Rosja marzy o pozycji światowego policjanta. Nie buduje jej jednak w oparciu o soft power, a na sile militarnej – mówi Anna Maria Dyner. Z analityczką Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych rozmawiamy o obecności Federacji Rosyjskiej w Afryce i na Bliskim Wschodzie oraz o konsekwencjach, które niesie ze sobą działalność Kremla w tym regionie.
Rosjanie są aktywni w Afryce oraz na Bliskim Wschodzie od dekad. W ostatnim czasie ta aktywność przybiera na sile, czego dowodem jest zaangażowanie się Moskwy w Syrii czy niedawny szczyt Rosja – Afryka w Soczi. Skąd to większe zainteresowanie tym regionem świata?
Anna Maria Dyner: To wynik ogólnej zmiany polityki Federacji Rosyjskiej. Przed rozpadem Związek Radziecki miał trzy bazy wojskowe na terytorium Afryki, a z kolejnymi sześcioma państwami miał podpisane umowy o możliwości wschodzenia okrętów wojennych do określonych portów. W latach 90. sytuacja ta załamała się, a pozycja Rosji na arenie międzynarodowej zmalała.
W ostatnich latach tendencja ta uległa odwróceniu. Rosja ponownie zaczęła odgrywać znaczącą rolę na arenie międzynarodowej. Dzieje się tak m.in. przez zaangażowanie polityczne właśnie na Bliskim Wschodzie oraz w Afryce, chociaż biorąc pod uwagę sankcje wynikające z agresji na Ukrainę, to rosnące znaczenie międzynarodowe Rosji jest trochę paradoksem. Rosja jest jednak partnerem, z którym państwa z tego regionu chcą rozmawiać. Iran, Turcja, Arabia Saudyjska, zarówno sunnici, jak i szyici. Jednocześnie nie wszystkie te państwa chętnie rozmawiają ze Stanami Zjednoczonymi albo ze sobą nawzajem.
Rosja bardzo umiejętnie wykorzystuje tę sytuację i staje się pośrednikiem między tymi państwami. Zarazem Rosjanie wchodzą w próżnię polityczną bądź wojskową, która wytworzyła się po wycofaniu się Stanów Zjednoczonych oraz państw Europy Zachodniej z Bliskiego Wschodu i częściowo z Afryki.
Informacje o działaniach Rosjan w Afryce padają najczęściej w kontekście surowców, które tam się znajdują. Czy to oznacza, że dla Moskwy cele gospodarcze są ważniejsze niż militarne?
Rosjanie mają cele polityczne, wojskowe oraz gospodarcze. Cel polityczny jest jasny, to powrót do gry jako jeden z trzech najważniejszych globalnych graczy. Cele gospodarcze są bardzo mocno połączone z celami militarnymi. Jeżeli popatrzymy na największe kontrakty, które Rosja zawarła z państwami afrykańskimi, to są to przede wszystkim umowy zbrojeniowe. Bardzo często Rosjanie udzielają też specjalnych kredytów na zakup uzbrojenia przez państwa afrykańskie, które potem umarzają. W ten sposób pośrednio dofinansowują swój przemysł zbrojeniowy.
Rosjanie nie mają dużych obrotów gospodarczych z Afryką. Szacuje się, że obroty handlowe w ciągu ostatnich pięciu lat wyniosły tylko 20 mld dolarów, z czego 40 proc. tej kwoty przypadło na Egipt. Mimo tego Rosja jest bardziej atrakcyjnym partnerem dla państw afrykańskich, ponieważ jako warunku współpracy nie stawia przestrzegania praw człowieka czy reform ustrojowych. Jest też bardziej atrakcyjna niż Chińczycy, którzy wymagają, by w ramach udzielonych kredytów kupować chiński sprzęt i zlecać kontrakty chińskim firmom.
Podczas szczytu Rosja – Afryka najbardziej eksponowany był właśnie aspekt gospodarczy.
Rosja nie jest największym graczem w Afryce, ale na pewno będzie dążyć do zdobycia swojej części tego rynku. Cały kontynent afrykański jest bardzo perspektywiczny, z bardzo młodą populacją i rosnącymi możliwościami gospodarczymi. Choć Rosjanie nie mają takiego potencjału jak Chińczycy, to mogą rozwijać infrastrukturę transportową, energetyczną oraz tę związaną z wydobyciem surowców i ochroną rurociągów. Łakomym okiem na Afrykę patrzy także Rosatom.
Czy Rosjanie w zamian mogą oczekiwać utworzenia baz wojskowych?
Ostatnio prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej oznajmił, że możliwe jest rozmieszczenie rosyjskiej bazy wojskowej na terytorium jego kraju. Po tej wypowiedzi nawet rosyjscy eksperci twierdzili, że z militarnego punktu widzenia nie ma to sensu, ponieważ kraj ten pozbawiony jest dostępu do morza. Były natomiast spekulacje, że Rosja podejmie ponownie dyskusje na temat utworzenia niewielkiej bazy wojskowej w Egipcie. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku Libii. Nie znamy jeszcze przyszłości politycznej tego państwa, ale w zeszłym roku generał Chalifa Haftar rozmawiał z rosyjskim przywódcą oraz ministrami. Podobno w zamian za pomoc militarną Haftar, jeżeli zostanie prezydentem Libii, ma umożliwić Rosji utworzenie przynajmniej jednej bazy wojskowej. Dla bezpieczeństwa regionu Morza Śródziemnego miałoby to bardzo istotne znaczenie.
Szczyt Rosja – Afryka w Soczi. Fot. Mikhail Metzel/SPUTNIK Russia/East News
Wróćmy do tematu relacji Rosji z Chinami. Czy ze względu na działania w Afryce państwa te mogą wejść na kurs kolizyjny?
Rosja z Chinami ma dobre relacje i pomimo pewnej rywalizacji nie sądzę, żeby doszło do otwartej konfrontacji pomiędzy tymi państwami. Na terenie Afryki Rosja używa prywatnych firm wojskowych, co jest pewnego rodzaju trikiem. Oficjalnie rosyjskiego wojska w Afryce nie ma. To sprytne rozwiązanie, dzięki któremu nie trzeba przestrzegać rozmaitych konwencji międzynarodowych. Zarazem można stwierdzić, że za konflikt odpowiedzialna jest jakaś prywatna firma, której działalność, zgodnie z rosyjskim prawem, jest nielegalna. W takiej sytuacji możemy sobie wyobrazić konflikt pomiędzy najemnikami z Chin i Rosji, a w warstwie oficjalnej oba państwa będą mogły utrzymywać, że nie wiedzą o ich działalności i nie jest to sprawa pomiędzy Moskwą a Pekinem.
Nawet w kontekście metali ziem rzadkich? Chińczycy bardzo pilnują tego rynku.
Niewątpliwie będą one stanowiły przedmiot rywalizacji pomiędzy państwami w Afryce. Na razie działalność prywatnych firm wojskowych to trochę proces „zaklepywania” miejsc. Dopóki strefa ta uznawana jest za szarą, państwa te oficjalnie unikają uwikłania w działania wojenne. Chcą jednak poprawić swoją pozycję startową, jeżeli w przyszłości handel metalami ziem rzadkich będzie uregulowany.
Afryka wciąż jednak zmaga się z poważnymi problemami, w tym na tle demograficznym oraz klimatycznym. To chłonny rynek dla handlarzy uzbrojeniem.
Tam gdzie są konflikty, tam są zainteresowani nabyciem broni. Problemy pojawiają się w sytuacji embarga ONZ na handel z poszczególnymi państwami, ale właśnie od tego są wspomniane firmy prywatne, które mogą być wykorzystywane jako pośrednicy. Natomiast Rosjanie umożliwiają też poważne zakupy obejmujące sektor lotniczy czy systemy obrony powietrznej. Podobnie jak w przypadku kredytów na rozwój, Rosjanie, sprzedając broń, nie pytają, do czego to uzbrojenie będzie służyło oraz udzielają preferencyjnych warunków na zakup. Warto też podkreślić, że Rosjanie starają się pokazać, że ten sprzęt będzie się sprawdzał w lokalnym klimacie.
Infrastruktura, wydobycie surowców, handel bronią – to wybór celów „na ślepo” czy przemyślana strategia?
Myślę, że jest to przemyślana strategia. Rosjanie nie rzucają się na wszystko oraz na całą Afrykę. Zamiast tego powoli wracają na ten kontynent. Podobna sytuacja miała miejsce na Bliskim Wschodzie, gdzie swoją pozycję zaczęli odbudowywać od dwóch państw, czyli od interwencji wojskowej w Syrii oraz zacieśniania relacji z Iranem. Później zaczęło to rzutować na cały region.
Amerykanie zdecydowali się ograniczyć obecność w Syrii. Jak to odczytywane jest przez Moskwę i jakie może mieć konsekwencje?
Rosjanie są mistrzami w wykorzystywaniu próżni politycznej i tak się stało w przypadku Syrii. Inaczej niż w przypadku Libii, kiedy zdecydowali się na wstrzymanie od głosu w sprawie interwencji, rosyjskie władze postanowiły nie dopuścić do obalenia reżimu Asada. Dopuszczenie do upadku Kaddafiego Kreml uważa za swoją wielką pomyłkę i taka historia nie mogła się już powtórzyć. Dlatego Rosjanie bardzo dużo zaryzykowali interweniując w Syrii. We wrześniu 2015 roku wcale nie było jasne, że uda się utrzymać reżim Baszszara al-Asada. Cztery lata później okazuje się, że już nikt nie mówi o odejściu Asada, a on sam przy pomocy m.in. rosyjskiego lotnictwa, ale też irańskich Strażników Rewolucji odzyskał kontrolę nad większością syryjskiego terytorium.
Obecnie Rosja jest głównym rozgrywającym pomiędzy Syrią, Turcją i Iranem. Dogaduje się także ze Stanami Zjednoczonymi, o czym świadczą informacje poddane przez prezydenta Trumpa w związku z zabiciem przywódcy tzw. Państwa Islamskiego. To pokazuje, że Rosjanom ryzyko bardzo się opłaciło. Zaczęli od dwóch państw i pokazali, że potrafili osiągnąć swój cel oraz utrzeć nosa Amerykanom. Zarazem, pomimo kryzysu związanego z zestrzeleniem rosyjskiego myśliwca przez Turcję w 2015 roku, mamy najlepsze od dawna relacje turecko-rosyjskie, które Rosja wykorzystuje do poważania jedności NATO.
Po wyeliminowaniu Abu Bakr al-Baghdadiego prezydent Trump dziękował za współpracę Rosjanom. Ci jednak podważyli wiarygodność operacji.
Rosjanie mogli umówić się z Amerykanami, żeby nie nagłaśniać ich współpracy. Późniejsze ujawnienie ich udziału mogło więc wcale ich nie ucieszyć. W Syrii panuje bardzo dziwna sytuacja. Bez współpracy Rosji ze Stanami Zjednoczonymi wiele operacji wojskowych nie mogłoby się odbyć. Z drugiej strony mamy incydent z lutego 2018 roku, kiedy wielu rosyjskich najemników (z grup Wagnera) zginęło w starciu z siłami amerykańskimi.
Jednocześnie prezydent Trump musiał nagłośnić zabicie al-Baghdadiego, żeby mieć „sukces” podobny to tego z czasu rządów Baracka Obamy. Natomiast Rosjanom nie jest na rękę przyznanie się, że dogadują się z Amerykanami, ponieważ nie chcą tracić wiarygodności w oczach Syryjczyków czy Irańczyków, którym mówią, że co prawda rozmawiają ze wszystkimi, ale na współpracę z Amerykanami nie chodzą.
Jest jeszcze konflikt w Jemenie. Podobno Rosjanie chcą otworzyć tam bazę morską.
Biorąc pod uwagę położenie Jemenu, otworzenie bazy morskiej w tym państwie byłoby dla Rosjan bardzo pożądane. Natomiast obecnie w rosyjskich mediach nie ma zbyt wielu informacji na temat tego konfliktu i ewentualnego zaangażowania. W Jemenie trzeba zainwestować znacznie więcej sił oraz środków, w tym humanitarnych, żeby otrzymać podobną „stopę zwrotu” jak w Syrii. Wymaga to znacznie ostrożniejszych kalkulacji.
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Rosjanie „specjalizują się” w takich trudnych miejscach.
Rosjanie uważają to za swoją specjalność i zarazem zdają sobie sprawę, że Bliski Wschód jest kluczowy dla całego świata. W swoich działaniach wykorzystują olbrzymi potencjał, który został im jeszcze z czasów Związku Radzieckiego. Elity państwowe z krajów Bliskiego Wschodu częściowo kształciły się w Rosji, choćby na słynnym uniwersytecie im. Lumumby w Moskwie. Mimo ciężkich lat 90. oraz pierwszej dekady XXI wieku kontakty te nie wygasły. Rosjanie mają jeszcze jedną przewagę. Jedną z ich tradycyjnych religii jest islam, więc potrafią rozmawiać z państwami muzułmańskimi niezależnie czy są to szyici, czy sunnici. W tym kontekście trzeba wspomnieć o Ramzanie Kadyrowie, którego rola jest bardzo ciekawa. Prezydent Czeczenii był wykorzystywany jako emisariusz polityki rosyjskiej w państwach arabskich, do których jeździł z misjami powierzonymi mu przez Władimira Putina. Kilkanaście dni temu Putin odwiedził Bliski Wschód i spekulowano, że podróż ta była przygotowana właśnie przez Kadyrowa.
Czy biorąc pod uwagę stanowisko Rosji na Bliskim Wschodzie nie jest tak, że powoli wchodzi ona w buty międzynarodowego policjanta?
Rosjanie marzą, by odgrywać taką rolę. Tym bardziej, że mają do zaoferowania światu hard, a nie soft power. Na silnej armii Moskwa buduje swoją światową pozycję. Kilka tygodni temu wprost mówił o tym minister obrony Siergiej Szojgu. Dla niego bezpieczna Rosja oznacza silną armię, a ta z kolei gwarantuje skuteczną politykę zagraniczną. Stwierdzenie to znalazło swoje odzwierciedlenie nawet na koszulkach i kubkach z oficjalnym logiem rosyjskiej armii. Zamieszczony na nich tekst głosi, że kto nie będzie rozmawiał z Ławrowem, będzie rozmawiał z Szojgu.
Rosjanie będą próbowali znaleźć wspólny język z Amerykanami i przeciwstawić się Chinom czy każde z supermocarstw będzie grało na siebie?
Gdyby ktoś znał odpowiedź na to pytanie, to zyskałby duże uznanie na arenie międzynarodowej. Na razie wygląda na to, że jednak Stany Zjednoczone staną w kontrze do Rosji i Chin. Rosjanie twierdzą jednak, że będą dystansować się od obu państw i korzystać na konflikcie amerykańsko-chińskim. Chociaż politycznie i militarnie jest im dużo bliżej do Pekinu, to nie ma najmniejszych wątpliwości, że są mistrzami w wykorzystywaniu podziałów i próżni politycznej. Do tej pory udawało im się to robić i będą potrafili w takich sytuacjach wygrywać.
Co to oznacza dla Zachodu?
To będzie duże wyzwanie z punktu widzenia Europy. Trzeba będzie utrzymać zainteresowanie Stanów Zjednoczonych bezpieczeństwem naszego kontynentu. Będzie łatwiej, jeżeli Rosjanie będą współpracować z Chińczykami, ponieważ będzie można udowodnić, że Rosji nie można nigdzie odpuścić. W innym przypadku sytuacja robi się dużo bardziej skomplikowana. Może pojawić się sytuacja, w której Amerykanie w niektórych częściach świata zaczną dogadywać się z Rosjanami, którym bardzo zależy na idei współistnienia wielkich mocarstw oraz podziale na wyraźne strefy wspływów. A to jest dla Europy, w tym zwłaszcza Wschodniej i Centralnej, bardzo niebezpieczne.
autor zdjęć: Mikhail Metzel/SPUTNIK Russia/East News, PISM
komentarze