Czy można relacjonować konflikty zbrojne lub dokumentować ich przebieg przebywając setki lub tysiące kilometrów od linii frontu? Przetwarzać ogromne ilości danych, docierać do świadków zbrodni wojennych i wskazywać winnych, nie mając ogromnego budżetu i wyszkolonych pracowników operacyjnych? Wspólny projekt pozarządowych organizacji Bellingcat i The Bureau of Investigative Journalism pokazuje, że jest to możliwe. A państwowe służby oraz międzynarodowe organizacje utraciły monopol na prowadzenie dochodzeń i operacji wywiadowczych. W szeroko zakrojonej akcji dokumentowania cywilnych ofiar nalotów przeprowadzanych przez Stany Zjednoczone w Afganistanie biorą dziś udział dziesiątki ochotników z całego świata.
Przez dziewięć miesięcy 2019 roku podczas trwającego w Afganistanie konfliktu zginęło ponad 2500 cywilów, a 5676 zostało rannych – podaje Misja Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie (UNAMA została powołana przez Radę Bezpieczeństwa ONZ). Niemal połowa to ofiary improwizowanych ładunków wybuchowych produkowanych przez talibów i inne ugrupowania antyrządowe. Przemoc wobec cywilów eskalowała zwłaszcza w trzecim kwartale 2019 roku, gdy talibowie znacząco zwiększyli swą aktywność, a w odpowiedzi USA i armia rządowa przeprowadzały operacje powietrzne i lądowe na ogromną skalę.
W chaosie wojny asymetrycznej nietrudno o pomyłki. UNAMA szacuje, że w wyniku nalotów zginęło aż 11 procent wszystkich cywilnych ofiar, kolejne 3 procent – podczas przeszukiwań domostw, zaś jedna trzecia to mniej lub bardziej przypadkowe ofiary wymiany ognia między żołnierzami koalicji i armią rządową a rebeliantami. Trzeci kwartał 2019 roku był najkrwawszym dla afgańskich cywilów od 10 lat, od kiedy UNAMA rozpoczęła systematyczne prowadzenie statystyk. Przemoc nie ustała również w pierwszych miesiącach 2020 roku, choć brak jeszcze szczegółowych danych.
The Bureau of Investigative Journalism (TBIJ), organizacja pozarządowa zajmująca się dokumentowaniem m.in. kryzysu migracyjnego czy wojny z terroryzmem, od dawna patrzy na ręce siłom USA w Afganistanie. TBIJ korzysta w swojej działalności z nowoczesnych technologii, które są stale rozwijane, dzięki czemu brak dostępu do informacji, clausewitzowska „mgła wojny”, przestały być przeszkodą. Wręcz przeciwnie: każda wojna jest dokumentowana i relacjonowana niemal na żywo przez tysiące ludzi uzbrojonych w smartphony i dostęp do Internetu. Problemem nie jest już brak danych, lecz ich nadmiar, rozproszenie i kwestia wiarygodności. Dotyczy to też Afganistanu: bez trudu można znaleźć w sieci zdjęcia zniszczonych w nalotach chat, choćby z najbardziej odległych zakątków kraju czy informacje na temat ofiar, ich imiona i powiązania rodzinne. Dużo trudniejsze jest zweryfikowanie tych informacji. Żadna organizacja nie ma na takich zasobów, aby te wszystkie dane odnaleźć, przeanalizować i odsiać prawdę od propagandy czy dezinformacji.
Odpowiedzią jest crowdsourcing, wyciągnięta wprost z biznesowych podręczników metoda oddelegowania części zadań do rozproszonej sieci ochotników. Dlatego TBIJ nawiązało współpracę z organizacją Bellingcat, która ma ogromne doświadczenie w przeprowadzaniu podobnych społecznościowych śledztw. Najsłynniejsze z nich dotyczyło sprawy zestrzelenia malezyjskiego samolotu MH17 nad wschodnią Ukrainą w 2014 roku. Dzięki dziesiątkom ochotników przeczesującym zasoby sieci organizacja była w stanie nie tylko udowodnić, że zbrodni dokonali prorosyjscy separatyści, ale też wskazać konkretną wyrzutnię BUK z konkretnej rosyjskiej jednostki wojskowej i prześledzić całą jej trasę z Rosji do Doniecka i z powrotem. A nawet ustalić tożsamość separatystów odpowiedzialnych za zestrzelenie cywilnego samolotu. Niemal wszystkie te informacje zostały potem potwierdzone przez oficjalne śledztwo prowadzone przez rząd Holandii.
W nowym projekcie, dokumentującym amerykańskie naloty, Bellingcat i TBIJ ponownie zaangażowani są wolontariusze, którzy mozolnie zbierają strzępy informacji rozrzucone po zakamarkach sieci. Oczywiście, społecznościowe śledztwa prowadzone w sprawach tak poważnych, jak cywilne straty w konfliktach zbrojnych czy zbrodnie wojenne, mogą budzić uzasadnione zastrzeżenia. Zwłaszcza, jeśli prowadzone są przez amatorów niepoddanych wcześniej żadnej weryfikacji. Jednak zalety crowdsourcing są bezsporne: dzięki temu, że organizacja dopuszcza do projektu wszystkich, którzy mają dostęp do internetu, zyskuje wsparcie nie tylko entuzjastycznych amatorów, ale też specjalistów w rzadkich dziedzinach, ludzi mówiących lokalnymi językami i znającymi lokalne uwarunkowania czy wręcz naocznych świadków. Wszystkie tropy znalezione w sieci są weryfikowane przez dziennikarzy z Bellingcat i TBIJ. Co więcej, wszelkie zebrane dowody są publicznie dostępne poprzez sieć dla każdego, kto ma życzenie się z nimi zapoznać. Społecznościowy wywiad nie jest może idealną odpowiedzią na wszystkie bolączki, z pewnością jednak daje społeczeństwu skuteczne narzędzie do patrzenia rządom na ręce.
autor zdjęć: USCENTCOM
komentarze