moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Dziecko z karabinem to wciąż dziecko

Wojnę się mitologizuje. Im dłużej trwa pokój, tym bardziej zmienia się ją w legendę. Podkreśla się, że wprawdzie niesie ona okrucieństwo i zniszczenie, ale dobro zawsze w niej zwycięża, nawet jeśli poniesie militarną klęskę… To prawie jak w książkach braci Grimm i Hansa Christiana Andersena. Kiedy wybucha wojna, dzieci szybko zmieniają się w dorosłych, choć w metrykach mają kilka lub naście lat, a ta baśniowa optyka zostaje w nich na dłużej. Koszty – bywają ogromne.

Obraz „Kolos” to jeszcze jedna wymowna alegoria wojny, jaką stworzył hiszpański geniusz Francisco Goya. Oto szczyty Pirenejów przekracza olbrzym uosabiający wojnę, a u jego stóp tłum ludzi i zwierząt rozbiega się w panice. Tylko osiołek zastyga w bezruchu. Jego osłupienie krytycy sztuki interpretują jako kompletny brak zrozumienia istoty wojny. A może jest akurat odwrotnie? Osioł jest przerażony nadchodzącą śmiercią i ze strachu znieruchomiał przed ostatecznym ciosem kolosa… W „Pinokiu” Carla Collodi – wyjątkowo posępnej książce dla dzieci – niegrzeczni chłopcy byli zamieniani w osły, które pracowały ponad siły. Nieszczęsny Pinokio po przemianie w kłapouchego został kupiony przez właściciela cyrku i tresowano go w sztuczkach cyrkowych.

Daleko skojarzeń nie trzeba szukać – cyrkiem śmierci jest wojna. Nim chłopcy trafią na jego arenę, są poddawani morderczej tresurze. Bohaterowie baśni są narażeni na wielkie niebezpieczeństwa ze stronu złych czarowników, wiedźm, olbrzymów i smoków. By pokonać potwory i przeciwności losu, muszą niezachwianie ufać w swe przeznaczenie. A to potrafią najlepiej, zarówno w baśniach, jak i w rzeczywistości, właśnie dzieci lub nastolatki, które jeszcze nie wiedzą, że życie nie jest tak jednoznacznie czarno-białe. Bywa też wręcz przeciwnie, kiedy wojna wdziera się w świat dziecka i zmienia go w piekło, z którego nie może się ono już uwolnić.


Mały Rosjanin czyści buty rannym żołnierzom niemieckim jadącym z frontu do szpitala. Zdjęcie zostało zrobione w marcu 1943 roku, już po klęsce 6 Armii Paulusa w Stalingradzie. Żołnierze w głębi ducha cieszą się, że jako lekko ranni na pewien czas mogą się wyrwać z tego piekła. Pucybut zaś już niedługo może użyć przeciwko nim broni jako partyzant lub zwiadowca w Armii Czerwonej, która wkrótce tu wróci. Nic na tym zdjęciu nie jest takie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje – tak jest w cyrku wojny. Fot. NAC

Taki właśnie jest nastoletni Iwan (Nikołaj Burlajew) z „Dziecka wojny” Andrieja Tarkowskiego. Mimo młodego wieku był wirtuozem zwiadu. Potrafił przeniknąć za linie nieprzyjaciela dalej niż wszyscy zwiadowcy w pułku i był nieustraszony. Siłę dawała mu nienawiść do wroga, Niemcy zamordowali w obozie koncentracyjnym jego matkę. Jemu udało się uciec. W snach wciąż wracał do szczęśliwej przeszłości, kiedy byli razem, ale po przebudzeniu od razu zmieniał się w żołnierza. Nie chciał nawet słyszeć o wyjeździe na tyły, by skończyć naukę. A okazję miał niebywałą – dowódca pułku chciał go usynowić i wysłać do szkoły kadetów.

Uderzający jest kontrast między tym młodocianym zwiadowcą a jego dorosłymi towarzyszami broni. To wytrawni i doświadczeni frontowcy, ale każdy z nich tęskni do normalności, kiedy wreszcie zobaczy rodzinę lub będzie mógł ją założyć. Mówiąc wprost – oni walczą, ale i kochają. Iwan zaś tylko walczy i śni o zamordowanej matce, co budzi jego determinację do boju i nienawiść do Niemców. Nawet gdy ogląda słynny drzeworyt Dürera „Jeźdźcy Apokalipsy”, rozpoznaje w nich niemieckich oprawców z obozu. I ma rację… O świcie wyrusza z dwoma oficerami na zwiad. Nie oglądamy jego przebiegu, chłopak znika między drzewami na bagnie, oficerowie wracają na brzeg i słychać tylko ich dialog:

– Co tak cicho?
– Wojna.

Film kończą sekwencje ze zdobytego Berlina i wtedy poznajemy tragiczny finał zwiadu Iwana na bagnach – dziecka w czasie Apokalipsy.

Cienie

Dla Iwana śmierć matki była straszną traumą, ale – chociaż okrutnie to zabrzmi – przynajmniej znał jej los. Nie łudził się, nie żył nadzieją, która dla wielu dzieci okazywała się jeszcze jedną wojenną torturą. Doświadczył jej w życiu Andrzej Nusbek, bohater, którego mogłem poznać osobiście.

Gdy wybuchła wojna i jego ojciec został na nią powołany jako oficer rezerwy, Andrzej miał osiem lat. Pod koniec września 1939 roku do mieszkania Nusbeków w Warszawie dotarli żołnierze, którzy służyli z por. Edmundem Nusbekiem na froncie. Okazało się, że ich oddział po 17 września dostał się do sowieckiej niewoli. Rosjanie zwolnili szeregowców do domu, a oficerów zabrali z sobą na wschód. Przed Bożym Narodzeniem listonosz wręczył matce Andrzeja kartkę pocztową przysłaną z obozu jenieckiego w Starobielsku. Porucznik pisał: „28 listopada 1939. Moi kochani! Jestem już zupełnie zdrowy, tylko bardzo niespokojny o Wasz los, dlatego też bardzo proszę piszcie wszyscy zaraz do mnie i to często i bardzo obszernie, gdyż pocztę otrzymywać mogę bez ograniczeń. Jest mi przykro, że nie mogę z Jędrkiem być na jego imieninach, zasyłam mu serdeczne życzenia, prezent później, osobiście…”.

To była ostatnia wiadomość, jaką od niego otrzymali. Kiedy wiosną 1943 roku Niemcy zaczęli drukować listy pomordowanych w Katyniu polskich oficerów, Edmunda Nusbeka na niej nie było. Rodzina miała więc nadzieję, że porucznik żyje, że być może znalazł się w armii gen. Andersa albo nadal przebywa w sowieckiej niewoli. Strasznej prawdy Nusbekowie dowiedzieli się dopiero w latach siedemdziesiątych, kiedy znajomy przemycił im z Francji pełną listę katyńską. Por. Edmund Nusbek został zamordowany w nocy z 2 na 3 maja 1940 roku w charkowskim więzieniu NKWD.

„Prezent później, osobiście…”. Andrzej powtarzał sobie te słowa często, biegnąc na tajne zbiórki Szarych Szeregów. To było jego zaklęcie rzeczywistości. Prezentem miał być moment, kiedy ojciec stanie w drzwiach ich mieszkania… Chłopak wciąż wyobrażał sobie tę scenę, analizował każdą jej sekundę…

Latem 1944 roku Warszawa stała się beczką prochu. Miasto zostało skazane na całopalenie, ale Andrzej nie miał doświadczyć tego piekła. Pod koniec lipca matka zawiozła go do Radości pod Warszawą, gdzie wynajęła pokój w pewnej willi, by syn spędził tu wakacje. Być może też chciała odsunąć syna od walki.

Kiedy 29 lipca żegnali się na stacji kolejki podmiejskiej, oboje nie przypuszczali, że stanie się akurat odwrotnie i że zobaczą się dopiero za rok, po wojnie… A frontowych wydarzeń Andrzej doświadczył już dzień wcześniej niż reszta jego kolegów z drużyny. Po południu 31 lipca w tumanach kurzu do Radości wjechała sowiecka czołówka pancerna. Z czołgów wychylili się niemiłosiernie umorusani i utrudzeni drogą żołnierze. Pytali, czy to już Warszawa. Prosili ludzi, którzy otoczyli z ciekawością ich maszyny, tylko o jedno: wodę. Za czołgami szła piechota i kiedy nad Warszawą pojawiły się łuny pożarów po wybuchu powstania, czerwonoarmiści pozajmowali w Radości kwatery. Andrzej każdego dnia kręcił się między żołnierzami z nadzieją, że będą wiedzieć coś o ojcu. A ci go nie przeganiali, wręcz przeciwnie – karmili „malcika” konserwami. W rzeczywistości uratowali od widma głodu, bo dla gospodarzy willi trzynastolatek, półsierota stał się nieoczekiwanym ciężarem.

Chłopaka gnębił strach o los matki, ale wszystko to zeszło na dalszy plan, kiedy pewnego dnia jeden z rosyjskich oficerów powiedział mu, że w Otwocku stacjonuje polskie wojsko! Gdy Rosjanin potwierdził, że wojsko to przyszło ze wschodu, Andrzej, nie zastanawiając się ani chwili, ruszył na piechotę do Otwocka. Przez całą drogę wyobrażał sobie, co powie ojcu, kiedy go zobaczy w mundurze. Gdy dotarł na miejsce, został „rezydentem” przy sztabie 2 Brygady Artylerii Haubic. Zaimponował tam oficerom swoją sprawnością w rozkładaniu i składaniu pistoletu – na coś w końcu przydały się konspiracyjne zajęcia z harcerstwa. Przygarnęli go. I tak Andrzej Nusbek został synem 7 Pułku, a następnie bombardierem 1 baterii 9 Pułku. I w tymże pułku przeszedł cały szlak bojowy 2 Brygady Artylerii Haubic aż do Berlina.

Żołnierze starali się chronić chłopaka, ale i on poczuł grozę frontu na własnej skórze. Jako goniec pułkowy na Wale Pomorskim został kontuzjowany od wybuchu pocisku artyleryjskiego. Trafił do przyfrontowego szpitala, mieszczącego się w ziemiankach. To była w istocie umieralnia. W zimnie, smrodzie i bez opieki przepracowanych sanitariuszy i lekarzy ranni umierali jeden po drugim. Z tego piekła wyciągnął Andrzeja pułkowy kierowca, który akurat przyjechał po coś na tyły. Chłopak uprosił szofera, by zabrał go z sobą z powrotem. Po zdobyciu Kołobrzegu w marcu 1945 roku do bombardiera Nusbeka dotarła radosna wiadomość. Jego matka przeżyła powstanie i z obozu przejściowego w Pruszkowie trafiła do Krakowa. Ta wiadomość zbiegła się niemal z awansem na kaprala. Czternastoletni kapral (sic!) doszedł ze swą baterią do Berlina i tam pozwolono mu pociągnąć kilka razy za sznur naładowanej haubicy, by wystrzałami pomścił swą Warszawę. „Jako warszawiak byłem tym dosłownie napompowany” – wspominał po latach kpt. Andrzej Nusbek.

Dziecięca sprawiedliwość

Po demobilizacji kpr. Nusbek wrócił do matki i w Krakowie rozpoczął przerwaną naukę w gimnazjum, a następnie w liceum. W Warszawie zaś podjął studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Wtedy obiecał sobie, że do swych frontowych przeżyć nie będzie więcej wracał. Przez dłuższy czas udawało mu się wytrwać w tym postanowieniu, ale później przyszły wieści o śmierci ojca w Charkowie…

Paradoksalnie to, że Andrzej Nusbek znalazł się na pierwszej linii frontu, w bojowym oddziale, uchronił go od gehenny, którą przeżywało wielu jego rówieśników w ogarniętej powstaniem Warszawie lub na zapleczu frontu, gdzie szalały niemiecka żandarmeria i gestapo.

Inaczej potoczyły się losy Zenona Kasprzaka, który także był harcerzem Szarych Szeregów. W powstaniu warszawskim został listonoszem Harcerskiej Poczty Polowej. Jednak do dziś najmocniej tkwi mu w pamięci dzień z września 1939 roku, w którym doświadczył z rodzicami nalotu sztukasów w czasie ewakuacji z oblężonej Warszawy. „Wskoczyłem w kartoflisko – wspomina Kasprzak – i patrzyłem, jak samoloty, fala za falą, nadlatywały, otwierały ogień i zawracały, by znowu nadlecieć i pikować w kierunku bezbronnych ludzi… To jest trudne do opisania… a ja miałem wtedy tylko siedem lat. Podniosłem głowę i zobaczyłem ją… Na skraju lasu leżała kobieta w lnianej sukni, boso… Obok niej klęczało dziecko, szarpało ją i krzyczało: »Mama, nie śpij! Mama, obudź się! Mama, wstań!«. A mama była zabita… Jak widzę obraz Józefa Chełmońskiego »Babie lato«, od razu przypominam sobie tę bosą kobietę w lnianej sukni. Nie mogę patrzeć na ten obraz!”.


Gefolgschaftsführer Hitlerjugend i st. szer. Franz Doff, kawaler Krzyża Rycerskiego, szkolą chłopców letniego obozu Hitlerjugend we wrześniu 1942 roku. Można to zdjęcie podpisać też inaczej: Diabeł w mundurze strzelca alpejskiego zmienia dzieci w fanatyków, którzy już niedługo będą ginąć za swego Führera na przedmieściach Berlina… Fot. NAC

Ale dla siedmiolatka to nie był koniec tragicznych, a zarazem symbolicznych scen tamtego dnia. Niedaleko ostrzeliwanego miejsca płynęła niewielka rzeka, przez którą był przerzucony drewniany most. Na nim zderzyły się dwie kolumny uchodźców: jedna – idąca na wschód, druga – uciekająca na zachód. W tym miejscu sztukasy zebrały najbardziej krwawe żniwo. Ludzie zrzucali się z mostu do wody, a czerwona od krwi rzeka była pełna trupów, tobołów podróżnych i waliz, które powoli unosił nurt. W tym wszystkim stała kobiecina z krową i krzyczała:

– Ludzie, ratujcie moją jedyną żywicielkę!

Zenon z rodzicami wyszli z nalotu cało. Kiedy samoloty wreszcie odleciały i mogli doprowadzić się do porządku, zobaczyli z ojcem, że matka całkowicie osiwiała. Postanowili wrócić do Warszawy.

Kiedy wybuchło powstanie, ojciec Zenona już nie żył – zmarł rok wcześniej. Jako najmłodszy listonosz Harcerskiej Poczty Polowej chłopak kursował z punktu przy ulicy Wilczej 41 do Szpitala Maltańskiego przy ulicy Śniadeckich 17. Pewnego dnia, gdy dotarł na miejsce, zobaczył w szpitalnym ogrodzie pełno mogił i siostry kopiące następne groby, a obok – przykrytych prześcieradłem nieboszczyków czekających na pochówek. Jedna z sióstr wzięła od Zenona listy i od razu zrobiła segregację – z całego pakietu tylko trzy trafiły do adresatów, którzy jeszcze żyli. Po upadku powstania chłopak wraz z matką został wywieziony do Niemiec. Przerzucano ich z obozu do obozu, aż wreszcie trafili do Koburga. Tu wiosną 1945 roku doczekali końca wojny. Amerykanie przewieźli ich do Buchenwaldu i zakwaterowali w byłych koszarach SS, obok obozu koncentracyjnego. Zenon z kolegami swobodnie chodził po całym obozie. Chłopcy zobaczyli miejsca kaźni, krematorium, a także oddzieloną fosą i kratami grotę, w której Niemcy trzymali tygrysa. Celowo głodzonemu zwierzęciu esesmani rzucali na pożarcie więźniów i delektowali się widokiem rozrywanych na kawałki ludzi. Chłopcy oglądali też słynne później abażury na lampy wykonane ze spreparowanej ludzkiej skóry, często z tatuażami.

Kasprzak wspominał, że kiedy mieszkał w Buchenwaldzie, Amerykanie przywieźli najsłynniejszego zbrodniarza z tego obozu, Martina Sommera. Zamknięto go w jednej z cel przy bramie głównej obozu. Wizyty pod tą celą szybko stały się kolejną „atrakcją” dzieciaków. Któregoś dnia koledzy podsadzili Zenona do okienka tej celi. Przez kraty zobaczył mężczyznę siedzącego na pryczy. Kasprzak wspominał: „Podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie. Wtedy naplułem mu na głowę. Ten odruch był silniejszy ode mnie! Nie zareagował. Nie zapomnę jednak nigdy jego spojrzenia…”.

Łowcy jeleni

Janusz Gołuchowski i jego koledzy mieli więcej szczęścia. Gołuchowski, by wstąpić w 1944 roku do AK, zmienił w metryce „16” na „18” lat. Po upadku powstania warszawskiego jako „banditen aus Warschau” został wywieziony na przymusowe roboty pod Hanower. Następnie trafił do leśnego obozu w górach Harzu, gdzie pracował przy wycince drzew. Tu 20 kwietnia 1945 roku – w urodziny Adolfa Hitlera – wyzwolili go Amerykanie. Gołuchowski z kilkoma kolegami postanowił zostać w górach. Wspominał: „Zamieszkaliśmy w sześciu w budynku zajmowanym wcześniej przez załogę obozową. Urządziliśmy się tam niezgorzej. Mieliśmy radio, które nadawało z każdym dniem coraz bardziej optymistyczne wiadomości. Wokół otaczały nas góry i piękne lasy pełne zwierzyny. Mogliśmy polować, bo każdy z nas zaopatrzył się w porzuconą przez Niemców broń. Amerykanie pozostawiali nam też do obrony przed niemieckimi maruderami szesnastostrzałowe karabinki. Na szczęście używaliśmy ich tylko do polowania na jelenie”. Ci chłopcy, inaczej niż sierż. Michael „Mike” Vronsky (Robert De Niro), bohater głośnego „Łowcy jeleni”, nie odpuszczali okazji, by ubić jelenia, który wszedł im w cel. Z łownej zwierzyny zmienili się w myśliwych, przypomnieli sobie, że są młodzi, zapomnieli się w górskiej sielance. Urządzali też polowania z amerykańskimi żołnierzami, którzy odwiedzali ich od czasu do czasu.


Syn pułku w 2 Warszawskiej Brygadzie Pancernej zapisuje na maskotce przebyty szlak bojowy swej jednostki. Włochy 1944 rok. Fot. NAC

Gołuchowski podkreślał, że to były chwile prawdziwej beztroski po niedawnym horrorze. Przypomniał sobie, że jest młody, że właściwie jest jeszcze dzieckiem… Ale dzieckiem z szesnastostrzałowym karabinem. Pewnego mroźnego dnia – mimo wiosny w górach wciąż panowała zimowa aura – Gołuchowski wyszedł z kwatery i nagle stanął oko w oko z dorodnym jeleniem. Bez wahania przyłożył karabin do ramienia i wystrzelił. Był dobrze wyszkolony…

Bibliografia
Mogłem pomścić moje miasto. Z Andrzejem Nusbekiem rozmawia Piotr Korczyński, [w:] Jedno z moich imion brzmi życie, praca zbiorowa, Warszawa 2019
My też chcieliśmy przysięgać. Z Zenonem Kasprzakiem rozmawia Piotr Korczyński, „Polska Zbrojna” nr 4 (900), kwiecień 2021, s. 108–111
Na wojnie wcześniej się dojrzewa. Z Januszem Gołuchowskim rozmawia Piotr Korczyński, „Polska Zbrojna” nr 1 (897), styczeń 2021, s. 104–106
Sobolewicz T., Wytrzymałem więc jestem, Katowice 1986
Stankus Z., Jak się zostaje albinosem. Wojna w Afganistanie oczami sowieckiego żołnierza 1979–1981, Warszawa 2021

Piotr Korczyński , historyk, redaktor kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”

autor zdjęć: NAC, Wikipedia, archiwum rodziny Nusbeków

dodaj komentarz

komentarze


Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
 
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Bój o cyberbezpieczeństwo
Operacja „Feniks”. Żołnierze wzmocnili most w Młynowcu zniszczony w trakcie powodzi
Nowe Raki w szczecińskiej brygadzie
Wielkie inwestycje w krakowskim szpitalu wojskowym
„Siły specjalne” dały mi siłę!
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Terytorialsi zobaczą więcej
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Wojsko otrzymało sprzęt do budowy Tarczy Wschód
Wybiła godzina zemsty
Norwegowie na straży polskiego nieba
Zyskać przewagę w powietrzu
„Szczury Tobruku” atakują
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Olimp w Paryżu
Co słychać pod wodą?
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Determinacja i wola walki to podstawa
Jaka przyszłość artylerii?
Czworonożny żandarm w Paryżu
Nasza broń ojczysta na wyjątkowej ekspozycji
„Szpej”, czyli najważniejszy jest żołnierz
Ogień Czarnej Pantery
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Zmiana warty w PKW Liban
Rekordowa obsada maratonu z plecakami
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Fundusze na obronność będą dalej rosły
Mniej obcy w obcym kraju
Trzy medale żołnierzy w pucharach świata
Użyteczno-bojowy sprawdzian lubelskich i szwedzkich terytorialsów
Pożegnanie z Żaganiem
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Transformacja wymogiem XXI wieku
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
„Feniks” wciąż jest potrzebny
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
Polskie „JAG” już działa
Ostre słowa, mocne ciosy
Medycyna „pancerna”
„Jaguar” grasuje w Drawsku
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Jesień przeciwlotników
Transformacja dla zwycięstwa
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Olympus in Paris
Karta dla rodzin wojskowych
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Więcej pieniędzy za służbę podczas kryzysu
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Setki cystern dla armii
Aplikuj na kurs oficerski
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO