Ponad 40 lat przeleżał w Pilicy, kolejne trzy dekady spędził przed Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, teraz zyskał nowe życie. Niemiecki półgąsienicowy transporter opancerzony z czasów II wojny światowej przeszedł gruntowny remont, po którym może nawet samodzielnie się poruszać. Pojazd właśnie trafił na wystawę w poznańskim Muzeum Broni Pancernej.
Sd.Kfz 251/1 był podstawowym transporterem opancerzonym Wehrmachtu. Jego projekt został opracowany pod koniec lat trzydziestych XX wieku. Po wybuchu wojny produkcja zwiększała się w błyskawicznym tempie. Do 1945 roku fabryki zbrojeniowe opuściło kilkanaście tysięcy egzemplarzy. Do dziś w polskich kolekcjach uzbrojenia zachowało się ich zaledwie kilka. Jeden z nich – Sd.Kfz 251/1 Ausf. D – przez trzy dekady eksponowany był przed siedzibą Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. W ubiegłym roku został jednak przekazany do poznańskiego oddziału placówki, czyli Muzeum Broni Pancernej. – Pojazd przez wiele lat stał pod chmurką. Postanowiliśmy dać mu drugie życie – podkreśla ppłk Tomasz Ogrodniczuk, szef MBP w Poznaniu.
We wrześniu ubiegłego roku ruszył zakrojony na wielką skalę remont. – Na początek moi pracownicy wymontowali skrzynię biegów, silnik, dyferencjał i chłodnicę. Większość elementów udało się naprawić. Problem mieliśmy z silnikiem. Liczba brakujących elementów była tak duża, że ich uzupełnienie pochłonęłoby krocie. Niestety nie mogliśmy sobie pozwolić na taki wydatek – przyznaje ppłk Ogrodniczuk. Pojazd zyskał więc silnik Mercedesa. Został on zamontowany w Pławcach, gdzie mieści się warsztat Artura Zysa. Jego pracownicy, zwani pancernymi magikami, współpracują z muzeum od blisko dwóch dekad. Na koncie mają dziesiątki wyremontowanych pojazdów – od tankietki TKS po czołgi Sherman i Cromwell. – Transporter rozebrali praktycznie do ostatniej śrubki – podkreśla szef poznańskiej placówki. A potem na nowo pospawali płyty pancerne, odświeżyli nadające się jeszcze do eksploatacji elementy konstrukcyjne, a te, które były zniszczone, wymienili na nowe. – W pojeździe udało się zachować oryginalny układ jezdny. Musieliśmy za to odtworzyć układ pneumatyczny i zamontować kopię zbiornika paliwowego. Oryginalny był podziurawiony niczym szwajcarski ser. Oczywiście nie wyrzuciliśmy go. Został zakonserwowany i trafi na wystawę – opowiada oficer.
Prace trwały do grudnia ubiegłego roku. Niedawno Sd.Kfz 251/1 Ausf. D wrócił do poznańskiego muzeum, gdzie wzbogacił największą w kraju kolekcję pojazdów wojskowych. W placówce można oglądać czołgi, haubice oraz transportery opancerzone. Łącznie to kilkadziesiąt unikatowych wozów, które służyły w armiach: polskiej, sowieckiej, niemieckiej, brytyjskiej czy amerykańskiej. Do najbardziej znanych eksponatów należą te, które zostały wykorzystane podczas kręcenia filmów. Czołgi T-54 i T-55 można było zobaczyć w „Moście szpiegów” Stevena Spielberga. Odegrały tam rolę pojazdów armii NRD. Z kolei czołg T-34 pojawił się na planie obrazu „Poznań ’56” w reżyserii Filipa Bajona. – Wiele naszych pojazdów jest w stanie samodzielnie się poruszać. Po remoncie może to robić także Sd.Kfz 251/1 Ausf. D – podkreśla ppłk Ogrodniczuk.
Sam wóz, zanim trafił do Warszawy, a stamtąd do Poznania, przez ponad 40 lat leżał na dnie Pilicy. Został wydobyty w 1989 roku dzięki wysiłkom Andrzeja Kobalczyka – historyka, dziennikarza, a potem dyrektora Skansenu Rzeki Pilicy w Tomaszowie Mazowieckim. – Transporter zatonął dokładnie 18 stycznia 1945 roku, kiedy niemieckie wojsko cofało się pod naporem Armii Czerwonej. Zapóźnione oddziały próbowały przeprawić się poniżej wysadzonego wcześniej mostu. Szukały brodu. Część sił przeszła, a część utknęła i z czasem została pochłonięta przez rzekę – wspomina Kobalczyk.
Historyk przyznaje, że opowieści o pojazdach zatopionych w Pilicy krążyły po Tomaszowie, odkąd pamięta. – W 1988 roku rozpoczął się remont postawionego po wojnie mostu. Prace sprawiły, że trochę zmienił się nurt rzeki. Woda zaczęła wymywać wraki. Były w nie najgorszym stanie, bo rzeczny muł miał właściwości konserwujące. Uznałem, że warto je wydobyć i zachować dla potomności – tłumaczy ekspert. Przy pomocy wojska przeprowadził pięć akcji wydobywczych, choć przyznaje, że nie było łatwo. – Pojazdy często były traktowane jako niewart uwagi szmelc. Przecież były to wraki niemieckie – zaznacza Kobalczyk. Ostatecznie udało mu się jednak przekonać decydentów do swoich racji. – Wojsko potraktowało akcje jak ćwiczenia – wspomina. – Od tamtych wydarzeń upłynęła cała epoka. A ja cieszę się, że jeden z transporterów trafił do Poznania. I że są tacy ludzie jak Tomasz Ogrodniczuk, którzy potrafią w pełni docenić ich wartość – stwierdza.
autor zdjęć: Muzeum Broni Pancernej
komentarze