Kilka dni temu na jednym z portali internetowych ukazał się sensacyjny materiał o buncie generałów WP. Portal opublikował rzekomy list do prezydenta podpisany przez 12 najważniejszych dowódców polskiej armii. Generałowie domagali się w nim dymisji ministra obrony narodowej. Publikacja zawierała nie tylko skan rzekomego pisma, lecz również strony, na której były generalskie podpisy. O tym, że zarówno list, jak i podpisy były fałszywe, opinia publiczna dowiedziała się kilka dni później z innych portali. Zaprzeczył MON, zaprzeczyli dowódcy. Niestety, to nie pierwszy raz, kiedy polskie wojsko zostało zaatakowane przez wspomniany dziennik internetowy wyssanymi z palca wiadomościami. Cztery lata temu ten sam portal opublikował spreparowany wywiad z szefem SG WP.
Jak stworzyć skuteczny fake news, a więc taki, na który nabiorą się odbiorcy? Informacja musi być choć trochę prawdopodobna i dotyczyć spraw interesujących grupę, do której chcemy dotrzeć. Ale to nie wszystko. Fałszywa wiadomość musi odpowiednio długo krążyć, bo to gwarantuje, że przeczyta ją więcej osób. Dlatego ważny jest czas jej opublikowania. Kiedy konkretnie? Tu opinie są różne. Teza, że fake powinien ukazać się w poniedziałek rano, gdy spora część osób zaczyna tydzień pracy od kawy i lektury elektronicznych mediów, ma tyle samo zwolenników, co opinia, że lepszym momentem jest piątkowe popołudnie. Wtedy liczba kliknięć jest może i mniejsza, ale za to czas życia nieprawdziwej informacji, szczególnie gdy dotyczy ona struktur państwowych, jest znacznie dłuższy. W weekend państwowe urzędy zwykle nie pracują, więc za walkę z fałszywką pracownicy zabierają się dopiero w poniedziałek. To daje jej aż 48 godzin swobodnego krążenia po Internecie. Wystarczająco dużo, by namieszać.
Dokładnie taki schemat zastosowali twórcy nieprawdziwej informacji na temat buntu najwyższych dowódców polskiej armii. W miniony piątek na jednym z portali internetowych ukazał się sensacyjny materiał o inicjatywie 12 najważniejszych dowódców polskiej armii – szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, dowódcy operacyjnego, dowódcy generalnego i dowódców dywizji. W skierowanym do prezydenta liście domagali się dymisji ministra obrony narodowej. Publikacja, co istotne, zawierała skany rzekomego pisma oraz strony, na której widniały generalskie podpisy. O tym, że list i autografy są fałszywe, opinia publiczna dowiedziała się dopiero w poniedziałek z innych portali informacyjnych. Media poszły bowiem wskazanym tropem, ale chcąc zweryfikować informacje, dotarły do dowódców i resortu obrony. Okazało się, że list generałów to – mówiąc kolokwialnie – wielka ściema. Dodam, że portal, który zamieścił wiadomość o rzekomym buncie generalicji, zaznaczył, iż próbował skontaktować się z MON-em w tej sprawie. Nie uzyskał jednak – jak twierdził – odpowiedzi. Czy tak było? Resort obrony w poniedziałek kategorycznie temu zaprzeczył. Podobnie jak dowódcy, których podpisy miały się znaleźć pod dokumentem.
Niestety, to nie pierwsza tego rodzaju akcja owego portalu. Cztery lata temu opublikował on wywiad z szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, w którym oficer ostro skrytykował ówczesnego szefa MON-u. Rozmowa wzbudziła niemałą sensację wśród dziennikarzy innych mediów. Temat niezadowolenia armii z szefostwa resortu krążył w sieci przez kilka dni. Mimo że Sztab Generalny dość szybko oświadczył, że taka rozmowa nigdy się nie odbyła, i doprowadził do zdjęcia materiału ze strony.
I teraz dochodzimy do bardzo istotnych pytań, które trzeba w tej sprawie postawić. Z jednej strony ktoś powie, że wszystko w sprawie listu zadziałało jak trzeba. Fake powstał, ale zapobiec jego powstaniu nie było można. Rozpowszechnił się, bo taki jest charakter Internetu, czy nam się to podoba, czy nie. Został sprostowany i odkłamany przez stosowne instytucje. Ale czy na pewno powinniśmy takie medialne wrzutki traktować jako niewinne fake newsy? Śmieszne, irytujące, ale niegroźne? A może – jestem zdecydowanym zwolennikiem takiego rozwiązania – powinniśmy do nich podchodzić jak do elementów toczonej przeciwko Polsce wojny informacyjnej. Przecież takie materiały poczyniły straty w wizerunku armii, w zaufaniu do niej, sugerując, że wojsko angażuje się politycznie. Bo czymże jest apel generałów, by odwołać ich cywilnego zwierzchnika, jak nie formą puczu. Rodzi się też pytanie, czy mamy prawo, które jest w stanie skutecznie walczyć z internetowymi trollami? Zwłaszcza jeśli działają oni na terytorium innego państwa niż to, które atakują. Sprawa nie jest prosta.
Jak można walczyć z fake newsami? Nie oczekuję, aby na przykład pion informacyjny MON-u prostował i komentował każdą głupotę wypisaną w necie. Uważam jednak, że byłoby wskazane utworzenie nadzorowanej przez resort bazy danych, załóżmy w formie portalu, w której można byłoby sprawdzić wiarygodność danego internetowego medium. Wrzucane byłyby tam fałszywe artykuły z odpowiednim komentarzem właściwych instytucji. Sądzę, że byłaby to bardzo skuteczna broń w wojnie informacyjnej toczonej przeciwko Polsce.
komentarze