Cywile ginęli od kul i w płomieniach. Kobiety były gwałcone, całe rodziny mordowane, a domy plądrowane. Sowietów nie bardzo interesowała tożsamość etniczna ofiar. Dla nich Górny Śląsk to była Rzesza. Terrorem chcieli odpłacić za bestialstwa, których niemiecka armia dopuściła się w ZSRS. W styczniu 1945 roku przeprowadzili zmasowane mordy na mieszkańcach Miechowic i Przyszowic.
Rekonstrukcja wydarzeń ze stycznia 1945 roku na Górnym Śląsku, kadr z filmu „Tragedia Górnośląska 1945”. Fot. IPN Katowice
Pierwszy zginął Wincenty Bober, robotnik. Kiedy usłyszał warkot czołgu toczącego się przez Wikarekstrasse, wyjrzał na podwórze, żeby zobaczyć, co się dzieje. Sowiecki żołnierz zwrócił w jego stronę lufę karabinu i pociągnął za spust. Nawet specjalnie nie mierzył. Chwilę później Bober leżał w głębokim śniegu. Po białym puchu rozchodziła się czerwona strużka krwi.
Kolejne kule dosięgły Pawła Schikory, Roberta Kuscha, Walentego Drzesgi. Piotr Gawenda został zastrzelony, gdy wychodził z piekarni, a ksiądz Jan Frenzel tuż po wyspowiadaniu grupki kobiet ukrywających się w jednej z piwnic przy Kubothstrasse. Byli też tacy, którzy śmierć zadali sobie sami. Wilhelm Sotor powiesił się we własnym mieszkaniu zaraz po tym, jak zobaczył ciała dwóch synów. Chłopcy mieli tak zmasakrowane twarze, że nie było wiadomo, czy zginęli na skutek postrzału, czy może sołdaci po prostu zatłukli ich kolbami karabinów.
W sumie pomiędzy 25 a 28 stycznia 1945 roku Sowieci zamordowali w Miechowicach co najmniej 240 mieszkańców. Według części źródeł liczba ofiar sięgnęła 380.
Gdzie ta granica?
Dwa tygodnie wcześniej Armia Czerwona rozpoczęła wielką ofensywę wiślańsko-odrzańską. Operacja miała zakończyć się w Berlinie. Droga do ostatecznego tryumfu wiodła przez Górny Śląsk. 25 stycznia Sowieci stanęli pod Miechowicami, które wówczas nosiły nazwę Mechtal. Przed wojną miejscowość znajdowała się niemal dokładnie na granicy Polski i Niemiec, tyle że po stronie niemieckiej (dziś to dzielnica Bytomia). Natarcie ruszyło wczesnym popołudniem. Według świadków, sołdaci szli luźną tyralierą przez pokryte świeżym śniegiem pola. Piechota chowała się za czołgami. Wkrótce dotarli do pierwszych zabudowań. Niemieckie pododdziały złożone w dużej części z Volkssturmu stawiły opór, ale w dłuższej perspektywie nie miały szans. Ostatecznie uciekły z Miechowa. Sowieci natomiast wzięli na celownik cywilów.
Przez trzy dni strzelali, gwałcili i rabowali. Powód? – Wiele wskazuje na to, że żołnierze otrzymali od swoich dowódców przyzwolenie na rewanż za bestialstwa, których dopuszczała się niemiecka armia na terytorium ZSRS – tłumaczy prof. Maciej Fic, historyk z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. – Kiedy Armia Czerwona maszerowała przez ziemie przedwojennej Polski, wyżsi rangą oficerowie mimo wszystko starali się trzymać wśród swoich podwładnych względną dyscyplinę. Gdy jednak Sowieci poczuli, że znaleźli się w Niemczech, wszelkie hamulce puściły – dodaje. Dodatkowo rozwścieczyła ich kolportowana wśród oddziałów wieść, jakoby mieszkańcy zabili pewnego sowieckiego majora. Razy zadawali na oślep, nie bacząc na tożsamość ofiar. Wśród zabitych byli Polacy, Niemcy, ale też ludzie, którzy nie definiowali jasno swojej przynależności etnicznej. Mówili, że są po prostu „stąd”. – Na pograniczu narodowości się mieszały. Po obydwu stronach granicy były spore mniejszości narodowe, a także polsko-niemieckie rodziny. Do tego miejscowi mówili specyficznym dialektem. Na co dzień Polacy używali wielu niemieckich słów – przypomina prof. Fic. Sowieccy żołnierze, zwykle młodzi, często niewykształceni, z reguły chowani na zapadłej prowincji, nie wychwytywali takich niuansów. Zresztą siejąc spustoszenie, nie bawili się w narodowościowe analizy. Ofiarą terroru padli nie tylko miejscowi, lecz także Polacy z Generalnego Gubernatorstwa, zwiezieni na Śląsk w ramach robót przymusowych.
Na tym jednak nie koniec. Można domniemywać, że czerwonoarmiści często nawet nie zdawali sobie sprawy, gdzie przebiegała dawna polsko-niemiecka granica. Dowód: masakra w pobliskich Przyszowicach.
Umykaju, umykaju...
Sowieckie oddziały podeszły pod wieś 27 stycznia. Przed wojną Przyszowice były ostatnią miejscowością po polskiej stronie. Czerwonoarmiści najpewniej jednak byli przekonani, że właśnie wkroczyli do Niemiec. Rozpoczęli regularną rzeź. W ciągu kilku godzin wymordowali ponad 50 cywilów i puścili z dymem 70 zabudowań. Najmłodsza ofiara miała dziewięć miesięcy, najstarsza – 78 lat. Niepełnosprawny Teodor Klimek przeszło dwie dekady wcześniej walczył w jednym z powstań śląskich... Z zeznań świadków, które po latach zgromadził Instytut Pamięci Narodowej, wyłania się przerażający obraz. Dawna mieszkanka Przyszowic, ukryta pod inicjałami L.Ch. w chwili masakry miała 15 lat. Wspomina, że po wkroczeniu Sowietów ojciec służył im za tłumacza. W ich sztabie przypadkowo zobaczył dokumenty braci. Zaniepokojony wsiadł na rower i pojechał do domu, gdzie mieszkali, by zobaczyć co się stało. Zastał rozrzucone po mieszkaniu ciała. L.Ch.: „Tato zobaczył, że mężczyźni są pozabijani serią z automatu w głowę. Ciotki leżały na schodach do piwnicy. Były zadźgane bagnetami – na ich ciałach było dużo ran. Ojciec powiedział po cichu do mamy, że maleństwo w poduszce było najprawdopodobniej uduszone (…). Z wypowiedzi ojca, nie uległo wątpliwości to, że wszystkich tych ludzi zamordowali żołnierze radzieccy”. Inny świadek M.L. (rocznik 1916) zeznawał, że wspólnie z rodzicami ukrywał się w piwnicy sąsiadów o nazwisku Lomania. „W pewnym momencie do piwnicy wszedł żołnierz radziecki i wyprowadził Annę Lomanię. Ten żołnierz gdzieś z nią chodził, chyba szukał innych dziewczyn. Gdy wrócił do domu, Anna zaczęła krzyczeć „ratunku” i wołała brata Roberta. Padł strzał i usłyszeliśmy, jak coś pada na klapę wejściową do piwnicy. Od razu zaczęła kapać krew spomiędzy desek. Krew ciekła do beczki z kiszoną kapustą”. Ginęli nie tylko miejscowi. R.B. (rocznik 1921) wspomina, że jej rodzice ukrywali w piwnicy zbiegów z marszu śmierci, który wyruszył z obozu w Auschwitz. Kiedy rozpoczynały się walki o Przyszowice rodzina B. postanowiła opuścić dom. Więźniowie jednak nie chcieli uciekać. Bali się strzałów, brakowało im sił. Zostali w piwnicy. Po ustaniu walk R.B. wraz z siostrą chciała zobaczyć, co dzieje się z budynkiem i ukrywającymi się tam ludźmi. „Zobaczyłyśmy straszne rzeczy – opowiada kobieta. – Dom był zajęty przez Rosjan. Cały dom był splądrowany i przeszukany. Rosjanie mówili do nas, że w tym domu mieszkali burżuje i dlatego trzeba go zniszczyć. Żołnierzy w naszym domu było kilkunastu. Chodzili w kapeluszach mojej mamy. Zdewastowali wszystkie meble, popalili książki. Przez moment zobaczyłyśmy piwnicę, w której ukrywali się więźniowie. Na podłodze piwnicy zobaczyłyśmy dwa ciała. Nie dawali oni znaków życia. Całe pomieszczenie było we krwi. W tym czasie podszedł do nas major ruski i powiedział: „Umykaju, umykaju”. Jak zobaczyłyśmy, co się stało w naszym domu, natychmiast uciekłyśmy do rodziców”.
Długa cisza po zbrodni
Ofiary masakr zostały po cichu pochowane przez swoich krewnych i sąsiadów. W Miechowicach część zabitych trafiła do zbiorowej mogiły naprzeciw miejscowego cmentarza. Zostali ekshumowani dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych. W 1945 roku do podobnych mordów dochodziło też w innych częściach Górnego Śląska. Jak szacują historycy, z rąk Armii Czerwonej zginęło wówczas co najmniej dwa tysiące cywilów. W PRL-u nie można było jednak o nich oficjalnie mówić. Kilkanaście lat temu IPN wszczął śledztwo w tej sprawie. Obydwa wydarzenia prokuratorzy zakwalifikowali jako zbrodnie przeciwko ludzkości. Do sądu nie udało się jednak skierować aktów oskarżenia. Personaliów żołnierzy odpowiedzialnych za konkretne czyny nie sposób ustalić. Większość sprawców zapewne już nie żyje.
Zeznania świadków masakry w Przyszowicach pochodzą z prokuratorskiego śledztwa w tej sprawie. Zostały zamieszczone w publikacji „Tragedia w cieniu »wyzwolenia«. Górny Śląsk w 1945 roku”, wydanej w 2015 roku przez katowicki IPN. Podczas pisania korzystałem też z opracowania autorstwa prokurator Ewy Koj pt. „Masakra w Miechowicach – rekonstrukcja zbrodni”, które zamieszczone zostało w półroczniku „CzasyPismo” nr 1/2012.
autor zdjęć: IPN Katowice
komentarze