Czołgi, samoloty, okręty, ale też ciężarówki, lokomotywy, buty, lekarstwa, a nawet gulasz w puszkach – podczas II wojny światowej w ramach programu Lend-Lease Amerykanie wysłali do Europy i Chin pomoc o wartości przekraczającej 50 miliardów ówczesnych dolarów. Liczyli, że to pomoże oszczędzić krew ich żołnierzy.
Warszawa 1945 Polscy żołnierze z 1. Armii Wojska Polskiego razem z Jeepem, który został przekazany wojskom polskim jako część programu Lend-Lease.
Trakcja – półgąsienicowa, uzbrojenie – przeciwpancerna armata kalibru 57 mm, na dobrych drogach pojazd mógł rozwijać prędkość 72 km/h, zaś jego załoga liczyła pięć osób. Oto jedna z samobieżnych armat T48, nazywanych też SU-57. W czasie II wojny światowej produkowali je Amerykanie. Ale ta, którą można oglądać na wystawie w kołobrzeskim Muzeum Oręża Polskiego, nigdy w US Army nie służyła. Po opuszczeniu fabryki zbrojeniowej, została załadowana na statek i ruszyła w długą drogę przez ocean. Dziś już nie wiadomo czy na ląd zjechała w Murmańsku, czy może w jednym z portów Iraku. Pewne jest, że wkrótce została wciągnięta na stan walczącej z Niemcami Armii Czerwonej, a później przekazana żołnierzom 1 Armii Wojska Polskiego. Dotarła niemal pod Berlin. Podobną drogę przeszły tysiące różnego typu pojazdów i miliony ton zaopatrzenia. A wszystko dzięki amerykańskiemu programowi „Lend-Lease”.
Tokarki jadą na wschód
„Amerykańskie czołgi? Na polu walki paliły się niczym pochodnie!” – prychał pogardliwie marszałek Georgij Żukow. Przypominał też, że uzbrojenie pochodzące z alianckich dostaw, stanowiło zaledwie cztery procent wojennego wyposażenia Armii Czerwonej. Cztery procent! Czymże jest ta liczba wobec potęgi sowieckiego przemysłu zbrojeniowego? Wobec nieprzebranych mas czołgów, armat, samolotów, które każdego niemal dnia schodziły z taśm rozlokowanych za Uralem fabryk?
A jednak Żukow nie miał racji. Sam zresztą musiał doskonale zdawać sobie z tego sprawę. – W globalnej skali pomoc, którą otrzymali Sowieci nie była może duża. Przyszła ona jednak w najbardziej krytycznym dla nich momencie. Gdyby nie amerykańskie i w mniejszym stopniu brytyjskie dostawy, Armia Czerwona mogłaby po prostu przegrać wojnę – podkreśla dr Paweł Korzeniowski, historyk wojskowości z Uniwersytetu Rzeszowskiego.
W chwili niemieckiego ataku, ZSRR posiadał ogromne ilości uzbrojenia. Samych czołgów miał podobno więcej niż wszystkie pozostałe państwa świata razem wzięte. Tyle że, jak przekonuje historyk, był to w dużej części sprzęt starszej generacji. – Armia Czerwona przechodziła proces przezbrajania. Latem 1941 roku dysponowała głównie czołgami T-26, T-28 czy BTW. Oczywiście do służby zdążyły już wejść także produkowane od 1940 roku T-34 czy KW-1, ale było ich jeszcze stosunkowo niewiele – zauważa dr Korzeniowski. Sowieci zbroili się intensywnie, bo Stalin planował uderzyć na Zachód. – Najpewniej zakładał jednak, że nastąpi to dopiero w 1942 roku – podkreśla.
Hitler zdołał zaskoczyć Stalina. Niemcy zniszczyli bądź przejęli ogromną część sowieckiego uzbrojenia i nieubłaganie parli naprzód. Stalin widząc postępy Wehrmachtu, postanowił ewakuować przemysł zbrojeniowy za Ural. Wyposażenie tysięcy fabryk zostało załadowane na wagony i wysłane na wschód. Pociągi sunęły jeden za drugim, nierzadko w odstępach kilkuset metrów. Pospieszna wywózka w wielu miejscach doprowadziła do niewyobrażalnego chaosu. – Wagony często były opisywane byle jak: kredą, którą w drodze zmywał deszcz, albo zbyt lakonicznie. Wyobraźmy sobie stację przeładunkową, gdzie trafia pięć składów. Każdy z nich wiezie tokarki różnych typów, a skrzynie z nimi zostają na rampie pomieszane. Takich przypadków nie brakowało – opowiada dr Korzeniowski. Aby opanować zamieszkanie, odtworzyć fabryki, przeprowadzić ich rozruch i ruszyć z produkcją, potrzebny był czas. A tego Sowieci nie mieli. W ciągu kilku miesięcy Niemcy zaczęli oblegać Leningrad, opanowali Ukrainę i stanęli pod Moskwą.
W amerykańskich butach
Stany Zjednoczone długo nie chciały mieszać się w sprawy Europy. Dwie dekady po zakończeniu I wojny i kilka lat po wielkim kryzysie wolały skupić się na sobie i w spokoju budować gospodarczą potęgę. Amerykański izolacjonizm nie był zresztą niczym nowym. Decydenci pamiętali jeszcze doktrynę Monroego, która ukształtowała XIX-wieczną politykę USA. Tym razem jednak sprawa nie była tak prosta. Amerykanie wiedzieli kim jest Hitler, byli świadomi jego rasistowskich oraz imperialistycznych zakusów. A kiedy gazety i kroniki filmowe wypełniły relacje z bombardowanego przez Luftwaffe Londynu oraz ponawiane przez Brytyjczyków apele o pomoc, społeczne nastroje zaczęły się zmieniać.
Jeszcze w listopadzie 1939 roku prezydent Franklin D. Roosevelt podpisał ustawę „Cash and carry”, która zezwalała państwom prowadzącym wojnę na zakup amerykańskiej broni, pod warunkiem, że sprzęt przewiozą do siebie na pokładach własnych statków. Ale to było zbyt mało. Dlatego niespełna półtora roku później, 11 marca 1941 roku, Roosevelt parafował ustawę kolejną. Nosiła nazwę „Lend-Lease Act” i zakładała, że USA mogą sprzedawać, dzierżawić, pożyczać czy w jakikolwiek sposób udostępniać innym państwom produkty ze sfery obronności. Głównym beneficjentem programu stała się Wielka Brytania, ale w kolejnych miesiącach i latach z pomocy skorzystały też inne państwa – przede wszystkim niedawny sojusznik Hitlera, czyli ZSRR. – Amerykanom zależało, by utrzymać Sowietów w wojnie. Wiedzieli, że jeśli Armia Czerwona przegra albo przyparty do muru Stalin zdoła zawrzeć z Niemcami separatystyczny pokój, Europa będzie dla aliantów stracona – podkreśla dr Korzeniowski. USA wychodziły też z założenia, że uzbrojenie posyłane walczącej Europie, pozwoli oszczędzić krew ich żołnierzy.
Uzbrojenie dla ZSRR było dostarczane trzema drogami: przez porty Zatoki Perskiej i dalej na północ przez Persję, z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych poprzez Pacyfik i ogromne połacie azjatyckiej części ZSRR, wreszcie przez trasy żeglugowe na dalekiej północy, wprost do Murmańska i Archangielska. Ostatnia z tych tras, choć najkrótsza, okazała się najbardziej niebezpieczna, bo konwoje były nieustannie atakowane przez niemieckie okręty podwodne. W wielu brały udział polskie okręty i statki, choćby niszczyciel ORP „Garland” i drobnicowiec SS „Tobruk”. Pierwsze transporty dla ZSRR wyruszyły jeszcze latem 1941 roku, ostatnie – tuż przed końcem wojny. W tym czasie alianci stracili 85 statków i niemal 20 okrętów. Według wyliczeń zawartych w „Krótkiej Encyklopedii USA” w tym czasie Stany Zjednoczone dostarczyły Armii Czerwonej między innymi 15 tysięcy samolotów, siedem tysięcy czołgów czy 27 okrętów wojennych. Do tego należy dodać pomoc, którą w pewnym momencie zaczęli słać na wschód Brytyjczycy (m.in. 4,5 tysiąca samolotów). – Ale sprzęt bojowy to zaledwie drobna część tego, co płynęło do ZSRR. Amerykanie dostarczyli sowieckim żołnierzom setki tysięcy ciężarówek i samochodów terenowych, ogromną liczbę lokomotyw, wagonów, radiostacji, miliony par butów i tkaniny, bandaże i lekarstwa, benzynę i smary. Słowem wszystko, czego może nie widać na pierwszej linii, ale bez czego żadna armia nie może funkcjonować – podkreśla dr Korzeniowski.
Część wyposażenia, za pośrednictwem Sowietów, trafiła do podporządkowanych im 1 i 2 Armii WP.
Wojsko na Harleyach
Amerykański sprzęt przekazany w ramach Land-Lease oglądać można choćby we wspomnianym już Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. – Obok działa samobieżnego SU-57, posiadamy ciężarówkę Studebaker i elementy indywidualnego ekwipunku żołnierzy, na przykład pasy do mundurów – informuje dr Łukasz Gładysiak z kołobrzeskiej placówki. – W kolekcji mamy też amerykańską terenówkę Willys. Niestety w tym wypadku nie do końca potrafimy zrekonstruować historię tego pojazdu. Wiemy jedynie, że w latach pięćdziesiątych należał do pierwszego sekretarza partii w Koszalinie – przyznaje historyk. Prócz tego rodzaju wyposażenia do żołnierzy polskich na wschodzie często trafiały też przerzucane z USA motocykle, w tym legendarne maszyny Harley Davidson. Służyły one między innymi w pododdziałach 1 Korpusu Pancernego.
Amerykański sprzęt pozostał w LWP mniej więcej do końca lat czterdziestych. – Czasem zużyte ciężarówki, jeepy, a nawet działa samobieżne były przekazywane do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdzie dożywały swoich dni. Innym razem wędrowały wprost na złomowiska. Wraz z upływem czasu do pojazdów zaczynało brakować części zamiennych. Poza tym w początkach zimnej wojny wyposażenie armii państw satelickich było ujednolicane. Chcąc nie chcąc były zmuszone korzystać ze sprzętu produkcji sowieckiej – tłumaczy dr Gładysiak. Zdarzało się, że pojazdy z Lend-Leasu kończyły w nietypowy sposób. – Jedno z dział SU-57 trafiło na plan „Czterech pancernych i psa”. W odcinku zatytułowanym „Rudy, miód i krzyże” znalazła się scena, kiedy zostaje zmiażdżone przez czołg – opowiada historyk.
Łączna wysokość amerykańskiej pomocy w ramach Lend-Lease przekroczyła 50 miliardów dolarów (w przeliczeniu na dzisiejszą siłę nabywczą amerykańskiej waluty to ponad 600 miliardów). 3/5 dostaw otrzymali Brytyjczycy, 1/5 ZSRR, zaś pozostałą 1/5 inne państwa walczące z Niemcami. Ze sprzętu korzystali nie tylko Polacy walczący na froncie wschodnim (pomoc dla nich została wyceniona na 12,5 miliona dolarów), ale też żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po wojnie Amerykanie umorzyli większość zobowiązań związanych z programem.
Korzystałem z: „Gieorgij Żukow, Wspomnienia i refleksje”, Warszawa 1985 oraz Maksymilian Berezowski, „Krótka encyklopedia USA”, Warszawa 2001
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze