To był szalony lot nad Tokio. Pierwszy i jedyny taki atak bombowców w historii lotnictwa. Mało kto dawał wiarę, że pilotom uda się przeżyć. 16 amerykańskich samolotów B-25B Mitchell pod dowództwem podpułkownika Jamesa Doolittle’a 18 kwietnia 1942 roku wystartowało z pokładu lotniskowca, by zbombardować stolicę Japonii. Miał to być symboliczny odwet za atak na Pearl Harbor.
7 grudnia 1941 roku marynarka wojenna Cesarstwa Japonii przeprowadziła zaskakujący atak lotniczy na bazę amerykańskiej Floty Pacyfiku w Pearl Harbor na Hawajach. Zniszczone zostały wszystkie kotwiczące tam pancerniki. Ocalały jedynie lotniskowce, które w momencie ataku były poza portem. Amerykańska opinia publiczna była zszokowana doniesieniami o skali poniesionych strat. Zanim obywatele USA zdołali ochłonąć, zaczęły docierać wieści o kolejnych japońskich atakach – na Filipiny oraz wyspy Guam i Wake.
Dwa tygodnie po Pearl Harbor prezydent USA Franklin Delano Roosevelt zażądał od wojskowych przeprowadzenia odwetowego nalotu na Japonię. Wykonanie tego rozkazu nie było łatwe, gdyż Amerykanie nie posiadali lotnisk, z których bombowce lotnictwa armii mogłyby przy swym zasięgu zaatakować archipelag japoński i powrócić. Zasięg samolotów lotnictwa morskiego działających z pokładów lotniskowców był jeszcze mniejszy, a to oznaczało, że aby przeprowadzić nalot, cenne okręty musiałyby podejść niebezpiecznie blisko wybrzeża Japonii.
W dowództwie US Navy narodził się niezwykły plan, którego jednym ze współautorów był szef operacji lotniczych komandor Donald Duncan. Otóż marynarze zaproponowali, aby atak wykonały z pokładu lotniskowca USS „Hornet” samoloty B-25B Mitchell należące do lotnictwa US Army. Po nalocie samoloty miały skierować się ku lądowiskom w nieokupowanej przez Japończyków części Chin. Dowódca US Army Air Force generał porucznik Henry Arnold został zapoznany z tym planem przez komandora Duncana 17 stycznia 1942 roku. Generał wyznaczył do przygotowania sprzętu i grupy lotników oraz ich wyszkolenia podpułkownika Jamesa Doolittle’a.
James Doolittle (piąty od lewej) wraz z członkami załogi swojego B-25 po wylądowaniu w Chinach. Fot. Wikipedia
Już 2 lutego przeprowadzono udaną próbę startu z „Horneta” dwóch B-25. Tym samym uzyskano potwierdzenie wykonalności planowanego nalotu. W ciągu kilkutygodniowego szkolenia piloci armii, przyzwyczajeni do kilkusetmetrowych dróg startowych, musieli nauczyć się poderwać maszyny po przebyciu zaledwie około 150 m. Treningu i przygotowań nie ułatwiała wysoka klauzula tajności nadana tej misji. Nawet obecny w Chinach generał porucznik Joseph Stilwell, któremu rozkazano przygotować lądowiska, nie został zaznajomiony z jej szczegółami. Dowodzący zaś Flotą Pacyfiku admirał Chester Nimitz dowiedział się o planowanym nalocie dopiero 19 marca 1942 roku. Wtedy też zapadła decyzja o włączeniu do operacji drugiego lotniskowca, którego samoloty miały zapewnić osłonę powietrzną zespołowi okrętów, w którym znalazły się krążowniki, niszczyciele i zbiornikowce.
Owo utajnienie miało też inne negatywne efekty. Podczas szkolenia uznano, że bombowce wymagają pewnych modyfikacji, które zwiększą ich zasięg. Usunięto np. dolną wieżyczkę strzelecką, która się często zacinała. Prawdziwe lufy karabinów maszynowych zastąpiono drewnianymi atrapami. Dzięki temu powstało miejsce na dodatkowe kanistry z paliwem. Aby poprawić osiągi maszyn, zmieniono ustawienia gaźników. Kiedy jednak bombowce trafiły do warsztatów lotniczych Sacrameto Air Depot w Kalifornii, nieświadomi powodów wprowadzenia zmian mechanicy zaczęli przywracać ustawienia fabryczne. Na szczęście to zauważono, ale część załadowanych na „Horneta” samolotów, jak się potem okazało, miała przywrócone ustawienia fabryczne.
Lotniskowiec z 16 B-25B i 200 żołnierzami USAAF na pokładzie oraz eskortą opuścił 2 kwietnia 1942 roku zatokę San Francisco. Na oceanie miał dołączyć do niego zespół okrętów z lotniskowcem USS „Enterprise” stacjonujący na Hawajach. Według pierwotnego planu atak na Japonię przeprowadzić miało 15 Mitchelli, a szesnasty miał wykonać tylko pokazowy start, gdy „Hornet” znajdzie się 160 km od wybrzeży Kalifornii. Ostatecznie z tego zrezygnowano, gdyż obawiano się, że szpiedzy, który zauważyli okrętowanie bombowców, mogliby też dostrzec przelot testowej maszyny, skojarzyć fakty i odkryć cel misji. Inny problem zauważono już na morzu – że zespół uderzeniowy minie w trakcie rejsu międzynarodową linię zmiany daty, przechodzącą przez południk 180 stopni. To oznaczało, że bombowce dolecą do Chin dzień wcześniej niż poinformowano generała Stilwella. A zarządzona cisza radiowa uniemożliwiła skorygowanie tej pomyłki.
Mimo środków ostrożności amerykańskie okręty dostrzegł rankiem 18 kwietnia mały japoński dozorowiec „Nitto Maru”, którego załoga zdołała wysłać depeszę o „trzech lotniskowcach” około 1200 km na wschód od przylądka Inubo na wyspie Honsiu. Szczęśliwie dla Amerykanów Japończycy nie dostrzegli bombowców na pokładzie. Dlatego dowództwo japońskie było przekonane, że na lotniskowcach są jednosilnikowe samoloty o mniejszym niż B-25 zasięgu. Podczas wcześniejszych ataków lotniczych, np. na Wyspy Marshalla, Amerykanie zbliżali się na około 300 km od brzegu. Dlatego Japończycy przypuszczali, że nalot rozpocznie się dopiero następnego dnia.
B-25 bierze kurs na Tokio. Fot. Wikipedia
Amerykańscy dowódcy nie chcieli ryzykować straty lotniskowców i zapadła decyzja o natychmiastowym starcie bombowców. Choć załogi wykonywały go z „Horneta”, po raz pierwszy wszystkim się udało. Już w trakcie planowania operacji zdecydowano, że większość samolotów, z których każdy przenosił 900 kg bomb, zaatakuje cele w Tokio. Innymi miejscami ataku były Jokohama, Nagoja, Osaka, Kobe i baza morska Yokosuka.
Nalot bombowców Doolittle’a całkowicie zaskoczył japońską obronę. Ani artylerii przeciwlotniczej, ani myśliwcom nie udało się zestrzelić żadnego z B-25. Za to Amerykanie zniszczyli kilka wrogich maszyn. Ich problemy zaczęły się dopiero w drodze do Chin. Jako że bombowce wystartowały znacznie dalej od wybrzeży Japonii niż planowano, zaczęło im brakować paliwa. Piętnaście z nich zostało zniszczonych podczas próby lądowania. Ośmiu członków dwóch załóg schwytali Japończycy (dwaj Amerykanie utonęli podczas wodowania). Ocalał tylko jeden B-25, który wylądował w Związku Sowieckim. A że Moskwa nie była w stanie wojny z Japonią, amerykańskich lotników internowano (uciekli w 1943 roku do Iranu), a Waszyngton musiał płacić za ich utrzymanie. Gorszy los spotkał tych, którzy wpadli w ręce wroga. Japoński trybunał wojskowy skazał Amerykanów na karę śmierci za „zbrodnie wojenne”. Stracono trzech z nich, a pozostałym pięciu zamieniono wyrok na dożywocie. Końca wojny doczekało czterech z nich.
Atak na Honsiu przeprowadzony wspólnymi siłami US Navy i US Army był zapowiedzią przyszłych wielkich operacji połączonych sił amerykańskich na Pacyfiku. Jako że podczas akcji utracono 100 procent samolotów, Doolitlle obawiał się, że po powrocie do kraju może stanąć przed sądem wojskowym. Jednak jego obawy zostały szybko rozwiane, bo już następnego dnia po nalocie został awansowany na generała brygady, a potem udekorowano go Medalem Honoru Kongresu. Ten szalony rajd podbudował duchowo Amerykanów, których kilka dni wcześniej przytłoczyła wiadomość o kapitulacji żołnierzy broniących się na półwyspie Bataan, na filipińskiej wyspie Luzon. Jednak dowódcy marynarki USA mieli nowy problem. Otóż akcja zatopienia „Nitto Maru” obnażyła kiepskie wyszkolenie artylerzystów i lotników. Aby posłać na dno jednostkę uzbrojoną w jeden karabin maszynowy, lekki krążownik „Nashville” musiał wystrzelić ponad 900 pocisków kalibru 150 mm. Co więcej, piloci zrzucili w tym czasie na dozorowiec kilkadziesiąt bomb i wystrzeli tysiące pocisków z karabinów maszynowych.
Japońska propaganda starała się zbagatelizować skutki nalotu Doolitlle’a. W rzeczywistości dowódcy cesarskiej floty i armii czuli się zawstydzeni i upokorzeni, gdyż nie potrafili zapobiec temu, że wrogie bomby spadły w pobliżu pałacu władcy. Dlatego zwiększono liczbę myśliwców mających bronić Wysp Japońskich. Więcej okrętów i samolotów zaczęło patrolować wody wokół nich. Kluczowa dla dalszego przebiegu wojny była japońska decyzja o zmianie priorytetów strategicznych. Z powodu nalotu Doollitle’a generałowie i admirałowie zdecydowali się spowolnić ofensywę na południowo-zachodnim Pacyfiku, która zagrażała Australii i Nowej Zelandii. W Tokio uznano, że najpierw należy rozprawić się z amerykańską Flotą Pacyfiku i przekierowano nacisk na kierunek wschodni. Konsekwencją tego była bitwa o Midway w czerwcu 1942 roku, która złamała kręgosłup japońskiej floty, ale to już inna historia.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze