Ileż razy w naszej historii padały słowa: przegraliśmy, ale z honorem, ponieśliśmy klęskę w bitwie, ale odnieśliśmy moralne zwycięstwo… Wspominając katastrofę Września ’39 roku, prawie zawsze cytuje się pamiętne przemówienie sejmowe ministra Józefa Becka: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”.
Użycie przez ministra i pułkownika Józefa Becka argumentu honoru nie miało li tylko emocjonalnego znaczenia. Na odwołanie się do honoru w polityce nie było odpowiedzi. To stanowiło wymowny przekaz dla Niemców, że nie mogą liczyć na żadne ustępstwa. Zresztą o honorze przed wybuchem wojny mówiło się wtedy nie tylko w polskim sejmie. Kiedy na wieść o niemieckiej agresji na Polskę brytyjski premier Neville Chamberlain próbował grać na zwłokę z wywiązaniem się z sojuszniczych zobowiązań i zapewniał w Izbie Gmin, że negocjacje z Niemcami są jeszcze możliwe, przedstawiciel opozycji Arthur Greenwood odparował mu, że naraża na szwank „zasady honoru narodowego”. Chamberlainowi pozostało tylko podać się do dymisji albo ogłosić wypowiedzenie wojny Niemcom.
Beck z pewnością też miał w pamięci słowa swego mentora, Józefa Piłsudskiego, który w jednym z wystąpień do weteranów Legionów stwierdził, że „honor – to bóg wojska; nie masz go – kruszeje potęga wojska”. We wrześniu 1939 roku Wojsku Polskiemu brakowało wiele, by móc skutecznie bronić się przed dwoma potężnymi agresorami – przede wszystkim dostatecznej liczby nowoczesnego sprzętu: samolotów, czołgów, artylerii – ale na pewno nie można było mu zarzucić braku honoru wojskowego. Żołnierze co raz dawali dowody poświęcenia i bohaterstwa. Załoga Westerplatte, obrońcy Warszawy, dowódca obrony Wizny, kpt. Władysław Raginis, wierny przysiędze, że żywy nieprzyjacielowi się nie odda, czy podobnie czyniący dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża, płk Stanisław Dąbek – oni wszyscy znaleźli się w panteonie narodowych bohaterów.
To był dopiero początek polskich bitew, w których najwyższą stawką okazywał się honor. Poświęcenie polskich lotników w bitwie o Anglię, obrońców Tobruku, żołnierzy 2 Korpusu gen. Władysława Andersa w najkrwawszej batalii na Zachodzie – bitwie o Monte Cassino, czy wreszcie powstańców warszawskich nie przełożyło się, niestety, na zniwelowanie niekorzystnego dla Polski układu politycznego. Oto będąc częścią zwycięskiej koalicji antyhitlerowskiej w istocie przegraliśmy wojnę. Kolejny raz potwierdzało się sarkastyczne stwierdzenie, że Polacy odnieśli moralne zwycięstwo…
Przekleństwo romantyzmu?
Niewątpliwie 1 Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka była tą formacją polskich sił zbrojnych na Zachodzie, której szczególnie sprzyjało wojenne szczęście. Jej żołnierze szczycili się tym, że pod rozkazami swego dowódcy nieprzerwanie bili się z Niemcami od września 1939 roku i dzięki swym zwycięstwom we Francji, w Belgii i Holandii zarówno przez nieprzyjaciół, jak i sojuszników nazwani zostali od koloru swych beretów Czarnymi Diabłami. To był najwyższy dowód uznania. Podobne miano nosili brytyjscy spadochroniarze – Czerwone Diabły – i niemieccy strzelcy spadochronowi – Zielone Diabły.
Shermany polskiej 1 Dywizji Pancernej w leśnej przesiece gdzieś w Holandii, październik 1944 roku. Już niedługo radość ze zwycięstw na niderlandzkim szlaku przyćmi polskim pancerniakom ogłoszenie postanowień wielkiej trójki w Jałcie. Fot. NAC
Jednak i pancerniacy gen. Maczka, po swym sławnym pancernym rajdzie od Normandii po Niderlandy, musieli wypić kielich goryczy na wieść o konferencji w Jałcie. Hiobowe wieści o ostatecznym oddaniu Polski przez zachodnie mocarstwa Stalinowi dotarły do dywizji, kiedy stała ona na leżach zimowych nad Mozą w Holandii w lutym 1945 roku. Wywołały ogromny szok. Brytyjscy żołnierze całkiem poważnie pytali swoich polskich kolegów, czy przejdą oni do Niemców, czy tylko zaniechają dalszej walki. Ten drugi wariant był według nich najwyższą i najbardziej lojalną wobec sojuszników możliwością. Jakież było ich zdumienie, kiedy po kilku dniach Polacy oświadczyli, że będą nadal walczyć u boku aliantów.
Nie był to wcale łatwy wybór. Dowódca 2 Pułku Pancernego, ppłk Stanisław Koszutski, wspominał, że kiedy ze sztabu Naczelnego Wodza przyszła decyzja, że dywizja nadal ma walczyć, bo honor tego wymaga, jemu przypadła niewdzięczna rola wytłumaczenia żołnierzom sensu tego rozkazu. W mowach do nich powtórzył to, co polscy żołnierze słyszeli od czasów napoleońskich: „Polak, nawet oszukany, nie odstępuje towarzyszy broni. Tyle nam zostało i to wykonamy… Będziemy ciągle dalej razem”. Po przemówieniu uderzył ppłk. Koszutskiego cynizm jednego z najlepszych żołnierzy jego pułku, plut. Mieczysława Grzegorzewskiego: „My lubimy się bić – to jest najważniejsze dla nas. Obojętnie prawie gdzie i dla kogo. Poza tym gaże są dobre. Na tej wojnie można zrobić nawet interes. Dają ordery, a do obozu koncentracyjnego [internowania – PK] nikt nie chce pójść. Na pewno […] będziemy nadal się bić”. Na ile był to sarkazm, a na ile szczere przekonanie, nie wiadomo. Żołnierze gen. Maczka niedługo przekroczyli niemiecką granicę i nadal walczyli świetnie aż do zdobycia Wilhelmshaven – wielkiej bazy Kriegsmarine – w maju 1945 roku.
Czas honoru
Błędem jest utożsamianie honoru wojskowego z walką, która ma być jedynie pokazem szaleńczej odwagi i skończyć się śmiercią wszystkich żołnierzy. Termopile były czymś wyjątkowym, a nie regułą. Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, wojowników starożytnej Sparty wcale nie obowiązywała zasada nieustępowania z pola walki za wszelką cenę. Niejednokrotnie dokonywali odwrotów, kiedy wymagała tego sytuacja. Poświęcenie życia wojowników Leonidasa pod Termopilami w 480 roku p.n.e. miało sens w tym, że dawało czas reszcie greckiej armii na przygotowanie się do walki z Persami.
Podobnie, czyli grając na zwłokę, było pod „polskimi Termopilami” 17 sierpnia 1920 roku, czyli w bitwie pod Zadwórzem. Bohaterski opór żołnierzy kpt. Bolesława Zajączkowskiego dał czas na przygotowanie obrony Lwowa przed konarmią Siemiona Budionnego. Z tego też powodu Amerykanie otaczają czcią obrońców Alamo z 1836 roku, których poświęcenie pozwoliło Teksańczykom na zebranie wojsk przeciw Meksykanom.
W sytuacji, kiedy walka nie przynosi już żadnych realnych korzyści, kiedy byłaby już tylko wystawianiem żołnierzy na bezsensowną śmierć, kapitulacja nie jest dyshonorem dla oficera czy dowódcy. Tu można podważyć kolejny mit, wytworzony wokół japońskich samurajów, którzy jakoby nigdy nie kapitulowali, lecz w obliczu klęski szli do samobójczego ataku lub popełniali seppuku. Otóż samurajski kodeks Bushidō jak najbardziej dopuszczał poddanie się na polu walki. Honorowe złożenie broni sygnalizowano nieprzyjacielowi specjalnymi znakami, np. podniesieniem hełmu na włóczni. Jak celnie zauważył prof. Jakub Polit: „gdyby było inaczej, japońska szlachta zostałaby doszczętnie wybita na długo przed pokojową erą Tokugawów”. Wobec tego można stwierdzić, że nacjonalistyczny czy wręcz szowinistyczny rząd japoński, który pchnął swój kraj na tory wojny w 1941 roku i nakazywał walkę do ostatniego żołnierza, w istocie sprzeniewierzał się własnej tradycji…
Honor wojskowy nie może być oderwany od zdrowego rozsądku, a emocje nie powinny rządzić dowódcą odpowiedzialnym nie tylko za swych ludzi i swój odcinek walki. Wracając do Legionów Józefa Piłsudskiego: w ich historii zapisał się jeden znamienny wypadek, kiedy honor wojskowy rozminął się z interesem narodowym. W potyczkach i bitwach z armią rosyjską często dochodziło do dramatycznych starć z wcielonymi do niej Polakami, poddanymi cara z Kongresówki i Ziem Zabranych. Tak też było podczas walk II Brygady Legionów Polskich na pograniczu bukowińsko-besarabskim w czerwcu 1915 roku. Wtedy to na dwa przetrzebione wcześniejszymi walkami pułki legionowe pod wsią Toporowce uderzyły dwie brygady 9 Armii gen. Płatona Leczyckiego. Legionistom w ciężkich walkach udało się zatrzymać słynny „walec parowy” rosyjskiej piechoty i nagle przy kolejnym szturmie razem z piechotą przygalopowała artyleria polowa. Rosyjscy artylerzyści pod ogniem zdołali podprowadzić działa na przedpole, na odległość 1,5 tys. m od pozycji II Brygady! Zdołali jednak tylko odprzodkować działa, gdyż od razu zostali zaatakowani przez polski kontratak.
Żołnierze II Brygady Legionów w krótkiej chwili wytchnienia od walk w okopach pod Rarańczą na Bukowinie, 1915 rok. Fot. NAC
Po walce wręcz do niewoli dostał się dowódca bohaterskiej baterii wraz z kilkoma swymi kanonierami. Oficer okazał się Polakiem pochodzącym z Kongresówki, który niedawno przybył ze swą jednostką na ten odcinek frontu. Postawiono go przed obliczem dowódcy obrony tego odcinka, płk. Zygmuntem Zielińskim. Jego podwładny Bertold Merwin zapisał w swych pamiętnikach rozmowę obu oficerów. Warto ten fragment zacytować w całości: „Pułkownik pytał go, czy wiedział, kogo tak zajadle chciał zwalczać. Kapitan odpowiedział mu, że owszem, wiedział, iż stoi tu brygada legionistów polskich, ale jako żołnierz… tu zrobił gest, że musiał to zrobić. Pułkownik zaznaczył jednak, że jego czyn podjechania z baterią pod nasze okopy nie należy do zwykłych czynów obowiązujących żołnierza, a był wyczynem bohaterskim, wyczynem fanatyka, który zwalcza coś z własnego, głębokiego przekonania, który dla dokonania swego zamierzenia poświęcał wszystko. »I tu – dodał pułkownik – przekroczył pan miarę obowiązku żołnierskiego. Chciał nas pan zniszczyć kartaczami, ale trafił na lepszych i zamiar twój się nie udał. Teraz pójdziesz pan na tyły. Z żołnierskiego punktu widzenia popełnił pan bohaterstwo, ale z polskiego nie«”.
Powinnością jest żyć
Gen. Władysław Bobiński, w czasie wojny m.in. oficer Pułku Ułanów Karpackich i zastępca dowódcy 2 Warszawskiej Brygady Pancernej z 2 Korpusu Polskiego, uważany za świetnego specjalistę od broni pancernej, mianowany pułkownikiem za „czyny bojowe”, protestował przeciwko szablonowemu ukazywaniu żołnierza jako cierpiętnika, który wyrusza na wojnę z góry założonym planem, że musi zginąć za ojczyznę. Generał pisał: „Ma to być jakoby bohater pozytywny, który idzie na wojnę w rozterce duchowej, mając już z góry wyrzuty sumienia. Typ ten cierpi codziennie, a nie goli się nigdy. W końcu poświęca się, aby oddać swe życie za ojczyznę i… ginie niepotrzebnie. […] [Ten] typ w ogóle do wojska się nie nadawał, bo zanim włożył mundur, już cierpiał i chciał się poświęcać i umierać. A żołnierz musi żyć i kochać życie, aby wygrać wojnę. […] Dobrym i bardzo dobrym żołnierzem jest ten, kto ma nie tylko wiarę i pełną świadomość celu, o który się bije, ale i wystarczającą wolę i siłę moralną, aby być gotowym do największego ryzyka w imię obowiązku. Im większe przygotowanie i znajomość zawodu, tym większa pewność siebie, tym większa szybkość decyzji i skuteczność wykonywanego zadania. Żołnierz ten żyje i kocha życie, wiara w siebie daje mu radość walki, odczuwa jej urok i widzi jej piękno”.
Nic dodać, nic ująć z tej przedstawionej przez generała definicji wojskowego honoru i żołnierskiej profesji. A warto ją przywołać chociażby w trwającej już od dłuższego czasu dyskusji na temat postawy dowódcy obrony Westerplatte, mjr. Henryka Sucharskiego. Eksponuje się, że major przeżył załamanie nerwowe, że chciał poddać placówkę już 2 września (według rozkazów miała się ona bronić kilka godzin), ale sprzeciwili się temu inni oficerowie z kpt. Franciszkiem Dąbrowskim na czele, który był zwolennikiem walki do ostatniego naboju i żołnierza… Podkreśla się, że w dniu kapitulacji, 7 września, załoga dysponowała jeszcze amunicją na dwa–trzy tygodnie walki i poniosła stosunkowo niewielkie straty (nie było tylko już lekarstw i opatrunków dla rannych…). Przy tym wszystkim pomija się prosty fakt, że żołnierze spełnili swój obowiązek z nawiązką, a dalszy opór spowodowałby tylko ich cierpienie i masakrę, nie bójmy się tego stwierdzić – z powodu źle pojętego honoru wojskowego.
Niemcy uhonorowali mjr. Sucharskiego, pozwalając mu nosić szablę w niewoli, nie tylko za jego bohaterstwo, lecz także przymioty dowódcze. Odwołajmy się na koniec do przykładu z ich podwórka. Kiedy 6 Armia Polowa ginęła w stalingradzkim kotle na przełomie 1942 i 1943 roku, Hitler rozkazał jej oficerom, by walczyli do ostatniego żołnierza, a następnie popełnili samobójstwo. Z tą myślą mianował jej dowódcę, gen. Friedricha Paulusa, feldmarszałkiem, gdyż jeszcze żaden niemiecki feldmarszałek nie dostał się do niewoli. To był wyraźny sygnał dla Paulusa, że ma się zastrzelić, a nie kapitulować. Jednak zarówno świeżo mianowany feldmarszałek, jak i większość wyższych dowódców 6 Armii srodze zawiodła w tej mierze swego Führera. Zdecydowanym przeciwnikiem samobójstwa dla celów propagandowych był chociażby gen. Karl Strecker, dowódca 11 Korpusu, jeden z najlepszych niemieckich oficerów. Jego odcinek w Stalingradzie bronił się najdłużej. Generał wierzył do samego końca, że do kotła przebije się pomoc. Jak zapisał Antony Beevor w swej znakomitej monografii bitwy, „Stalingrad”, Strecker „nie miał żadnych wątpliwości w sprawie obowiązków oficera, co wykazała rozmowa z pułkowym adiutantem na krótko przed końcem.
Ruiny domu w stylu niemieckim w Stalingradzie, listopad 1942 roku. Hitler nakazał otoczonej tu 6 Armii Polowej bronić honoru niemieckiego żołnierza do ostatniego człowieka. Fot. NAC
– Kiedy nadejdzie czas – zapewnił adiutant – popełnimy samobójstwo.
– Samobójstwo? – wykrzyknął Strecker.
– Tak, panie generale! Mój pułkownik również się zastrzeli. Uważa, że nie powinniśmy dać się wziąć do niewoli.
– Słuchaj, co ci powiem. Nie zastrzelisz się ani ty, ani twój pułkownik. Pójdziesz do niewoli razem z waszymi żołnierzami i zrobicie wszystko, co w waszej mocy, aby dać dobry przykład.
– To znaczy… – wzrok młodego oficera rozjaśnił się – że nie muszę popełniać samobójstwa”.
Do obowiązków dobrego dowódcy należy dawanie swym żołnierzom nadziei do końca, nawet jeśli sam ma świadomość beznadziejności sytuacji, w której się znaleźli. Ale przede wszystkim ma obowiązek ocalić swych ludzi, by „przydali się ojczyźnie w kolejnej godzinie próby”.
Bibliografia
Beevor A., „Stalingrad”, przeł. Mieczysław Bielewicz, Kraków 2008.
Brzoza C., „Polska w czasach niepodległości i drugiej wojny światowej (1918–1945)”, Kraków 2001.
Kędzierski J.Z., „Dzieje Anglii”, tom 2: „ Lata 1830–1939”, Wrocław 1986.
Merwin B., „Legiony w boju”, tom 2: „1915. II Brygada na Bukowinie i pograniczu Besarabii”, Kraków 1916.
Piłsudski J., „Pisma zbiorowe”, tom 6, Warszawa 1937.
Koszutski S., „Wspomnienia z różnych pobojowisk”, Warszawa – Kraków 2013.
Tymieniecki B., „Na imię jej było Lily”, Warszawa 1987.
autor zdjęć: NAC
komentarze