Pozycja Moskwy w Azji Centralnej jest wyjątkowa. W poszczególnych krajach cały czas rządzą politycy wychowani w ZSRR. Moskwa jest w regionie obecna politycznie, w sferze bezpieczeństwa i gospodarce – mówi Wojciech Górecki z Ośrodka Studiów Wschodnich. W najnowszej „Polsce Zbrojnej” – o azjatyckiej strategii Kremla, sytuacji Tadżykistanu, Turkmenistanu i Kazachstanu.
Mówi się, że ten, kto rządzi Azją Centralną, rządzi połową świata. Czy faktycznie jest to tak ważny strategicznie region?
Wojciech Górecki: To stwierdzenie jest nieco na wyrost. O znaczeniu Azji Centralnej stanowią jej położenie, surowce oraz zagrożenie, jakie może stamtąd płynąć. Ten region leży między Rosją na północy, Chinami na wschodzie, Pakistanem, Afganistanem i Iranem na południu, z kolei przez Morze Kaspijskie na zachodzie graniczy z Gruzją i Azerbejdżanem, a dalej z Turcją i Europą. Nie da się go ominąć przy projektowaniu eurazjatyckich szlaków komunikacyjnych. Surowce, w jakie obfituje, mają znaczenie dla dobrobytu położonych tam państw – to ropa w Kazachstanie czy gaz w Turkmenistanie i Uzbekistanie.
Czy mówiąc o zagrożeniu, które stwarza Azja Centralna, ma pan na myśli islamski terroryzm?
Azja Centralna jest w tym wypadku źródłem zagrożenia, ale pośrednio. W ostatnich latach doszło do kilku zamachów przeprowadzonych przez ludzi stamtąd, na przykład Uzbeków, jednak zradykalizowali się oni poza regionem: w Rosji, Turcji albo na Zachodzie. Dowódca sił specjalnych tadżyckiej milicji, który w 2015 roku, po 20 latach służby, przystał do radykałów, nie walczył na miejscu, tylko wyjechał, by przyłączyć się do tzw. Państwa Islamskiego. W Azji Centralnej silne reżimy ściśle kontrolują religię, bo uważają ją za zagrożenie dla swojej władzy. Walkę z radykalizmem, przerzutem narkotyków z Afganistanu do Europy czy nielegalną migracją utrudniają jednak m.in. brak współpracy politycznej między państwami regionu oraz napięte do niedawna relacje Uzbekistanu z sąsiadami. Z nowym prezydentem tego kraju – Shavkat Mirziyoyev doszedł do władzy dwa lata temu – wiązane są nadzieje na zmiany.
Przed laty Azja Środkowa była polem rywalizacji Rosji i Wielkiej Brytanii, a dziś stała się miejscem rozgrywek rosyjsko-chińskich.
Rosja to jedyny zewnętrzny gracz, który jednocześnie stanowi część regionu. Jej pozycja jest wyjątkowa. W poszczególnych krajach cały czas rządzą politycy wychowani w ZSRR oraz istnieją sieci dawnych powiązań. Moskwa obecna jest w regionie wielopłaszczyznowo: politycznie, ale też w sferze bezpieczeństwa – ma bazy wojskowe w Tadżykistanie i Kirgistanie – czy gospodarki, bo w wiele projektów energetycznych zaangażowane są Gazprom czy Łukoil. Ma ona także w regionie takie obiekty jak kosmodrom Bajkonur w Kazachstanie, a rosyjski wciąż jest najbardziej znanym językiem obcym. Moskwa ma mniejszy potencjał ekonomiczny niż Pekin, ale państwa regionu nie ufają Chińczykom i się ich obawiają. Dlatego ci starają się nie rzucać w oczy. Są sygnały, że otwierają placówki wojskowe, na przykład strażnicę w południowo-wschodnim Tadżykistanie, bo obawiają się napływu radykałów islamskich i narkotyków do Chin Zachodnich. Rosja nie pozostaje jednak w tyle. Ostatnia wizyta prezydenta Władimira Putina w Kirgistanie i umowa uszczegółowiająca zasady obecności wojskowej w tym kraju mogą świadczyć o tym, że Moskwa planuje otwarcie tam drugiej bazy wojskowej.
Rosja wspiera Azję Centralną finansowo, ale też roznieca tam konflikty. Czy niestabilność regionu leży w jej interesie?
Dla Moskwy korzystne jest sprawowanie władzy przez reżimy, które są skłonne uwzględniać w swojej polityce jej interesy. Kraje regionu muszą się z nią liczyć ze względu na różne, posiadane przez nią instrumenty nacisku – może ona chociażby w każdej chwili wyrzucić imigrantów zarobkowych, a na przykład w Tadżykistanie około połowy PKB pochodzi z przekazywanych przez nich pieniędzy.
Czy podobną strategię Rosja stosuje wobec państw Kaukazu Południowego?
Chce tam być obecna, bo jest aktywnym graczem w konflikcie syryjskim, Kaukaz zaś stanowi bezpośrednie zaplecze Bliskiego Wschodu. Moskwie udało się powstrzymać tam wpływy zachodnie, m.in. zastopowała – przynajmniej czasowo – akces Gruzji do NATO. Rosja ma też duży wpływ na sytuację w tym regionie przez konflikt o Górski Karabach.
Jaka jest jej rola w tym armeńsko-azerbejdżańskim konflikcie?
Dostarcza broń obu stronom konfliktu i twierdzi, że zapewnia w ten sposób równowagę. Utrzymuje sojusznicze relacje z Armenią i bliskie, partnerskie z Azerbejdżanem. Jest wreszcie czołowym pośrednikiem w procesie pokojowym. Gdyby doszło do jakiegokolwiek porozumienia, byłaby niezbędnym gwarantem bezpieczeństwa. W takim wypadku do regionu karabaskiego weszłyby najpewniej rosyjskie siły rozjemcze, a potem pokojowe. Należy dodać, że Moskwa współdziała z Zachodem, jej aktywność mediacyjną wspierają Unia Europejska i Stany Zjednoczone.
Czy w ogóle spór o Górski Karabach można rozstrzygnąć?
Trudno sobie dziś wyobrazić podpisanie traktatu pokojowego między Armenią i Azerbejdżanem. Możliwe jest natomiast częściowe porozumienie, na przykład odblokowanie szlaków komunikacyjnych czy przekazanie Azerbejdżanowi części ziem okupowanych przez Ormian. Nie da się jednak pogodzić zasady integralności terytorialnej oraz nienaruszalności granic, tak jak rozumie je Azerbejdżan, z prawem narodów do samostanowienia, jak je interpretuje Armenia.
Czynnikiem destabilizującym na Kaukazie Północnym są islamskie ugrupowania zbrojne. W jakim stopniu są one aktywne?
W republikach Kaukazu Północnego nie ma już aktywnego podziemia zbrojnego odwołującego się do radykalnego islamu. Większość bojowników wyjechała na Bliski Wschód, pozostali zostali rozbici. Dagestan, Czeczenia i Inguszetia oddalają się natomiast od Rosji w sensie kulturowo-cywilizacyjnym. Coraz mniej ludzi w tych republikach mówi po rosyjsku, coraz większą rolę odgrywają tradycyjne instytucje społeczne – rady starszych, sądy plemienne. Stosowane są powszechnie trzy systemy prawne: cywilny Federacji Rosyjskiej, szariat, czyli prawo religijne, oraz prawo zwyczajowe. Ten region staje się wewnętrzną zagranicą. Terytoria te formalnie należą do Rosji, nikt nie mówi o secesji, ale rośnie poczucie obcości i to jest większym problemem niż zbrojne podziemie.
Czy państwom Azji Centralnej zagraża afgański terroryzm?
To zagrożenie hipotetyczne. Tę kwestię podnoszą instrumentalnie władze regionu w celu wzmocnienia swojej pozycji i wytłumaczenia zaostrzonych środków bezpieczeństwa czy kontroli nad społeczeństwami. Podobnym straszakiem jest tam powrót bojowników z tzw. Państwa Islamskiego. Na razie nie wygląda jednak na to, by przybrał masowy charakter.
Po rozpadzie ZSRR kraje Azji Centralnej poszły różnymi drogami.
Najludniejszy Uzbekistan wybrał izolacjonizm, największy obszarowo Kazachstan angażował się w projekty integracyjne i uniknął konfliktów wewnętrznych, które destabilizowały sąsiadów. Oba te kraje tradycyjnie rywalizowały o przywództwo w regionie. Turkmenistan zamknął się na świat i prowadził politykę neutralności. Tadżykistan uzależnił się od Rosji. Jedyną demokracją w regionie, choć niejako wymuszoną i mającą posmak anarchii, stał się Kirgistan.
Czy te kraje łączy coś więcej niż wieloletnia rosyjska dominacja?
Narody Azji Centralnej mają poczucie przynależności do pewnej wspólnoty cywilizacyjnej. Niemal wszystkie mówią językami z grupy tureckiej, tylko Tadżycy porozumiewają się językiem indoeuropejskim, bliskim perskiemu. Przed rosyjską dominacją w tym regionie najważniejszy był podział na koczowników, nomadów oraz ludność osiadłą. Wśród koczowników islam był słabiej zakorzeniony, kobiety miały silniejszą pozycję i panowała większa swoboda obyczajowa. Spadkobiercami tych tradycji są zwłaszcza Kazachowie i Kirgizi. Tam gdzie prowadzono życie osiadłe, islam był głębiej zakorzeniony, a ludność bardziej konserwatywna. Tak jest dziś w Kotlinie Fergańskiej, podzielonej między Uzbekistan, Tadżykistan i południowy Kirgistan. W całym regionie dorastają kolejne pokolenia, które nie pamiętają Związku Sowieckiego, a z podręczników uczą się, że żyją na odwiecznej kazachskiej, turkmeńskiej, tadżyckiej, uzbeckiej czy kirgiskiej ziemi.
Jak głęboko pamięć o dramatycznych wydarzeniach, w które zawsze obfitowała historia krajów Azji Centralnej, odciska się na życiu mieszkańców?
Historia traktowana jest przez władze instrumentalnie. Ma uzasadniać prawa do bytu danego państwa, wzmacniać poczucie jedności narodowej, a także własnej wyjątkowości i odrębności. Oprócz Kirgistanu wszędzie w większym czy mniejszym stopniu wypierany jest ze świadomości radziecki okres historii. W Uzbekistanie zniszczono na przykład niemal wszystkie sowieckie pomniki, w tym te sławiące wspólną walkę Uzbeków i Rosjan podczas II wojny światowej. Z kolei w muzeum narodowym w tadżyckim Duszanbe jest szczegółowa informacja o porozumieniu pokojowym z 1997 roku, kończącym pięcioletnią wojnę domową w tym kraju. Nie ma natomiast ani słowa o samej wojnie: nie podano, o co chodziło w tym konflikcie, kto brał w nim udział i kiedy do niego doszło. Wszystko po to, aby nie odgrzebywać podziałów, nie wspominać o dzielących naród różnicach. To oczywiście fałszowanie przeszłości, ale zabieg ten ma charakter państwowotwórczy.
Dlaczego w Turkmenistanie powitano pana słowami „witaj w piekle”?
„Welcome to hell” usłyszałem w Aszchabadzie od młodych ludzi. Skojarzyłem to z tzw. wrotami piekła, jak miejscowi nazywają Darwazę, płonący gaz w kraterze na pustyni, jedną z największych atrakcji Turkmenistanu. Choć pewnie ci młodzi chcieli mi w ten sposób przekazać, co myślą o swojej ojczyźnie. To było w 2004 roku, kiedy ówczesny przywódca tego kraju Saparmurat Nyýazow rozwinął na niespotykaną skalę kult jednostki. W całym Turkmenistanie stanęło 14 tys. jego pomników i popiersi, dziś już w większości zdemontowanych.
W jakim stopniu rosyjskie wsparcie sprzyja autorytarnej władzy w Tadżykistanie?
Rosja, w odróżnieniu od Zachodu, nie uzależnia współpracy z innymi krajami od przemian demokratycznych. Ważniejsze są interesy i lojalność. Taki partner jest wygodny, bo nie domaga się ani wolnych wyborów, ani wolnych mediów. Wysysając siłę roboczą z Tadżykistanu, Rosja daje ponadto pracę ludziom najbardziej aktywnym, przebojowym. Oni wyjeżdżają z kraju, a gdyby zostali, mogliby stwarzać zagrożenie dla rządzącego reżimu. Można więc powiedzieć, że Moskwa niweluje społeczne napięcia i sprzyja umocnieniu się miejscowych władz.
Kirgistan w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku był nazywany Szwajcarią Azji Centralnej. Czy nadal tak można powiedzieć o tym kraju?
To kraj niejednolity, podzielony na północ i południe, które łączy jedna droga, zimą czasem nieprzejezdna. To, że prezydenci odchodzą tam po zakończeniu kadencji, że odbywają się wybory, których wynik trudno przewidzieć, że istnieją silne organizacje pozarządowe, wynika w dużej mierze ze słabości państwa i jego instytucji. Elity są za słabe, a kraj zbyt zróżnicowany, by udało się zaprowadzić twardy autorytaryzm. Ceną za tę wolność i demokrację są jednak niski poziom życia i ciągła groźba destabilizacji. W ciągu ostatnich 30 lat dwa razy dochodziło do starć Kirgizów z mniejszością uzbecką i pogromów – jeszcze w ZSRR, w 1990 oraz w 2010 roku. A dwóch pierwszych prezydentów obaliły kolorowe rewolucje.
Ostatnio głośno było o Kazachstanie ze względu na ustąpienie ze stanowiska rządzącego ponad 28 lat prezydenta Nursułtana Nazarbajewa. Co przyniesie ta zmiana?
Na razie prezydentem został były przewodniczący Senatu Kasym-Żomart Tokajew, który ogłosił, że będzie kontynuował politykę swego poprzednika. 9 czerwca mają się odbyć przyspieszone wybory prezydenckie, które powinny ostatecznie uregulować kwestię sukcesji. Nazarbajew zrezygnował z prezydentury, ale zachował decydujący wpływ na sprawy państwowe, pozostając dożywotnim liderem narodu, a także szefem Rady Bezpieczeństwa i przewodniczącym rządzącej Demokratycznej Partii Ludowej Nur Otan. Być może inni przywódcy regionu sięgną po przykład Kazachstanu, bo taki sposób przekazania władzy pozwala uniknąć destabilizacji i walk poszczególnych koterii. Nazarbajew, zwolniony z codziennych obowiązków, ale cieszący się autorytetem w kraju i regionie, może z kolei zająć pozycję superarbitra i mędrca, zabierającego głos w najważniejszych sprawach czy podejmującego się jakichś mediacji.
Pięćdziesiąt lat temu Ryszard Kapuściński napisał książkę „Kirgiz schodzi z konia”. Pan zatytułował swoją ostatnią książkę „Buran. Kirgiz wraca na koń”. Co oznacza ten symboliczny powrót na siodło?
To m.in. odrodzenie się tradycyjnych szlaków komunikacyjnych, które nie prowadzą już na zachód – dla tamtej części świata Rosja też jest zachodem! – lecz na wschód i południe. Kirgiz, który wraca na koń, symbolizuje też powrót do azjatyckiego kręgu kulturowego, wzrost roli tradycji i religii. Szkoła sowiecka była szkołą europejską, uczono w niej o Szekspirze, Goethem, Dantem. Teraz zamiast nich młodzi ludzie często poznają tylko klasyków Orientu. To oczywiście początek procesu, ale przedstawiciele aktywnych w regionie polskich organizacji pozarządowych mówią mi, że już teraz łatwiej im złapać nić porozumienia ze starym dziadkiem niż z tamtejszą młodzieżą, nawet studencką. I nie chodzi tylko o gorszą wśród młodych znajomość rosyjskiego.
Buran to jest zamieć o rozmiarach kataklizmu. Aby ją przetrwać, potrzebne jest schronienie. Jak przed buranem władzy radzieckiej obronili się mieszkańcy Azji Środkowej?
Obroną była przede wszystkim rodzina, potem tradycja, w mniejszym stopniu religia, bo władza radziecka walczyła z islamem. Choć nie udało się do końca zwalczyć religii, na przykład w Taszkiencie działał instytut islamski. Tamtejsza inteligencja, mimo zakorzenienia w rosyjskiej kulturze, potrafiła być antysowiecka i przywoływać dawnych wieszczów. Wspominając po latach swoją podróż z 1967 roku, Ryszard Kapuściński napisał: „Uderzyło mnie to, że pod tą oficjalną, sztywną skorupą Związku Radzieckiego te kultury istniały i żyły. To poczucie odrębności, godności i inności bycia muzułmaninem, Tadżykiem czy Kirgizem było bardzo silne”. Słowa te są aktualne także dziś.
Czy Azja Centralna pozostanie regionem nieustannie targanym konfliktami? Ryzyko przerodzenia się ich w kryzys burzący postsowiecki ład regionalny nie wydaje się wysokie, ale czy można je wykluczyć?
Mam nadzieję, że czas działa na korzyść stabilności. Z czasem ludzie przyzwyczajają się do istniejących granic i nowych realiów. Ale potencjalne zarzewia konfliktów nadal istnieją. Może w najmniejszym stopniu w Kazachstanie, gdzie nad ich osłabieniem świadomie pracował prezydent. Jednak aby został zburzony obecny ład, musiałby zadziałać jakiś katalizator, który uaktywniłby napięcia. Mogłaby nim być na przykład wojna na dużą skalę w sąsiedztwie, która wymagałaby opowiedzenia się po jednej ze stron, albo potężny kryzys gospodarczy połączony z klęską urodzaju. Można wyobrazić sobie wówczas pojawienie się silnego lidera, który najpewniej pod sztandarem islamu pociągnąłby za sobą tłumy do rewolucji.
autor zdjęć: Advantour, Michał Niwicz
komentarze