moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Zanurkować i wymknąć się śmierci…

Wiedział, ile ryzykuje, ale nie mógł żyć inaczej. „Obawiam się śmierci, ale zdążyłem przywyknąć, że czyha gdzieś obok” – twierdził. Rok temu młodszy chorąży Sebastian Marczewski zginął na jeziorze Garda, podczas bicia rekordu świata w głębokości nurkowania. Zostawił po sobie pamiętnik.

W pamiętniku napisał: „W chwili, kiedy jestem już w wodzie, a cały sprzęt jest sprawdzony, patrzę na świat może ostatni raz... Hyyy, biorę wdech, wkładam automat do ust i wtedy, gdy moja twarz znika pod taflą wody, czas staje w miejscu, a wszystko przestaje istnieć. Jestem tylko ja i głębia. Patrzę w dół i widzę ciemność. Przerażający mrok, który otula mnie niczym szal. Spowija mnie całego, ale ja nie czuję lęku, choć wiem, że jest tam także ona. Obok mnie, zawsze obecna, czekająca na mój błąd, niczym snajper, który wyczekuje swego celu. Po prostu patrzy na mnie ze spokojem i czeka. Ona – śmierć”.

Nurkowanie na poważnie

Krzysztof Dołowy, czyli „Dziadek”, doświadczony nurek, który młodszemu chorążemu Sebastianowi Marczewskiemu towarzyszył podczas bicia wszystkich jego rekordów: – Na pierwszym spotkaniu nie wywarł na mnie jakiegoś wyjątkowego wrażenia przyznaje. – Nad Hańczę jeżdżę od lat, poznaję mnóstwo nurków. „Ot, kolejna znajomość” – pomyślałem.

Szybko jednak okazało się, że to coś więcej. Sebastian był niesłychanie utalentowany, a do tego ambitny. Miał umysł chłonny niczym gąbka. Błyskawicznie uczył się nowych rzeczy. Parł do celu, mimo że starzy nurkowie wyjadacze pukali się w czoło. Kiedy więc wszyscy wokół, słysząc o jego kolejnych zamierzeniach, powtarzali mu: „to się nie uda, nie bo nie”, ja pomyślałem sobie: „a właściwie, dlaczego nie?”. I stanąłem po jego stronie.

Pułkownik Szczepan Głuszczak, dyrektor Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa: – Poznałem go, kiedy jeszcze byłem rzecznikiem dowódcy generalnego. Przyszedł porozmawiać o swoim projekcie „przenurkowania” Hańczy. Prosił o wsparcie wojska. Opowiadał o tym i opowiadał, a ja coraz mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że to wyzwanie graniczące z niemożliwością. Ale pomyślałem sobie także: „choćby nie wiem, jak wielkie przeszkody piętrzyli przed nim ludzie, ten chłopak i tak to zrobi...”

Magdalena Miernicka, dziennikarka portalu i miesięcznika „Polska Zbrojna”, autorka licznych tekstów o wyczynach Marczewskiego: – To był bardzo otwarty człowiek. Miał dystans do siebie i świata, umiał żartować. W rozmowie często przybierał ton pół żartem, pół serio. Kiedyś rzucił do mnie: „To co? Jak pobiję ten rekord, chyba w końcu trafię na okładkę „Polski Zbrojnej?”. Ale samo nurkowanie traktował ze śmiertelną powagą.

Spacer po dnie

Początków tej historii należałoby szukać w połowie lat dziewięćdziesiątych. Sebastian ma 17 lat i spędza wakacje u krewnych w pobliżu Augustowa. Pewnego dnia, podczas śniadania, do wujka zagląda kolega. W czasie rozmowy mimochodem pyta, czy nie zna kupca na wysłużony sprzęt do nurkowania. Sebastian nadstawia uszu. Pyta o cenę. Okazuje się, że odpowiada ona oszczędnościom, które zgromadził pracując dorywczo w rodzinnej Stalowej Woli. Decyduje się kupić butlę, maskę, płetwy. Następnego dnia targa to wszystko nad jezioro Blizno, wkłada i wskakuje do wody. O pierwszym w życiu nurkowaniu napisze po latach: „Byłem chyba na głębokości czterech metrów. Chwilę pospacerowałem, trochę na płetwach, trochę na czworakach, będąc w totalnym szoku, że oddycham pod wodą i żyję”. Przez kolejne miesiące nurkował, gdzie tylko się dało: w gliniankach, stawach, oczkach wodnych, jeziorach. Jego ówczesny rekord głębokości – 15 metrów.

Rok później po raz pierwszy pojawia się nad Hańczą. W kolejnych latach najgłębsze jezioro w Polsce wywrze fundamentalny wpływ na jego życie. Na razie jedzie tam wspólnie z ojcem starą ładą. Kiedy schodzi pod wodę jest ciepły, lipcowy dzień. „Zobaczyłem ściany wielkie jak bloki – zanotuje w pamiętniku. – Byłem pod wrażeniem, mimo że moje nurkowanie bardziej przypominało podwodną wspinaczkę niż nurkowanie. Wtedy właśnie po raz pierwszy poczułem magnetyzm głębi i wiedziałem, że to zmieni mnie i moje życie już na zawsze”. Sebastian zszedł na głębokość dwudziestu kilku metrów. W swoich zapiskach wspominał z rozbrajającą szczerością: „Oczywiście nie miałem wówczas pojęcia o czymś takim, jak dekompresja, bo nawet nie znałem tego słowa”. Bardzo jednak chciał się uczyć.

Afgański ślad

Potem był kurs nurkowania w Stalowej Woli, ukończona zawodówka, po niej liceum. Sebastian naukę stara się łączyć z pracą, za zarobione pieniądze kompletuje sprzęt i w każdej wolnej chwili jeździ nad Hańczę. W tym czasie postanawia też związać się z armią. Kończy szkołę podoficerską i rozpoczyna służbę: najpierw trafiał do 1 Mazurskiej Brygady Artylerii w Węgorzewie, potem do 3 Batalionu Inżynieryjnego z Niska. W 2009 roku jedzie na misję do Afganistanu. Ma żonę, dziecko, więc trochę się obawia, postanawia jednak spróbować czegoś nowego. Monotonna początkowo służba szybko przybiera dramatyczny obrót. Podczas jednego z patroli Rosomak, w którym się znajduje, wpada na minę pułapkę. Marczewski zostaje ranny.

W pamiętniku tak wspomina moment wybuchu: „Poczułem się tak, jakbym został pchnięty przez kogoś silnego, jakby moje ciało naraz przestało cokolwiek ważyć. Miałem wrażenie, że na chwilę oślepłem, poczułem przenikliwy, piekący ból w plecach i na kilka sekund straciłem świadomość. Potem słyszę jakieś głosy, wystrzały, nie wiem, gdzie jestem. Mówię sam do siebie: „Boże, umarłem”. Chce mi się płakać, ale nie ronię żadnej łzy”. Już w szpitalu dowiaduje się, że wybuch złamał mu kręgosłup. Wyjdzie z tego, ale o wielu aktywnościach może zapomnieć. Na szczęście nie o nurkowaniu.

Po długotrwałej rehabilitacji znów wraca nad Hańczę, gdzie podczas jednego z wyjazdów poznaje „Dziadka”. Zostali zakwaterowani w jednym pokoju. „Przedstawiłem się, pomyślałem fajny człowiek, stary nurek, widać, że ma poukładane w głowie” – wspomina Marczewski. „W tamtym momencie nie miałem jeszcze pojęcia, jak wielką rolę odegra ten starszy człowiek w moim życiu. Okazał się dla mnie jak ojciec. Jak D'Amato dla Mike'a Tysona”. Podczas jednego z kolejnych spotkań Sebastian opowiedział mu o projekcie, który od dawna dojrzewał w jego głowie: „Dziadek, a jakby tak Hańczę wzdłuż przenurkować?”. Zapadła cisza. „Przenurkować” Hańczę... Czyli przepłynąć pięć kilometrów na głębokości około 60, a w najbardziej newralgicznym momencie 105 metrów. Zmagać się z ciemnością, chłodem, ryzykiem choroby dekompresyjnej, przez kilka godzin oddychać specjalnymi mieszankami z podmienianych raz za razem butli. Na pierwszy rzut oka: czyste szaleństwo. Nic dziwnego, że nikt tego wcześniej nie robił... Przynajmniej korzystając z automatów o tzw. otwartym obiegu. „No, to by było ciężkie do zrobienia, ale możliwe...” – odrzekł po chwili wahania „Dziadek”. I tak to się zaczęło.

Pierwszy rekord

Przygotowania do bicia rekordu ruszyły w 2013 roku i zajęły dwa lata. Marczewski trzy razy w tygodniu chodzi na basen, gimnastykuje się, wprowadza dietę, przede wszystkim jednak jeździ nad Hańczę, by trenować pod wodą. Jednocześnie próbuje zdobyć sponsorów. Realizacja projektu wiąże się przecież ze sporymi kosztami. Trzeba mieć dziesiątki butli, mieszaniny oddechowe czy podwodny skuter, który pomoże poruszać się w toni. A to zaledwie początek długiej listy. Do swojej wizji Marczewski przekonuje kilka firm i prezydenta Stalowej Woli. Sprzęt pożycza od kolegów nurków. Kompletuje też ekipę, która będzie mu asystować. W gronie zapewniających tzw. support znalazła się między innymi Jowita Kozana, nurek z wieloletnim doświadczeniem. – Do naszych zadań należało na przykład podanie mu pod wodą butli na zmianę, czegoś do picia czy do jedzenia – wspomina. – Do jedzenia? – dopytuję. – Tak, podczas tak długiego pobytu pod wodą nurek pije wodę z glukozą, przegryza zmiksowane odżywki. Musi jakoś uzupełnić utraconą energię. Z technicznego punktu widzenia, to naprawdę możliwe. Wystarczy na chwilę odłączyć się od ustnika – podkreśla Kozana.

Decydujący dzień zostaje wyznaczony na październik. Ranek jest mglisty i chłodny. Ekipa wyjeżdża nad jezioro wcześnie. Sebastian ma zapewnioną asystę nurków, lekarza, nad przedsięwzięciem czuwa z pokładu łodzi „Dziadek”. Nurek wskakuje do wody i już po chwili zaczyna kręcić się w kółko. Potem wyjaśni, że pole magnetyczne skutera zakłóca kompas. Ostatecznie rusza naprzód. Po kilku godzinach dociera do drugiego brzegu. Z wyliczeń wynika, że przepłynął ponad siedem kilometrów. Jego radość nie trwa jednak długo. „Zapowiedziałem, że nurkowanie odbędzie się po izobacie 60 msw (metry słupa wody – przyp. red.), a faktycznie płynąłem bardzo różnie – od 60 do 9 msw” – wspomina Marczewski. Środowisko nurkowe podważa jego wyczyn. Robi się nerwowo. Rekordu nie ma. Ale Sebastian się nie poddaje.

Upływają miesiące, a on znów trenuje, biega za sprzętem, sponsorami. Puka też do drzwi ówczesnego dowódcy generalnego, gen. broni Mirosława Różańskiego. – Dla mnie od początku bardzo budujący był fakt, że weterani po tak ciężkich doświadczeniach z misji, nie poddają się. Nadal chcą realizować swoje pasje, żyć pełnią życia – podkreśla pułkownik Głuszczak. Wojsko pomaga Marczewskiemu w sprawach logistycznych.

W lipcu 2016 roku jest gotów do kolejnego podejścia. Tym razem do sprawy chce zabrać się inaczej. Będzie płynął wzdłuż linii, którą jego koledzy rozpięli w toni. W ekipie starzy znajomi: Krzysztof Dołowy, Jowita Kozana, Elżbieta Benducka, rekordzistka świata w głębinowym nurkowaniu kobiet, czy Ireneusz Słucki, instruktor nurkowania i właściciel sąsiedniej bazy nurkowej. Jest nawet naukowiec, prof. Dariusz Popielarczyk z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, który ma poświadczyć prawidłowy przebieg próby.

23 lipca Marczewski dopina swego. „Jezioro go kocha” – konstatuje „Dziadek”. Próba bicia rekordu wywołuje spore zainteresowanie, także okolicznych mieszkańców i turystów, którzy spędzają nad Hańczą wakacje. W pamiętniku Sebastian zapisuje, że już po wszystkim do Dołowego podeszła pewna kobieta z pytaniem, czy nurek przeszedł jezioro po dnie. „Nie przeszedł, a przepłynął. Zdziwiona pyta dalej – jak to możliwe. „A widziała pani jakiś film, na którym był pokazany okręt podwodny?”. „No widziałam”. „A widziała pani jak wystrzeliwuje torpedę”. „Widziałam”. „Otóż nurek płynął właśnie na takiej torpedzie”. Zapada cisza. Po chwili kobieta słabym głosem mówi: „I nie bał się?”.

Garda po raz pierwszy

Po „przenurkowaniu” Hańczy Marczewski zaczyna być postacią rozpoznawalną. Udziela wywiadów dla prasy i telewizji, z inicjatywy Fundacji Invictus Veteranus powstaje film dokumentalny o jego wyczynie. Tymczasem w głowie Sebastiana dojrzewa już kolejny projekt – pobić rekord służb mundurowych w głębokości nurkowania. Projekt zamierza zrealizować na włoskim jeziorze Garda, a sam cel wymaga zejścia na głębokość ponad 200 metrów. – Urządzenia, z których korzystają nurkowie, zwykle są testowane do głębokości 140 metrów. Aby mieć pewność, że zadziałają niżej, trzeba je w odpowiedni sposób przygotować i sprawdzić. Do tego dodać trzeba ogromne ryzyko wystąpienia HPNS, czyli zespołu neurologicznego wysokich ciśnień – tłumaczy Krzysztof Dołowy. – Podczas schodzenia pod wodę z każdym metrem rośnie ciśnienie. Już na dziesięciu metrach na dorosłego człowieka działa siła równa 15 tonom. Organizm radzi sobie z tym wyrównując wartość swojego ciśnienia wewnętrznego. Trudniej za tymi zmianami nadążyć ośrodkowemu układowi nerwowemu. Na głębokości poniżej 150 metrów u nurka mogą wystąpić niekontrolowane drgawki. Trudno mu pływać, utrzymać w ustach aparat oddechowy – wyjaśnia. Jak sobie z tym radzić? – Wiedzę na ten temat trudno pozyskać z książek, bo publikacji o nurkowaniu ekstremalnym po prostu nie ma. Warto pytać praktyków. Nam pomógł Dariusz Wilamowski „Miodzio”, czyli jeden z najlepszych nurków głębokościowy na świecie – wspomina Dołowy. Wilamowski kilka lat wcześniej na jeziorze Garda osiągnął głębokość 264 metrów.

Marczewski znów gromadzi fundusze i sprzęt, po czym jedzie trenować do Austrii, nad jezioro Attersee. Niebawem jest już we Włoszech. Zakłada, że do pobicia rekordu służb mundurowych wystarczy mu głębokość 220 metrów. Tak też obliczył ilość gazów do nurkowania, które trzeba było kupić. Tymczasem podczas jednego z treningów dociera do niego wiadomość – policjant Wacław Lejko właśnie zanurkował na głębokość 233 metrów. Tutaj, na Gardzie. Konsternacja. Trzeba będzie zejść jeszcze głębiej... Wreszcie przychodzi 5 lipca 2017 roku. Marczewski: „Świt, godzina czwarta rano, wszystko przygotowane (…). Wstajemy: ja Dziadek, Miodzio, jedziemy do Tremosine. Dziś mój dzień (…), muszę zanurkować na 240 msw. Słońce coraz wyżej, ale jeszcze czuć chłód nocy – to dobrze, tak miało być. Powoli zakładam kolejne warstwy: bielizna, ocieplacz, skafander (…). Dziadek pomaga mi założyć resztę ekwipunku. Jest wszystko. Dopływam do figowca – jest łańcuch. Spuszczam powietrze ze skrzydła – jest godzina szósta minut pięć. Powoli lecę w otchłań, mijam kolejne skały (…), łańcuch się kończy, kilka lin, przekładam ręce, już to trenowałem – raz lepiej jest prowadzić opustówkę lewą, raz prawą ręką. Mijają metry, pilnuję swojego tempa zanurzania – 15 do 17m/min. Wreszcie stok – około 220 msw, teraz kawałek po stoku, leży kawał blachy falistej. Moje komputery wskazują różnie – 239, 241, 245 msw. Wystarczy – teraz bez emocji w górę (…). Czas przestał istnieć. Na głębokości ok. 70 metrów dociera do mnie Miodzio. Wymieniamy okejki”. Kilkanaście minut później, już na brzegu podnosi ręce w geście tryumfu – rekord pobity! Ale to nie koniec...

Garda po raz ostatni

Marczewski wraca do kraju. „Powitanie godne mistrza: przyjmuje mnie dowódca jednostki, prezydent miasta, przyjaciele koledzy, nawet wrogowie powłazili w góry, jakby ich było mniej” – wspomina. Potem przyszła szara codzienność. Ale on myśli już o kolejnym wyczynie: biciu rekordu świata w głębokości nurkowania. Projekt ponownie chce zrealizować na Gardzie. I znów to, co zdążył już poznać bardzo dobrze: nie tylko trening, ale i sporządzanie kosztorysów, negocjacje ze sponsorami, a dodatkowo: zabieganie o zgody i pozwolenia. Burmistrz Tremosine nie zgadza się, aby ktokolwiek nurkował na taką głębokość na terenie jego gminy. Bardziej przychylny jest burmistrz Limone, ale z kolei włoska instytucja zajmująca się geodezją wodną kręci nosem – wskazane miejsce jest zbyt blisko drogi wodnej. I tak w kółko. Wreszcie wszystko udaje się dopiąć na ostatni guzik.

1 czerwca 2019 roku Sebastian rusza do Włoch. Przez kolejne dni będzie trenował. Do bicia rekordu planuje przystąpić w początkach lipca. Zamierza zejść na głębokość 333 metrów. Wiele sobie po tym obiecuje. Miernicka: – Mniej więcej w tym samym czasie byłam na Helu. Na płocie jednej z tamtejszych szkół nurkowych widzę baner z Sebastianem. Dzwonię do niego i mówię: „jesteś sławny”. A on: „sławny to będę dopiero jak ten nowy rekord pobiję”.

5 lipca wieczorem ostatnia odprawa. Jeszcze raz obgadują jak będzie wyglądało jutrzejsze bicie rekordu, kto i na jaką głębokość zejdzie do niego, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. „Jak coś pójdzie nie tak, Dziadek wszystko po mnie posprząta” – rzuca Sebastian. Wkrótce sprawy zaczynają się komplikować. Okazuje się, że nie dojedzie ROV, czyli pojazd podwodny z kamerą. Wypadnie też jeden z nurków-supporterów. Sebastian chce jednak próbować. Ruszają nazajutrz o świcie. W dopisku do pamiętnika, „Dziadek” wspomina: „Seba montuje butle i twina, ja to sprawdzam, proszę również, aby dodatkowo zrobił to Marek. Wszystko jest ok. Dopłynęliśmy, cumowanie, ubieram się w piankę, opuszczamy do wody podest nurkowy, pomagam ubrać się Sebie. Kończę swoją robotę, tradycyjnym już uściskiem dłoni. Sebastian się przeżegnał i ruszył”.

Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem. W ustalonym momencie do wody wskakuje Ivano – nurek wspomagający. Ma skontrolować Sebastiana i przekazać mu odżywki. Dziadek w pamiętniku: „Mija godzina, jeszcze pół godziny, wkrada się we mnie niepokój. Ivano powinien już być z powrotem. „Nie, wszystko ok” – uspokajam się w myślach. „Na pewno się spotkali i świętują sukces”. Czas biegnie dalej i nadal nic. Do wody skacze kolejny supporter – Marek. Mija godzina, wreszcie wynurza się na powierzchnię. „Dziadek”: „Przykładam do głowy rękę, robię okejkę, kręci przecząco głową. Opada mi ręka. „Co jest?!” – krzyczę (…). „Nie ma go!” – odkrzykuje – Ale wyślij Jowitę, bo na głębokości 30 msw jest Ivano. Źle z nim. „Co się kur… dzieje?” – pytam. „Nie wiem, Ivano także go nie spotkał”. Nogi się pode mną uginają...”. Okazuje się, że w poszukiwaniu Sebastiana nurek zszedł głębiej niż zakładano – na blisko 160 metrów. Zaryzykował życiem. Na próżno. „W dole widziałem nieruchome światło, głębiej już nie mogłem...” – mówi łamiącym się głosem.

Przez kolejne godziny „Dziadek” jest jak w transie: przyjazd karabinierów, telefon do żony Sebastana, zwijanie sprzętu. Płacze zamknięty w samochodzie. Po wyłowieniu ciała okazało się, że Marczewski zszedł na 333 metry. Kiedy wracał zaplątał się w linki od banków, czyli przystanków, na których umieszczone były butle. Nie mógł się uwolnić. Skończył się czynnik oddechowy i utonął.

Dołowy: – Seba był w szczycie fizycznych i psychicznych możliwości, miał nas. A śmierć, aby się do niego dostać znalazła taką gównianą wyrwę. Współpracowaliśmy od lat. W naszej parze, to mnie przypadła rola sceptyka. Czasem żałuję, że nie byłem bardziej sceptyczny...

Kozana: – Zanim jeszcze zanurkował w Gardzie, mieliśmy już kolejne plany. Sebastian chciał przepłynąć pod wodą jezioro Śniardwy. Ono akurat nie jest zbyt głębokie, ale bardzo rozległe. Takie „przenurkowanie” wymaga wielkiej wytrzymałości. Ale już tego nie zrobi... Bardzo go nam brakuje.

Raz jeszcze „Dziadek”: – Po tej Gardzie długo nie mogłem dojść do siebie. Przez trzy, cztery miesiące Sebastian śnił mi się po nocach. Potem zebrałem i zredagowałem jego pamiętnik. Teraz jest lepiej, ale nie ma chyba dnia, żebym o nim nie myślał. A w rocznicę jego śmierci po prostu się upiłem...

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: arch. prywatne

dodaj komentarz

komentarze


Jeniecka pamięć – zapomniany palimpsest wojny
 
Chirurg za konsolą
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Zimowe wyzwanie dla ratowników
Posłowie o modernizacji armii
Czworonożny żandarm w Paryżu
Wiązką w przeciwnika
„Niedźwiadek” na czele AK
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Świadczenie motywacyjne także dla niezawodowców
Rosomaki i Piranie
W Toruniu szkolą na międzynarodowym poziomie
Rehabilitacja poprzez sport
Awanse dla medalistów
Nowa ustawa o obronie cywilnej już gotowa
Świąteczne spotkanie w POLLOGHUB
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Wigilia ‘44 – smutek i nadzieja w czasach mroku
Kluczowa rola Polaków
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Opłatek z premierem i ministrem obrony narodowej
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Rekord w „Akcji Serce”
Nowe łóżka dla szpitala w Libanie
Zmiana warty w PKW Liban
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Łączy nas miłość do Wojska Polskiego
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Prawo do poprawki, rezerwiści odzyskają pieniądze
Miliardowy kontrakt na broń strzelecką
Wybiła godzina zemsty
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Wyścig na pływalni i lodzie o miejsca na podium mistrzostw kraju
Estonia: centrum innowacji podwójnego zastosowania
Wstępna gotowość operacyjna elementów Wisły
Olimp w Paryżu
Kluczowy partner
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
21 grudnia upamiętniamy żołnierzy poległych na zagranicznych misjach
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Polska i Kanada wkrótce podpiszą umowę o współpracy na lata 2025–2026
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Ryngrafy za „Feniksa”
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Fiasko misji tajnych służb
Poznaliśmy laureatów konkursu na najlepsze drony
Sukces za sukcesem sportowców CWZS-u
Świąteczne spotkanie pod znakiem „Feniksa”
Miliardy dla polskiej zbrojeniówki
Ochrona artylerii rakietowej
W drodze na szczyt
Podchorążowie lepsi od oficerów
Opłatek z żołnierzami PKW Rumunia
Srebro na krótkim torze reprezentanta braniewskiej brygady
W hołdzie pamięci dla poległych na misjach
Więcej powołań do DZSW
Zrobić formę przed Kanadą
Kosmiczny zakup Agencji Uzbrojenia
Wkrótce korzystne zmiany dla małżonków-żołnierzy
Olympus in Paris
Polskie Pioruny bronią Estonii

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO