Różnice między linią a tyłami istnieją od zawsze. Przekładają się na wymagania szkoleniowe wobec żołnierzy linii i żołnierzy tyłów (obecnie logistyki) oraz na wymagania bojówki wobec logistyków. Różnice te są również podstawą kształtowania opinii, jaką cieszy się (lub nie) logistyka.
Każdy sądzi według siebie
Według mojej i nie tylko mojej opinii nadal istnieje, pod względem wymagań szkoleniowych, tradycyjny podział na żołnierzy linii i tyłów. Wystarczy przejrzeć program strzelań z broni strzeleckiej i porównać, jakie strzelania mają wykonywać żołnierze z kompanii zmechanizowanych, a jakie ci z pododdziałów zabezpieczenia. Obowiązuje zasada, według której podstawowym uzbrojeniem kucharza jest chochla, słowem ma on najpierw dobrze i smacznie gotować, a dopiero potem, ewentualnie, celnie strzelać. Z dużym naciskiem na ewentualnie. Jego broń etatowa ma być przede wszystkim czysta i zakonserwowana. Być może dalej pokutuje pogląd o ciągłej linii frontu i bezpiecznych tyłach. Jednak teza ta w odniesieniu do ugrupowania batalionu czy brygady wydaje się cokolwiek ryzykowna i stanowi przykład wishful thinking, który to termin Melchior Wańkowicz swego czasu zgrabnie przetłumaczył na swojskie chciejstwo.
Każdy sądzi według siebie i nie można się dziwić, że podczas misji żołnierze bojówki patrzą na logistyków przez pryzmat własnego poziomu wyszkolenia bojowego. Na to nakłada się oczekiwanie linii wobec systemu logistycznego dotyczące sprawnych i szybkich (czytaj – natychmiastowych) dostaw środków bojowych i materiałowych oraz technicznych środków materiałowych. Wynika to zwykle z nieuwzględnienia pewnej bezwładności, właściwej dla każdego systemu logistycznego.
Można dojść do wniosku, że logistycy wtedy zasłużą na pełne uznanie ze strony żołnierzy bojówki, gdy będą wyszkoleni tak jak oni, a ponadto będą – na już – dostarczać środki zaopatrzenia.
W realu, czyli na misji
Tym pododdziałem Polskiego Kontyngentu Wojskowego, w którym ogniskują się wszystkie zalety i wady „opasłej intendentury” jest NSE, czyli National Support Element (narodowy element wsparcia logistycznego). To właśnie oni odpowiadają za realizację zadań zabezpieczenia logistycznego kontyngentu. A służący w nim żołnierze swoją postawą i zaangażowaniem w służbie wystawiają świadectwo całej logistyce wojskowej pracującej w kraju i na misji na rzecz kontyngentu. Pododdział ten jest formowany ze specjalistów logistyki dla każdej zmiany kontyngentu.
Logistyków można z grubsza podzielić na dwie grupy: jedni są logistykami od początku swojej służby, drudzy znaleźli się w niej po kilku–kilkunastu latach służby w pododdziałach bojowych. Łańcuch zaopatrywania kontyngentu ciągnie się od poszczególnych składów regionalnych baz logistycznych, poprzez brygadę logistyczną, bazę lotniczą, lotnisko wyładunku, NSE, kompanię logistyczną zgrupowania bojowego i kończy się na osobie szefa kompanii. Łańcuch ten działa wtedy, gdy wszystkie wymienione ogniwa realizują swoje zadania. Jeśli jedno z tych ogniw zawiedzie, jest problem.
Non Support Element
Na misji obowiązują trochę inne procedury niż w kraju oraz nieco odmienne tempo ich realizacji. Można było zaobserwować, że gdy logistyk nie był pewny swojej znajomości procedur logistycznych obowiązujących w PKW, jego najczęstszą odpowiedzią na wykraczające poza rutynę potrzeby zgłaszane przez I linię było: „Nie należy się”, „Przepisy nie przewidują” lub „Nie ma w tabeli należności”. Jeżeli do tego dodamy, rzadko bo rzadko, ale jednak zdarzające się wypowiedzi logistyków w rodzaju „Dzisiaj nie mam czasu” czy „Proszę przyjść jutro albo najlepiej pojutrze”, to nie możemy się dziwić, że niekiedy żołnierze I linii rozwijali skrót NSE jako „Non Support Element”, a sam pododdział był postrzegany jako dodatkowy czynnik zakłócający czy też utrudniający wykonanie zadania przez PKW.
Niestety, zdarzali się logistycy, którzy w pierwszych tygodniach nie byli w stanie dostrzec różnicy pomiędzy bazą na misji a garnizonem w kraju. Na to należy nałożyć występujące czasami błędy lub zaniechania w kompaniach logistycznych zgrupowań bojowych oraz u szefów kompanii. Podczas jednej z zimowych zmian PKW ISAF pewien szef kompanii nie wydał żołnierzom kompletów puchowych ocieplaczy otrzymanych z NSE. Gdyby wydał je wojsku, na pewno część z nich uległaby uszkodzeniu, np. rozdarciu. Obawiał się kłopotów podczas zdawania ich z powrotem do magazynu mundurowego NSE. A tak, zamknięte w kontenerze, czekały bezpieczne na koniec zmiany i spokojne przekazanie do NSE. Jakkolwiek opisane przeze mnie przypadki miały miejsce, to ich uogólnianie na wszystkich żołnierzy logistyki służących w kontyngentach wojskowych byłoby po prostu krzywdzące. Z kolei logistycy NSE mieli zwykle jedno życzenie wobec linii: aby w złożonym zapotrzebowaniu „linia” dokładnie i precyzyjnie określała, czego chce. To znakomicie ułatwiało pracę.
Zanik podziału na linię i tyły
Podczas misji można zauważyć, że pod względem zagrożenia nie istnieje ścisły podział na linię i tyły. Zagrożenie dotyczy wszystkich. A pododdziały tyłowe, jak NSE czy kompanie logistyczne, były angażowane do realizacji zadań w ramach Force Protection bazy. Zadania te były dzielone na wszystkie pododdziały kontyngentu, bez względu na ich przeznaczenie. Wymagało to przeszkolenia wszystkich logistyków z obsługi broni zespołowej, jaką jest karabin maszynowy oraz wykonania przez nich obowiązujących strzelań. Podczas przygotowania NSE do misji okazywało się, że wielu profesjonalnych logistyków z kilkunastoletnim stażem służby oglądało wcześniej karabin maszynowy jedynie na planszach szkoleniowych lub z bezpiecznej odległości. Podczas przygotowania NSE do służby w PKW Irak spotkałem się również z przypadkiem podoficera logistyki z dwudziestoletnią wysługą, który szczerze, po żołniersku, przyznał, iż ostatnie strzelanie z karabinka wykonał 19 lat wcześniej. Trzeba było zaaplikować wspomnianemu podoficerowi indywidualny tok studiów pod opieką świeżo promowanego absolwenta Zmechu, aby nadrobić te zaległości. Nie można się dziwić, że podczas przygotowania pododdziału logistycznego do misji główny wysiłek szkolenia ukierunkowany jest na wyrobienie i utrwalenie u nich nawyków właściwych żołnierzom pododdziałów bojowych.
Wnioski sprzed stulecia
Sto lat temu również oceniano żołnierzy tyłów i porównywano ich do żołnierzy linii. Używano wtedy określenia „tabory”. Jednym z oficerów, podnoszących problem przygotowania żołnierzy taborów był legionista i obrońca Lwowa, późniejszy płk Tadeusz Felsztyn (Feldstein), specjalista od karabinów maszynowych i konstruktor broni strzeleckiej. W pracy „Taktyka karabinów maszynowych” napisanej na podstawie służby w Legionach, a wydanej w 1919 roku, stwierdził, że „żołnierz taboru, to nie żołnierz, którego się z linii pozbyło, ale żołnierz, niekoniecznie oczywiście najsprytniejszy, najzręczniejszy, najlepszy strzelec, ale sumienny, porządny, karny i uczciwy. Równomierny podział żołnierzy między tabory, a linię jest konieczny. Jeżeli w linii wymaga się więcej wyćwiczenia, zręczności, umiejętności wyzyskiwania terenu – orientacji, to w taborze wymagamy więcej pracowitości, sumienności, więcej uczciwości, ale niemniej odwagi. Wszak żołnierz taborowy nie jest na oku dowódcy, mniej się go dogląda; trzeba go więc tak dobrać, by mu można było w zupełności zaufać”. Pytanie, czy po upływie stu lat, pogląd płk. Felsztyna stracił coś na aktualności?
komentarze