Rosyjska agresja na Ukrainę stała się faktem. Tym razem nie przy pomocy zielonych ludzików czy pseudoseparatystów, ale regularnych oddziałów rosyjskich sił zbrojnych. Na chwilę obecną trudno jednoznacznie przewidzieć jej zakres, tj. cele, jakie chce osiągnąć Władimir Putin, ale wydaje się, że tym razem konflikt może nie oznaczać wzmocnienia jego pozycji, ale upadek.
W swoim przemówieniu bezpośrednio przed rozpoczęciem agresji rosyjski prezydent Putin mówił o operacji militarnej w Donbasie, której celem jest ochrona tamtejszej ludności. Mogłoby to sugerować, że działaniami wojennymi zostanie objęty „jedynie” ten region. Trudno jednak zdefiniować, jak rozumiany: czy w granicach obwodów ługańskiego i donieckiego, czy może szerzej, sięgający Zaporoża czy Charkowa, a więc głównych centrów przemysłowych Ukrainy. Ataki powietrzne objęły wprawdzie zdecydowanie większy obszar, z kijowskim lotniskiem Boryspol włącznie, jednak te realizowane są w celu przełamania i zniszczenia ukraińskiej obrony powietrznej, zatem ich skala nie zaskakuje. W przemówieniu Putina znalazły się jednak również słowa mówiące o demilitaryzacji i denazyfikacji (sic!) Ukrainy, a to sugeruje znacznie większy zakres operacji.
Podobnie jak miało to miejsce w 2008 roku w Gruzji celem Rosji jest rozbicie sił zbrojnych i pozbawienie ich zdolności bojowej. Ukraińska armia ma pozostać taka, jaka była jeszcze kilka lat temu – słaba i o niskim morale. To jest cel militarny, jednak „denazyfikacja” oznacza zamiar zastąpienia rządu w Kijowie nowym, przychylnym Moskwie. Zgodnie ze swoimi zapowiedziami FR nie planuje jednak okupacji Ukrainy, tyle tylko że trudno zakładać, aby udało się ten cel zrealizować bez zajęcia nie tylko Kijowa, lecz także zachodniej części kraju. Zatem albo Rosja podejmie próbę opanowania całej Ukrainy, albo zainstaluje „własny” rząd, wspomagając go w walce z prawowitymi władzami. Ten drugi scenariusz oznaczałby uczynienie z Ukrainy państwa upadłego, podzielonego linią wewnętrznego frontu, z dwoma ośrodkami władzy (prawowitej i uzurpatorskiej), z których żaden nie kontrolowałby całości obszaru państwa. I być może ten drugi scenariusz odpowiadałby ekipie Putina nawet bardziej, oznaczałby bowiem rzeczywisty demontaż państwowości i permanentny kryzys gospodarczy. Do tego dochodziłoby potencjalne zwiększenie liczby ludności samej Rosji poprzez nadanie mieszkańcom wschodnich regionów Ukrainy rosyjskiego obywatelstwa, tak jak miało to miejsce z mieszkańcami Doniecka i Ługańska.
Wydaje się, że prezydent FR sięgnął po dobrze znaną z historii metodę rozwiązywania problemów wewnętrznych, a przy tym jednoczenia społeczeństwa: wskazanie wroga zewnętrznego i wojnę. Tyle tylko, że ta metoda często przynosiła odwrotny do zamierzonego skutek. Wojna z Japonią w latach 1904–1905 skończyła się kompromitującą klęską i rewolucją w imperium carów. Dzisiejsza Rosja gra dużo wyżej ponad swe możliwości. Trapią ją problemy wewnętrzne: od demograficznych po skutki pandemii. Zachodnie sankcje również nie pozostają bez wpływu na kondycję gospodarczą, choć oczywiście w pewnych dziedzinach udało się zastąpić importowane produkty własnymi. Jednak brak dostępu do nowoczesnych technologii jest odczuwalny. Należy przy tym pamiętać, że każdy blef ma swoje granice, to, co sprawdza się w Syrii, raczej nie sprawdzi się na Ukrainie. Putin chce być zapamiętany jako nowy car samodzierżawca. Może jednak okazać się nowym Chruszczowem, którego rządy skrócili współpracownicy.
autor zdjęć: kpr. Wojciech Król / CO MON
komentarze