Frontalnego ataku na Polskę nie było. W przemówieniu, które Władimir Putin wygłosił w izraelskim Instytucie Yad Vashem pojawiło się jednak kilka sugestii, półprawd i mocno lansowana przez Moskwę sowiecka wizja historii. Dlatego też można je uznać za kolejną odsłonę rozpętanej przez Kreml batalii o pamięć.
Już dawno żadne wystąpienie Władimira Putina nie wzbudzało nad Wisłą tak wielu emocji. Od kilku dni w mediach pojawiały się podsycane przez Kreml sugestie, że podczas V Światowego Forum Holocaustu rosyjski prezydent uderzy w Polskę, obarczając ją współodpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej oraz Holocaust. Do frontalnego ataku w Jerozolimie nie doszło. Putin mówił oględnie, rzec by nawet można – w sposób wyważony. W przemówieniu zawarł jednak kilka półprawd i wyraźnych sugestii. Armię Czerwoną obsadził w roli głównej siły niosącej pokój stłamszonej przez nazizm Europie, w tym Polakom, których Hitler uznał wcześniej za podludzi i skazał na eksterminację. Wspomniał też o podejmowanych ostatnio próbach zniekształcania historii dla celów politycznych. I zadeklarował, że Rosja będzie do końca bronić prawdy. Ich prawdy.
Bez nazwisk, bez konkretów, bez osobistych wycieczek. Wystarczy jednak, by dzisiejsze wystąpienie uznać za kolejną osłonę rozpętanej przez Kreml batalii o pamięć.
Przeszłość i kłamstwa
Pierwsze jej oznaki mogliśmy obserwować we wrześniu ubiegłego roku. Wtedy to rosyjskie ministerstwo obrony, na specjalnie stworzonej stronie internetowej, opublikowało dokumenty sugerujące, że pod koniec lat trzydziestych Polska obok Niemiec stanowiła największe zagrożenie militarne dla ZSRR. Mało tego, na stroni można było przeczytać, jakoby sowieckie oddziały, które we wrześniu 1939 roku wkraczały na terytorium Rzeczpospolitej w wielu miejscach witane były z niekłamanym entuzjazmem. Powód publikacji? Jak tłumaczyli przedstawiciele ministerstwa: „ochrona prawdy historycznej”.
Kilka miesięcy później Rosja poszła krok dalej. W grudniu podczas szczytu przywódców Wspólnoty Niepodległych Państw w Sankt Petersburgu Putin stwierdził, że ZSRR było ostatnim w Europie krajem, który zaczął z Hitlerem jakiekolwiek rozmowy. Tymczasem Polska jeszcze w 1938 roku otwarcie działała z nim ramię w ramię, wydzierając Czechosłowacji Zaolzie. Według rosyjskiego prezydenta to właśnie wówczas faktycznie wybuchła II wojna światowa.
Niedługo później podczas narady z rosyjskimi generałami Putin nazwał Józefa Lipskiego, polskiego ambasadora w III Rzeszy „łajdakiem i antysemicką świnią”. W ten sposób skwitował jego rzekomą rozmowę z Hitlerem na temat deportacji Żydów z Europy. I wreszcie styczeń – najpierw rosyjski resort obrony odtajnił kolejną transzę dokumentów, które między innymi oskarżają powstańców warszawskich o antysemityzm, potem zaś ceniony w Rosji politolog Jewgienij Satanowski w publicznej telewizji ze zrozumieniem wypowiada się o zbrodni katyńskiej.
Rosyjskie wrzutki bardzo łatwo zanegować. Spiskowanie z Hitlerem? Polska mimo propozycji Berlina, nigdy nie zdecydowała się na przystąpienie do paktu antykominternowskiego i wspólne z Niemcami uderzenie na ZSRR. Sowieci nie mieli podobnych oporów. Pakt Ribbentrop-Mołotow zawierał szczegółowy plan podziału Polski. Co więcej, jego realizacja została przypieczętowana wspólną defiladą wojskową. Zajęcie Zaolzia? Można dyskutować, czy wkroczenie do Czechosłowacji deptanej właśnie przez Wehrmacht było krokiem najwłaściwszym. Powiem więcej: z wizerunkowego punktu widzenia wyglądało to fatalnie. Tyle że Polacy mieli swoje racje. Zaolzie było terytorium spornym. Dwie dekady wcześniej o jego przyszłości zdecydować miał plebiscyt, który najpewniej zakończyłby się po myśli Polaków. Tyle że Czechosłowacja nie chciała czekać na jego wyniki i wykorzystując uwikłanie Warszawy w wojnę przeciwko bolszewikom wysłało na Zaolzie swoją armię. W 1938 roku Polska wkraczała więc na ziemie, do których mogła sobie rościć uzasadnione pretensje. A czym poprzeć roszczenia Sowietów wobec terytoriów, które zagarnęli we wrześniu 1939 roku?
Kwestia kolejna: antysemityzm i współudział w Holocauście. W przedwojennej Polsce po antyżydowską retorykę sięgały niektóre organizacje polityczne, zaś podczas okupacji zdarzały się przypadki szmalcownictwa. Nigdy jednak antysemityzm nie stał się elementem programu polskich władz – ani w II RP, ani za czasów okupacji. Polska nie stworzyła kolaboracyjnego rządu, który przyłożyłby rękę do zorganizowanej przez Niemców systemowej Zagłady. A przecież w zniewolonej przez Hitlera Europie nie było to regułą... Mało tego, wobec szmalcowników podziemne sądy orzekały wyroki śmierci, Żydom pomoc starali się nieść członkowie konspiracyjnej organizacji „Żegota”, zaś oskarżani przez Putina o antysemityzm powstańcy warszawscy w pierwszych dniach zrywu wyzwolili Żydów uwięzionych w obozie koncentracyjnym KL Warschau. Część więźniów dołączyła potem do powstańczych oddziałów. Idźmy jednak dalej. Putin powołując się na odtajnione dokumenty krytykuje powstanie warszawskie jako krok nieprzemyślany, a zarazem zapewnia, że Armia Czerwona zrobiła wszystko, aby mu pomóc. Jak zatem wytłumaczyć fakt, że Stalin przez długi czas zakazywał, by alianckie samoloty z pomocą dla walczących dokonywały międzylądowań na sowieckich lotniskach? Putin przekonuje: Armia Czerwona walcząc o wyzwolenie Polski poniosła ogromną ofiarę i była witana z entuzjazmem. Niewątpliwie trudno lekceważyć fakt, że na polskich ziemiach śmierć poniosły tysiące sowieckich żołnierzy. Nie sposób też zaprzeczyć, że czerwonoarmiści w wielu miejscach byli postrzegani jak wyzwoliciele. Gustaw Herling-Grudziński w „Innym świecie” zauważył, że paradoks ówczesnej Europy polegał na tym, że była rozdarta przez dwa totalitaryzmy, i że ofiary każdego z nich w skrytości modliły się, by przyszli „tamci” prześladowcy przepędzili tych „naszych”... Dla wielu obywateli przedwojennej Polski wkroczenie Armii Czerwonej oznaczało jednak szansę na przetrwanie, uniknięcie komory gazowej, plutonu egzekucyjnego. Czy jednak w istocie można nazwać to wyzwoleniem? Mając w pamięci ofiary walk z niepodległościowym podziemiem, sfałszowane wybory, narzucone rządy komunistów, raczej trudno o taką ocenę. Nie można przy tym zapominać o uwarunkowaniach czysto technicznych. Sowieci wkroczyli do Polski, bo... innego wyjścia nie mieli. Chcieli pokonać Niemców, ścigali ich, a wszak przez Polskę wiodła najkrótsza droga na Berlin.
Cisza przed burzą?
Antypolska narracja Putina jest szyta bardzo grubymi nićmi. A jednak niesie ze sobą sporo zagrożeń. Po pierwsze, prezydent Rosji stara się żonglować autentycznymi dokumentami. Traktuje je wybiórczo, jest skłonny do ich nadinterpretacji, ale jednak – to ciągle autentyczne dokumenty. Ten kto zna historię tej części świata, kłamstwa i półprawdy zaneguje. Co jednak, jeśli ktoś przygląda się sporom z daleka? I tu rodzi się kolejne pytanie: dlaczego w ogóle Putin rozpętał tę wojnę? Powód może być dwojaki. Po pierwsze: mobilizacja rosyjskiego społeczeństwa zmęczonego przedłużającym się konfliktem z zachodnią Europą i USA, coraz dotkliwiej odczuwającego skutki gospodarczych sankcji. Warto w takim kontekście wskazać i jasno zdefiniować wroga – to Polska, która szarga naszą przeszłość, a jednocześnie sama nie jest bez winy. Putin, jak się wydaje, chce także podjąć próbę wbicia klina pomiędzy Polskę a jej zachodnich sojuszników. Wzbudzenia w nich wątpliwości. Rosyjski prezydent sięgnął po starą zasadę – „jeśli obrzucasz kogoś błotem dostatecznie długo, to w końcu coś się do niego przyklei”. Przeszłość to materia bardzo delikatna. Może stać się zarzewiem dyplomatycznych spięć... Tymczasem każde, nawet najdrobniejsze tarcia na Zachodzie są dla Putina na wagę złota. A przed Europą ważny czas. Za chwilę brexit, potem ćwiczenie Defender 2020, czyli największy od czasów II wojny przerzut amerykańskich wojsk na Stary Kontynent.
W Jerozolimie retoryka Putina nie była już tak ostra, jak wcześniej. Być może przystanął w pół kroku widząc, że zachodni politycy zgodnie sekundują broniącej się przed zakłamywaniem historii Polsce. A może po prostu chciał pokazać, że potrafi być stanowczy, ale też ciągle jest politykiem, który z wielkimi tego świata skłonny jest rozmawiać. Bo to oni, a nie Warszawa są dla niego partnerem do dyskusji. Podczas wystąpieniam, przypomnijmy, Putin zaproponował spotkanie „piątki” ONZ, czyli Rosji, USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Chin. Tak więc w Jerozolimie nie doszło do wieszczonego tu i ówdzie skandalu. Ale biorąc pod uwagę, iż historyczna narracja to narzędzie wielce użyteczne założyć należy, że to tylko cisza przed kolejną burzą.
komentarze