Kiedy feldmarszałek Wilhelm Keitel wkraczał na salę kasyna oficerskiego saperów w Berlinie, miał w oczach wyraz bezsilnej złości. Tak przynajmniej zapamiętał tę chwilę sowiecki marszałek Georgij Żukow. Chwilę później Keitel podpisał akt bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy. Był 8 maja 1945 roku. Europa mogła świętować koniec najstraszliwszej wojny w dziejach.
Feldmarszałek Wilhelm Keitel podpisujący akt kapitulacji Wehrmachtu, 8/9 maja 1945. Fot. U.S. Army Lt. Moore. National Archives and Records Administration/ Wikipedia
„Nie walczyliśmy już za Hitlera ani za Trzecią Rzeszę, ani nawet za nasze narzeczone, matki i rodziny uwięzione w zrujnowanych przez bomby miastach. Walczyliśmy po prostu ze strachu” – tak Guy Sajer, żołnierz elitarnej dywizji Grossdeutschland opisywał ostatnie dni II wojny światowej w Europie. Państwo Adolfa Hitlera, które miało przetrwać tysiąc lat, obracało się w pył po zaledwie 12. A finał jego krótkiej historii rozgrywał się w prawdziwie apokaliptycznej scenerii.
Berlin to teatr
„Oczekuję od każdego Niemca, że wypełni swe obowiązki bez reszty, że poniesie każdą ofiarę, której się od niego będzie żądało i której żądać się musi. Oczekuję od mieszkańców miast, że będą kuć broń! Kto może walczyć – walczy!” – grzmiał Adolf Hitler pod koniec stycznia 1945 roku, w swoim ostatnim wystąpieniu radiowym. Kilka dni wcześniej ostateczną klęskę poniosła kontrofensywa, którą Wehrmacht wyprowadził w Ardenach. Niemieckie dywizje rozsypywały się niczym domki z kart, a naziści zmuszeni byli sięgnąć po głębokie rezerwy. Do boju rzucili Volkssturm, czyli pospolite ruszenie złożone z pobieżnie przeszkolonych mieszkańców w wieku od lat 16 do 60. Hitler roił jeszcze o cudownej broni, która lada moment wejdzie do wyposażenia jego oddziałów i odwróci losy wojny, ale perspektywa ta oddalała się z każdym dniem. Los Niemiec wydawał się przesądzony. Pozostawało jedynie pytanie, jak długo potrwa agonia.
W marcu 1945 roku wojska zachodnich aliantów przekroczyły Ren i ruszyły w głąb Rzeszy. Ich przewaga była miażdżąca. Do boju rzucili blisko 5 mln żołnierzy wyposażonych w 11,3 tys. czołgów i 11,7 tys. samolotów. Wehrmacht mógł im przeciwstawić niespełna 2 mln żołnierzy, 2 tys. czołgów i tysiąc samolotów. Choć Niemcy w wielu miejscach bronili się zaciekle, wynik takiego starcia mógł być tylko jeden. Niebawem droga na Berlin stanęła przed aliantami otworem. Brytyjski premier Winston Churchill był gotów szturmować miasto. Prezydent USA Franklin D. Roosevelt pozostawał jednak sceptykiem. Obawiał się dużych strat, poza tym nie chciał maszerować zbyt daleko na wschód, by nie rozdrażniać Stalina. – W początkach roku, podczas konferencji jałtańskiej, przywódcy uzgodnili m.in. strefy wpływów w Europie i powojenny podział Niemiec. W myśl ustaleń Sowieci mieli roztoczyć kontrolę nad jedną trzecią niemieckiego terytorium.
Jeśli chodzi o politykę międzynarodową, znaczenie Sowietów w tym czasie znacząco wzrosło – przypomina dr Dmitriy Panto, historyk z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Ostatecznie górę wzięły argumenty Amerykanów. 31 marca głównodowodzący siłami zachodnich aliantów gen. Dwight Eisenhower podczas rozmowy z brytyjskim marszałkiem Bernardem Law Montgomerym stwierdził: „Zauważy pan z pewnością, że nie wspomniałem ani słowem o Berlinie. To miejsce nie jest dla mnie niczym innym, jak tylko geograficzną definicją, teatrem jedynie, który można bez obaw pozostawić Rosjanom”. Tego samego dnia Eisenhower wysłał do Sowietów list, w którym zapowiedział szturm na Zagłębie Ruhry, a następnie marsz na południe, w kierunku Drezna i Lipska. Stalin lepszego rozwiązania nie mógł sobie wymarzyć.
Wyścig marszałków
– Dla Sowietów zdobycie Berlina miało ogromne znaczenie propagandowe. Uznali, że czerwony sztandar powiewający nad Reichstagiem stanie się symbolem. Potwierdzi ich potęgę. Poświadczy, że to właśnie oni odegrali główne role w zmaganiach z III Rzeszą – podkreśla dr Panto. Na tym jednak nie koniec. Stalin liczył, że w Berlinie przejmie niemieckie plany budowy broni jądrowej. Chciał też storpedować rzekome przymiarki do wymierzonego w ZSRS sojuszu III Rzeszy z aliantami. Sowiecki marszałek Georgij Żukow w swoich pamiętnikach wspominał, jak to podczas jednego ze spotkań Stalin pokazał mu anonimowy list wskazujący na taką możliwość. „Przypuszczam, że Roosevelt nie naruszy porozumień jałtańskich, ale Churchill jest zdolny do wszystkiego” – stwierdził wówczas.
Marcowy list od Eisenhowera mógł sowieckiego przywódcę uspokoić. Aby jednak mieć pewność, że alianci nie zmienią zdania, postanowił ich dodatkowo oszukać. Wysłał na Zachód informację, że Berlin utracił dla nich strategiczne znaczenie. Jednocześnie rozpoczął wielkie przygotowania do uderzenia na niemiecką stolicę. Zadanie powierzył 1 Frontowi Białoruskiemu pod dowództwem wspomnianego Żukowa oraz 1 Frontowi Ukraińskiemu, którym dowodził marszałek Iwan Koniew. „Operację należy rozpocząć nie później niż 16 kwietnia i zakończyć w ciągu 12–15 dni. Kto się pierwszy wedrze, ten niech bierze Berlin” – zaznaczał Stalin, nakręcając w ten sposób rywalizację pomiędzy swoimi dowódcami. Chciał w ten sposób przyspieszyć tempo ofensywy, a jednocześnie sprawić, że żaden z nich za bardzo „nie urośnie”.
Podpisanie aktu kapitulacji. Fot. Bundesarchiv/ Wikimedia
Do boju o miasto Sowieci rzucili 2,5 mln żołnierzy. Niemcy byli w stanie przeciwstawić im siły liczące zaledwie 700 tys. wojskowych, wśród których sporą grupę stanowili członkowie Volkssturmu. Pewne nadzieje mogli jednak pokładać w umiejętnościach swoich dowódców, przede wszystkim gen. Gottharda Heinriciego, który uchodził za wybitnego specjalistę od wojny obronnej. Heinriciemu powierzono obronę wzgórz Seelow, zwanych bramą do Berlina.
Sowiecki szturm ruszył 16 kwietnia o 3.00 w nocy. Rozpoczął się od potężnej kanonady artyleryjskiej. Potem do ataku ruszyły czołgi. Według wyliczeń Żukowa tylko pierwszego dnia walk Sowieci wystrzelili 1,2 mln pocisków. Niemcy jednak nie skapitulowali. „Panowie! Stara żołnierska prawda mówi, że jeśli nieprzyjaciel nie dokona przełomu w czasie pierwszych trzech dni, to wtedy atak został rozbity i on poniósł klęskę” – zagrzewał swoich żołnierzy do boju feldmarszałek Wilhelm Keitel. Rychło jednak po raz kolejny okazało się, że nazistowskie elity są coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Czwartego dnia po rozpoczęciu walk Sowieci przełamali niemiecką obronę. 21 kwietnia pierścień wokół Berlina został domknięty. Walki przeniosły się na ulice Berlina. Metropolia w szybkim tempie poczęła się obracać w stertę gruzu. – Stalinowi bardzo zależało na tym, by miasto padło 1 maja – podkreśla dr Panto. Ostatecznie do tego nie doszło. Już 30 kwietnia wieczorem jednak nad Reichstagiem załopotała sowiecka flaga. Tego samego dnia, kilka ulic dalej, Hitler ukryty w bunkrze pod ogrodami Kancelarii Rzeszy popełnił samobójstwo. Nazajutrz w jego ślady poszedł Joseph Goebbels. 2 maja w kwaterze sowieckiego gen. Wasilija Czujkowa pojawił się dowódca berlińskiego garnizonu, gen. Helmuth Weidling. „Uważam, że każda kolejna śmierć będzie zbrodnią… szaleństwem” – oznajmił. Niebawem Berlin zaprzestał walki. Kwestią czasu pozostawała kapitulacja Rzeszy.
Taniec w kasynie
Niemcy poddawały się na raty. Po raz pierwszy 7 maja 1945 roku. Wówczas to w siedzibie Alianckich Sił Ekspedycyjnych w Reims pojawiła się delegacja, w skład której wchodzili adm. Hans-Georg von Friedeburg i gen. Alfred Jodl. Niemcy początkowo chcieli przekonać aliantów do zawieszenia broni. Ostatecznie jednak zmuszeni byli podpisać się pod aktem kapitulacji. Oprócz przedstawicieli USA i Wielkiej Brytanii dokument sygnował również gen. Iwan Susłoparow, sowiecki delegat przy siłach alianckich. Na wieść o tym wydarzeniu Stalin huknął pięścią w stół. – Oczekiwał, że kapitulacja zostanie podpisana w błyskach fleszy, ze znacząco większym udziałem Sowietów. Zażądał powtórzenia ceremonii. Alianci na to przystali – tłumaczy dr Panto.
Nazajutrz na berlińskim lotnisku Tempelhof wylądował samolot z kolejną niemiecką delegacją. Grupie przewodniczył feldmarszałek Keitel. Przed 11.00 wieczorem oficer wszedł sztywnym krokiem na salę kasyna oficerskiego saperów w dzielnicy Karlhorst. Czekała tam na niego grupka dziennikarzy oraz przedstawiciele sił sprzymierzonych – marszałek Żukow, gen. Carl Andrew Spaatz z armii Stanów Zjednoczonych, brytyjski marszałek lotnictwa Arthur Tedder i dołączony do tego grona w ostatniej chwili Francuz – gen. Jean de Lattre de Tassigny. Żukow wspominał, że Keitel miał w oczach „wyraz bezsilnej złości”. W połowie zdania przerwał wygłaszaną przez Teddera formułkę o bezwarunkowej kapitulacji. Siadł do stołu i podpisał dokument. To samo zrobili towarzyszący mu adm. von Friedeburg i płk Hans Jürgen Stumpf. Kiedy wyszli, sala eksplodowała radością. Później rozpoczął się bankiet, który trwał do białego rana.
Europa fetowała koniec najbardziej niszczycielskiej wojny w dziejach. Święto nie trwało jednak długo. Wkrótce zachodni alianci i Sowieci stanęli po dwóch stronach barykady. Rozpoczęła się era globalnej konfrontacji, w której do rangi głównego straszaka urosła broń atomowa. W tym kontekście upamiętnianie triumfu nad III Rzeszą nabrało symbolicznego wymiaru. Rocznicę zakończenia wojny Zachód od samego początku obchodził 8 maja, Sowieci – nazajutrz. Powód? Kiedy Keitel tuż przed północą składał w Berlinie podpis pod aktem kapitulacji, w Moskwie zaczynał się już nowy dzień.
Podczas pisania korzystałem z: Georgij Żukow, „Wspomnienia i refleksje”, Warszawa 1970; Antony Beevor, „Berlin. Upadek 1945”, Warszawa 2004; Michael Jones, „Wojna totalna. Armia Czerwona od klęski do zwycięstwa”, Warszawa 2013.
autor zdjęć: U.S. Army Lt. Moore. National Archives and Records Administration/ Wikipedia; Bundesarchiv/ Wikipedia
komentarze