Chiny są głównym, a właściwie jedynym winowajcą wypchnięcia Rosji z pozycji państwa supermocarstwowego. I tutaj z punktu widzenia zdroworozsądkowego nie ma najmniejszej wspólnoty interesów między Rosją a Chinami – podkreśla prof. Jakub Polit, ekspert od stosunków rosyjsko-chińskich. Jak relacje między Moskwą a Pekinem wpłyną na sytuację bezpieczeństwa w świecie?
Większość agencji prasowych na świecie cytuje szefa chińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Wang Yi, który stwierdził, że stosunki Państwa Środka z Rosją są jak skała. Mniej się jednak eksponuje dalsze słowa jego wypowiedzi o tym, że nie można porównywać sytuacji Tajwanu do Ukrainy, gdyż Tajwan nigdy nie był osobnym państwem, a Ukraina tak. Panie Profesorze, czy aby ta skała nie jest piaskowcem?
Bodajże w sierpniu 2015 roku rosyjski odpowiednik chińskiego ministra, Siergiej Ławrow, także nazwał relacje z Chinami najlepszymi w historii. Rzeczywiście może tak jest, ale obie te wypowiedzi paradoksalnie wskazują na to, jak stosunki między tymi krajami były wcześniej złe. Tutaj od razu możemy nawiązać jeszcze do jednej kwestii, a mianowicie do opublikowania przez Rosjan listy państw im nieprzyjaznych. Oczywiście jako kraj należący do NATO jesteśmy na jej poczesnym miejscu, ale zwróćmy uwagę, że został tam wymieniony także Tajwan, co jest – delikatnie mówiąc – dużą niezręcznością, ponieważ z punktu widzenia Pekinu Tajwanu nie można nazywać państwem. To tak jakbyśmy na liście państw nieprzyjaznych Polsce wymienili Republikę Doniecką, albo jakiś inny marionetkowy twór quasi-państwowy powołany przez Rosję.
Odpowiadając bardziej wprost na pana pytanie, to ja zawsze odwołuje się do takiej trafnej uwagi mojego kolegi historyka, Michała Lubiny, także znawcy współczesnych stosunków rosyjsko-chińskich. On stwierdził, że między Stanami Zjednoczonymi a komunistycznymi Chinami nie ma przyjaźni, ale są prowadzone interesy – jest biznes, a w wypadku Pekinu i Moskwy jest przyjaźń, ale nie ma interesów. Nie ma także wspólnych interesów geopolitycznych. Jeśli więc, cytując ministra Wang Yi, ta przyjaźń jest jak skała, jeżeli Rosja i Chiny to jedno, to ta deklaracja zupełnie nie przekłada się na przykład na wzrost chińskich inwestycji dla rozwoju rosyjskiego Dalekiego Wschodu i Syberii. Wręcz przeciwnie – Chińczycy są od tego jak najdalej. Ta jedność jest więc propagandową fasadą deklarowaną przeciwko krajom trzecim.
Czyli ta fasada to pewnego rodzaju broń psychologiczna wymierzona w Zachód.
Oczywiście. Z wojskowego punktu widzenia w świecie liczą się Stany Zjednoczone, następnie Chiny, następnie, po długiej przerwie, jest Rosja, która jednak w odróżnieniu od powyższych państw jest słaba gospodarczo – jej obrót handlowy porównywalny jest z Holandią. Jasne więc jest, że słowa o jedności rosyjsko-chińskiej wymierzone są przede wszystkim w Stany Zjednoczone i Zachód. To ma wzbudzać niepokój w zachodnich stolicach, ale powtórzmy – za tym nie idą czyny. Zresztą świadczy o tym także postawa Chin wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę. To jest przede wszystkim satysfakcja z tego, że świat zachodni ma kłopoty i że miałby ogromne problemy ze zmontowaniem jakiejś akcji przeciwko Chinom. I tylko o to chodzi, bo Chińczycy nie zamierzają Rosji wysyłać żadnej realnej pomocy w wojnie z Ukrainą, a wręcz zaryzykujmy stwierdzenie, że nawet nie życzą jej zwycięstwa.
W historii niejednokrotnie dochodziło do konfliktów między oboma państwami i to zarówno w czasach carskiej Rosji, jak i Związku Sowieckiego. Można tu przypomnieć rosyjski kontyngent tłumiący w Chinach razem z wojskami zachodnich mocarstw powstanie bokserów na początku XX wieku czy walki na rzece Ussuri w 1969 roku między chińskimi a sowieckimi pogranicznikami. Czy dość pamiętliwi i wrażliwi na swą historię Chińczycy, widząc coraz większe kłopoty rosyjskie, nie będą chcieli zbrojnie skorygować swych granic z Federacją Rosyjską?
Nie będą musieli tego robić zbrojnie – ten owoc sam wpadnie im do koszyka. Pamiętajmy, że w ciągu jednego pokolenia nastąpiła całkowita zmiana potencjałów obu państw. To przecież Związek Sowiecki był supermocarstwem, a Chiny jedynie krajem, który powoli zaczynał się wznosić po latach zapaści. Obecnie wszyscy dobrze wiedzą, także w Moskwie, że jest całkowicie odwrotnie, a nawet że jest jeszcze dla Rosji gorzej, gdyż wyraźnie grawituje ona do tego, by stać się surowcową przybudówką Chin. Powtórzmy to dobitnie raz jeszcze, mimo całego ogromu państwa rosyjskiego, które jest dwukrotnie od Chin większe, stoi ono na o wiele gorszej pozycji. Dlatego że cała ludność Rosji porównywalna jest liczbowo z ludnością jednej tylko chińskiej prowincji. A w rzeczywistości jest jeszcze gorzej, gdyż musimy pamiętać, że w Federacji Rosyjskiej odsetek Rosjan cały czas maleje na rzecz ludności nierosyjskojęzycznej, zwłaszcza muzułmańskiej. A jeśli weźmie się pod uwagę ludność tylko azjatyckiej części Federacji, to cała ta nierównomierność potencjałów jest wręcz przerażająca dla Moskwy.
Rosja ma Chinom do zaoferowania przede wszystkim surowce – ropę i gaz oraz, o czym mniej się pamięta – drewno i wodę, na których niedostatek Chińczycy zaczynają cierpieć. Jedno i drugie można znaleźć na Syberii. Jeśli będziemy o tym wszystkim pamiętać, to możemy wziąć pod uwagę jeszcze jedno: że Chiny są głównym, a właściwie jedynym winowajcą wypchnięcia Rosji z pozycji państwa supermocarstwowego. I tutaj z punktu widzenia zdroworozsądkowego nie ma najmniejszej wspólnoty interesów między Rosją a Chinami. Widać więc wyraźnie, że ta „skała”, jak określono wzajemne relacje, to miraż, sfera emocji. To dowodzi, że wbrew pozorom nie zimna kalkulacja, lecz właśnie emocje są źródłem tej deklaracji.
Ktoś zauważy, że przecież Chiny w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych nie cieszyły się z rozpadu Związku Sowieckiego i nie świętowały tego wydarzenia, że chińscy towarzysze ubolewali nad zniknięciem z mapy Kraju Rad; a dziś – także w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych – Chiny nie prawią Rosji morałów o prawach człowieka i tak dalej, więc Pekin jest „naturalnym sojusznikiem” Moskwy. Nie ma to jednak wiele wspólnego z Realpolitik. By to udowodnić, sięgnę do mojego ulubionego przykładu. Mianowicie jedna z generalnych zasad politycznych mówi, że jeśli mamy dwóch niebezpiecznych sąsiadów, a jeden jest wyraźnie silniejszy, to powinniśmy zawrzeć sojusz ze słabszym przeciwko niemu. Słuszność tego twierdzenia potwierdzają niezliczone przykłady w historii, jak chociażby sojusz Wielkiej Brytanii z jej odwiecznym wrogiem na kontynencie, Francją, przeciw Rzeszy Niemieckiej. Z tego wynika niedwuznacznie, że mając za sąsiadów Japonię i Chiny, Rosja powinna popierać Japonię przeciw Chinom. Tymczasem jest odwrotnie, a przyczyną są rozmaite zaszłości historyczne.
Chińscy przywódcy, którzy w swym kraju dzierżą władzę o wiele mocniej niż Putin i jego współpracownicy w Rosji, mogą z tego powodu o wiele mniej przejmować się nastrojami społecznymi czy opinią publiczną. Mimo wszystko obecna Rosja to nie jest to samo co Związek Sowiecki i wcale tu nie chodzi jedynie o protesty antywojenne. Putin na przykład musi liczyć się z hasłami „ultrapatriotów”, którzy pragną iść znacznie dalej w konfrontacji z Zachodem niż on. Chińscy politycy mogą być o wiele bardziej dyskretni ze swymi żądaniami terytorialnymi i co więcej – odpowiednio nimi sterować. Pamiętamy przecież, z jaką emfazą ogłaszano powrót „do macierzy” Hongkongu czy Makau. Zaznaczmy, że były to drobiny terytorialne, choć oczywiście istotne gospodarczo, i w dodatku enklawy, które nigdy de iure nie były własnością ani brytyjską, ani portugalską. I oba te terytoria nie mogą się w żaden sposób równać z obszarami, które zaanektowała Chinom carska Rosja. Chociażby na ziemiach zdobytych dzięki traktatowi ajguńskiemu z 1858 roku Rosjanie wybudowali miasto o bardzo charakterystycznej nazwie – Władywostok, czyli Władca Wschodu. Przypomnijmy, że mamy analogiczną nazwę na Kaukazie – Władykaukaz… Dlaczego Chińczycy nie głoszą potrzeby odebrania Rosji swych dawnych terytoriów? Z prostego powodu – sądzą, że przy dalszej i tak postępującej dezintegracji Rosji one same do nich wrócą.
Dodatkowo wobec braku infrastruktury i rosyjskich inwestycji w nią, czyli dróg i linii kolejowych na wschód od wielkich rzek syberyjskich – cała Kamczatka i Magadan są możliwe do obrony przez Rosję przed Chinami jedynie przy użyciu broni jądrowej. A to oznacza, że obszar ten może być przez Moskwę od razu stracony, bo w wojnę nuklearną między mocarstwami – mimo pogróżek Putina – nikt nie wierzy.
Nasuwa się tutaj jeszcze jeden precedens z historii, a mianowicie akcja prezydenta Richarda Nixona, który w 1972 roku nieoczekiwanie dla całego świata zdołał się porozumieć z Mao Zedongiem, co zaowocowało normalizacją stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Chinami.
Wydaje mi się, że dziś takiego zaskoczenia nie będzie, co jest też jednym z powodów, że Chińczycy z taką radością powitali wybuch kryzysu w środku Europy, jakim jest wojna rosyjsko-ukraińska. Pamiętajmy, że w 1972 roku Amerykanie rozumowali w sposób całkowicie klasyczny, jeśli chodzi o Realpolitik. O tym wspomnieliśmy już wyżej – to znaczy Nixon pojechał do państwa słabszego, szantażowanego wtedy przez potężniejszego przeciwnika, jakim był Związek Sowiecki. Wtedy istniały uzasadnione obawy, że Sowieci zmiażdżą Chiny. Mimo że Mao i jego towarzysze byli dla Amerykanów odrażającymi zbrodniarzami – nawet w porównaniu z ekipą Breżniewa – to jednak dla doraźnych celów wyciągnęli do nich rękę.
Teraz jest zupełnie odwrotnie i raczej Amerykanie – co zresztą sygnalizował zarówno obecny prezydent Joe Biden, jak i jego poprzednik Donald Trump – dotychczas stawiali na reset stosunków z Rosją, by zabezpieczyć się przed głównym przeciwnikiem, jakim są Chiny. Z tego też powodu wojna Putina na Ukrainie cieszy Pekin, bo to przekreśliło amerykańskie plany. Ale poza fetowaniem i sloganami miłymi Kremlowi Chiny nie posuną się dalej. W tym miejscu powróćmy do wspomnianego przez pana na początku Tajwanu. Gdyby, nie daj Boże, Putinowi udało się zdobyć Kijów i zainstalować w nim jakiś marionetkowy rząd, choćby z obalonym przez Majdan Wiktorem Janukowyczem, i zmusić go do podpisania traktatu pokojowego, który by ostatecznie uznawał rosyjską aneksję Krymu i Doniecka, to dla Chin stworzyłoby to bardzo niebezpieczny precedens. I tu jasna staje się wypowiedź szefa chińskiego MSZ o różnicy między Ukrainą i Tajwanem, że ta pierwsza jest niepodległym państwem, a drugi nigdy nim nie był. I trzeba od razu powiedzieć, że Chińczycy nie mijają się z prawdą, gdyż sami Tajwańczycy uznają się za część Chin.
Jednak jeśli Chińczycy uznaliby oficjalnie, śladem Rosjan, że można zaatakować jakiś kraj, odrywać od niego część terytorium i tworzyć na nim marionetkowe rządy, to tym samym przyznaliby, że ktoś może to zrobić z Tajwanem. Albo z Tybetem. Albo z dowolną częścią Chin. W takim wypadku Tajwan mógłby ogłosić niepodległość, którą od razu uznałoby wiele państw, i wszystko byłoby w najlepszym porządku… A to jest właśnie sytuacja, którą Rosja stwarza od lat, by wymienić tylko Południową Osetię, Abchazję czy Donieck właśnie. To znaczy uznaje różne samozwańcze twory polityczne lub je inicjuje dla własnych interesów. To także dla Chin jest niebezpieczne. Przypomnijmy sobie, co powiedział Ławrow, motywując agresję na Ukrainę. Stwierdził, że na jej czele stoi rząd, którego nie uznaje spora część społeczeństwa – chodziło oczywiście o mieszkańców Doniecka – a więc Ukraina nie zasługuje na miano państwa niepodległego. Powiedzmy sobie wprost, to była druzgocąca diagnoza Chińskiej Republiki Ludowej. Na pewno Chińczycy mieszkający na terytorium prowincji Tajwan nie uznają rządu w Pekinie, a Pekin nie jest w stanie tego kontrolować. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego twierdzenia prezydenta Putina i jego ministra Ławrowa są niebezpiecznymi herezjami, nie do przyjęcia także dla ich deklaratywnych, lecz nie rzeczywistych sojuszników w Pekinie.
Jakub Polit – profesor doktor habilitowany, adiunkt w Zakładzie Historii Powszechnej Najnowszej Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Znawca historii Chin oraz innych państw azjatyckich; bada m.in. konflikty oraz ekspansję mocarstw w Azji Wschodniej w XIX i XX wieku. Opublikował:
„Odwrót znad Pacyfiku? Wielka Brytania wobec Dalekiego Wschodu (1914–1922)” (Kraków 1999), „Lew i smok. Wielka Brytania a kryzys chiński 1925–1928” (Kraków 2006) i „Chiny”, w serii „Historia Państw Świata w XX Wieku” (Warszawa 2004), „Gorzki triumf. Wojna chińsko-japońska 1937–1945” (Warszawa 2021) i inne.
autor zdjęć: AP / Associated Press / East News, Michał Niwcz
komentarze