szczerością wyznał, że nigdy wcześniej nie pilotował takiego samolotu. Luki w wiedzy uzupełnił jednak... czytając krótką instrukcję pod tytułem: Jak być pilotem B-26. Wkrótce z kilkoma międzylądowaniami zdołał szczęśliwie dotrzeć do Enugu, gdzie spotkał się z prezydentem Ojukwu i usłyszał: „Nasi nigeryjscy przeciwnicy nie mają jeszcze żadnych samolotów bojowych, dysponują tylko maszynami transportowymi. My zaś mamy bombowiec, który nam pan przyprowadził […]. Samolot musi rozpocząć bombardowanie już jutro rano!”. Rzecz jasna Biafra nie miała pilotów z doświadczeniem bojowym. Dlatego w zamyśle Ojukwu to właśnie Polak miał przyjąć na siebie tę rolę. Biafrańczycy byli gotowi zapłacić za to każde pieniądze. Zumbach: „Właściwie dlaczego miałem grać rolę zaskoczonej niewinności? Przecież już przynajmniej od trzech godzin wiedziałem, o co chodzi”. Po raz kolejny zgodził się zostać najemnikiem. Tym razem za cenę 4 tys. dolarów miesięcznie.

Polak wyruszył 10 lipca 1967 roku na swoją pierwszą misję. I znów mamy podobną historię: naprędce dozbrojony samolot, a w załodze miejscowi chłopcy o ogromnych chęciach, ale raczej lichym doświadczeniu. Cel: zbombardowanie lotniska w Makurdi. To właśnie tam miały lada godzina wylądować maszyny z zaopatrzeniem dla nigeryjskiej armii. Stary bombowiec z wyrysowaną na dziobie paszczą rekina nadleciał od strony Lagos. Wypadł sponad drzew i zanim obrona przeciwlotnicza zdążyła się połapać, zasypał lądowisko bombami w kształcie wielkich donic. Seria z pokładowego karabinu zdołała jeszcze dosięgnąć wojskowy śmigłowiec, który właśnie wzbijał się w powietrze. Maszyna runęła na ziemię i stanęła w płomieniach. W powrotnej drodze Zumbach polecił przełączyć radiostacje na nigeryjskie częstotliwości. Okazało się, że ostrzelanym śmigłowcem leciał... szef sztabu nigeryjskiej armii.

Na lotnisku w Enugu na załogę Zumbacha czekał niesiony entuzjazmem tłum. Pilot wspominał: „Wyciągnęły się ku nam tysiące czarnych rąk. Ledwie wyszliśmy z samolotu, ręce te porwały nas i wyrzuciły […] w powietrze. […] przy wtórze wiwatów niesiono nas na ramionach do samochodów, które miały nas zawieźć do miasta”. Doniesienia o śmierci nigeryjskiego dowódcy obiegły światową prasę. „Stary bombowiec zapewnia Biafrze przewagę” – pisał brytyjski „The Sunday Times”. Potem było jeszcze lepiej. Zumbach ze swadą opowiadał historię, jak to pilotowany przez niego bombowiec przypuścił brawurowy atak na nigeryjski niszczyciel, który blokował terminal naftowy w Port Harcourt. Uderzenie zmusiło okręt do opuszczenia pozycji i ucieczki na pełne morze. Dobra passa szybko się jednak skończyła. Nigeria otrzymywała broń zarówno od Wielkiej Brytanii, jak i Związku Sowieckiego, podczas gdy Biafra mogła liczyć jedynie na prywatnych kontrahentów. A ci nie zawsze byli uczciwi. Zawalali terminy dostaw, czasem w ogóle się z nich nie wywiązywali. W dodatku od samozwańczej republiki odwróciły się wielkie koncerny, które dotąd liczyły na zyski z eksploatacji złóż ropy. Szybko jednak doszły do wniosku, że wolą postawić na rząd w Lagos. „Masy świetnie uzbrojonych nigeryjskich oddziałów dosłownie zalały bogatą prowincję wschodnią zrujnowaną nieprzemyślanymi, oszukańczymi zakupami sprzętu wojennego i zdradzoną” – nie szczędził gorzkich słów Zumbach. Wokół niego rozgrywał się dramat cywilów, którzy masowo umierali z głodu. Dziś wiele poszlak wskazuje na to, że nigeryjski rząd celowo blokował dostawy międzynarodowej pomocy humanitarnej do zbuntowanej prowincji. Liczba ofiar rosła w zastraszającym tempie. Według szacunków niespełna trzyletni konflikt mógł pochłonąć nawet milion istnień. W swojej książce Zumbach o tym nie wspominał. Wydaje się jednak, że skala dramatu odcisnęła na nim piętno. W pewnym momencie maska żądnego przygód wagabundy i psa wojny, który zawsze kieruje się chłodnym profesjonalizmem, na chwilę opadła. Wyłoniła się zza niej twarz targanego uczuciami człowieka. „Nie byłem nigdy ideologicznym myślicielem – pisał Zumbach. – Wojna to nie jest sprawa uczuć. Ale wojny bywają różne. Mimo zewnętrznego podobieństwa wojna w Katandze była jednak czymś innym niż wojna w Biafrze. I mimo zewnętrznego podobieństwa tu, w Biafrze, nie byłem takim samym najemnikiem jak w Katandze. Nie byłem w stanie zapomnieć dzielnych chłopców Ibo, moich towarzyszy broni, którzy dostrzegli we mnie... białego, nie próbującego odnieść korzyści z ich nieszczęścia”.

Ile prawdy w opowieści

Biafra padła w styczniu 1970 roku. Zumbach wrócił do Europy. Jak przyznał po latach, był wówczas pewien, że w buty najemnika więcej już nie wskoczy. Miał na karku pięćdziesiątkę z okładem, kilka dekad burzliwego życia za sobą i mocne przeświadczenie, że w jego wieku przygody lepiej opowiadać niż je kontynuować. I zaczął opowiadać. Tym razem już nie tylko kolegom od szklaneczki whisky, ale też szerszej publiczności. Napisał książkę – barwną, miejscami dowcipną, pytanie na ile prawdziwą? Zumbach zdecydowanie wiedział, w jaki sposób zainteresować czytelnika. Wiele z jego opowieści trudno jednak zweryfikować – uważa Franciszek Grabowski, który przygotowuje biografię legendarnego pilota. Dotyczy to także, a może zwłaszcza afrykańskiego rozdziału jego życia. – Mamy trochę relacji świadków i medialnych doniesień. Dokumenty z Katangi czy Biafry albo nie zachowały się wcale, albo jedynie w szczątkowej formie. Więcej informacji można by pewnie znaleźć w dokumentach wywiadów – amerykańskiego czy sowieckiego, ale sprawa jest na tyle świeża, że pozostają one niedostępne – podkreśla Grabowski. Biograf nie ma jednak wątpliwości, że Zumbach w wielu miejscach umiejętnie podkręcał swoje opowieści, dodawał im pieprzu, czynił bardziej atrakcyjnymi dla odbiorcy. Konsekwentnie budował wizerunek herosa przestworzy, a jednocześnie „swojskiego chłopaka”. Wcale nie musi to jednak oznaczać, że mijał się z prawdą.

Życiorys Zumbacha, pewnie wbrew jego intencjom, do końca spowity był lekką mgiełką niedomówień. W styczniu 1986 roku pilot zmarł nagle w swoim paryskim mieszkaniu. Do dziś nie wiadomo, w jakich okolicznościach do tego doszło. Temat próbował swego czasu zgłębiać dziennikarz pisma „Focus”. Dotarł nawet do brata Zumbacha, a ten powiedział mu, że ciało „Johnnego” było straszliwie poranione. – Według mnie Zumbach naraził się ludziom, którzy konflikty gotowi są rozwiązywać siłą – mówił swego czasu portalowi Polska Zbrojna Robert Gretzyngier, autor książek o polskich lotnikach i prezes Fundacji Historycznej Lotnictwa Polskiego. Zaraz jednak przytomnie dodawał: „Tak naprawdę jednak wszystko, co o tej sprawie wiemy, pozostaje w sferze przypuszczeń i spekulacji”.

Źródła cytatów i bibliografia:

Adaobi Tricia Nwaubani, Remembering Nigeria’s Biafra war that many prefer to forget, www.bbc.com [dostęp 2.11.2022].
A. Ares, 303 wzloty i upadki. Awanturnicze losy bohaterów bitwy o Anglię, Warszawa 2016.
M. Hoare, Droga do Kalamaty, tłum. B. Zborski, Warszawa 1993.
D. van Reybrouck, Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju, tłum. J. Jędryas, Warszawa 2016.
D. Walczak, Zapomniane wojny najemników, „Focus Historia” nr 3/2014.
Zarys dziejów Afryki i Azji. Historia konfliktów 1869–2000, red. A. Bartnicki, Warszawa 2000.
J. Zumbach, Ostatnia walka. Moje życie jako lotnika, przemytnika i poszukiwacza przygód, Warszawa 2007.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Domena publiczna

dodaj komentarz

komentarze


Rosomaki w rumuńskich Karpatach
 
Łączy nas miłość do Wojska Polskiego
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Ryngrafy za „Feniksa”
Świadczenie motywacyjne także dla niezawodowców
21 grudnia upamiętniamy żołnierzy poległych na zagranicznych misjach
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Polska i Kanada wkrótce podpiszą umowę o współpracy na lata 2025–2026
Wkrótce korzystne zmiany dla małżonków-żołnierzy
Jak Polacy szkolą Ukraińców
„Niedźwiadek” na czele AK
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
Wstępna gotowość operacyjna elementów Wisły
Chirurg za konsolą
Podchorążowie lepsi od oficerów
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Wyścig na pływalni i lodzie o miejsca na podium mistrzostw kraju
W Toruniu szkolą na międzynarodowym poziomie
Srebro na krótkim torze reprezentanta braniewskiej brygady
Sukces za sukcesem sportowców CWZS-u
Opłatek z żołnierzami PKW Rumunia
Posłowie o modernizacji armii
Wiązką w przeciwnika
Jeniecka pamięć – zapomniany palimpsest wojny
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Nowe łóżka dla szpitala w Libanie
Rehabilitacja poprzez sport
Zmiana warty w PKW Liban
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Opłatek z premierem i ministrem obrony narodowej
Kosmiczny zakup Agencji Uzbrojenia
Rosomaki i Piranie
Ciało może o wiele więcej, niż myśli głowa
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Świąteczne spotkanie w POLLOGHUB
Rekord w „Akcji Serce”
Poznaliśmy laureatów konkursu na najlepsze drony
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Świąteczne spotkanie pod znakiem „Feniksa”
Fiasko misji tajnych służb
Więcej powołań do DZSW
Estonia: centrum innowacji podwójnego zastosowania
Kluczowy partner
Prawo do poprawki, rezerwiści odzyskają pieniądze
Ochrona artylerii rakietowej
Olympus in Paris
W drodze na szczyt
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Miliardy dla polskiej zbrojeniówki
W hołdzie pamięci dla poległych na misjach
Wigilia ‘44 – smutek i nadzieja w czasach mroku
Polskie Pioruny bronią Estonii
Wybiła godzina zemsty
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Olimp w Paryżu
Zrobić formę przed Kanadą
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Awanse dla medalistów
Miliardowy kontrakt na broń strzelecką
Zimowe wyzwanie dla ratowników
Nowa ustawa o obronie cywilnej już gotowa
Czworonożny żandarm w Paryżu
Kluczowa rola Polaków

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO