Konstatacja „na Zachodzie bez zmian”, którą Erich Maria Remarque zatytułował swą słynną książkę o I wojnie światowej, niosła w sobie niewyobrażalną dziś grozę. Oznaczała w istocie, że w kolejnej bezsensownej ofensywie w kilka minut zginęło lub zginie kilkadziesiąt tysięcy osób. W sztabach po obu stronach frontu zaczęto myśleć, jak ograniczyć straty w ludziach, a jednocześnie zwiększyć skuteczność ataku.
W warunkach wojny pozycyjnej czy okopowej, jak ją inaczej nazywano, nie było to proste zadanie. Zmagające się ze sobą wojska całymi miesiącami tkwiły w okopach naprzeciw siebie. Po obu stronach żołnierze mieli więc czas, by umocnić swoje pozycje, a przede wszystkim tak rozstawić gniazda karabinów maszynowych, by obejmowały swym zasięgiem całe przedpole. Ta strona, która wreszcie decydowała się na atak – prowadzony najczęściej tyralierą, momentalnie odnosiła olbrzymie straty w ogniu nieprzyjacielskich cekaemów. Później w zasiekach z drutów kolczastych i w lejach „ziemi niczyjej” między okopami gniły tysiące trupów, a efekty natarcia były zerowe – żadna ze stron nie zmieniała swych pozycji…
Sztabowcy głowili się głównie nad tym, jak wyeliminować przed atakiem gniazda karabinów maszynowych i wysunięte punkty obserwacyjne nieprzyjaciela. Doszli w końcu do wniosku, że trzeba stworzyć nową formację – niewielkie oddziały specjalnie wyszkolonych żołnierzy o nerwach jak postronki, którzy będą zdolni niepostrzeżenie przejść „ziemię niczyją” i zlikwidować nieprzyjacielskie cekaemy. Pierwsi ten pomysł wprowadzili w życie Brytyjczycy. W kwietniu 1915 roku do walki ruszyły specjalne patrole grenadierów. Niemcy szybko odczuli ich skuteczność i równie szybko przejęli w tym zakresie inicjatywę, tworząc tzw. oddziały szturmowe – Sturmtruppen.
Elita w stalowych hełmach
Za ojców niemieckich oddziałów szturmowych uznaje się mjr. Bernharda Reddemana i kpt. Willy’ego Rohra. Pierwszy z nich był oficerem Rezerwowego Pułku Pionierów Gwardii i to właśnie na doświadczeniach saperów bazował w tworzeniu taktyki szturmowej. Pionierzy niemieccy często jako pierwsi docierali do nieprzyjacielskich pozycji – wszak to oni musieli wycinać przejścia dla atakującej piechoty w zasiekach z drutów kolczastych. Ponadto tworzyli specjalne plutony miotaczy ognia, które miały zadanie niszczyć najbardziej umocnione punkty nieprzyjaciela. Swoje oddziały miotaczy ognia miała także piechota i to właśnie ich żołnierze byli pierwszymi ochotnikami 5 Batalionu Szturmowego sformowanego przez kpt. Rohra. Oddziały szturmowe tworzone zarówno przez saperów, jak i piechurów intensywnie ćwiczyły w specjalnych ośrodkach szkoleniowych. Największy i najważniejszy z nich znajdował się w paśmie górskim Kaiserstuhl. Pierwsze doświadczenia bojowe Sturmtruppen zdobyły pod koniec 1915 roku i od tego czasu wojska ententy zyskały na froncie wyjątkowo niebezpiecznego przeciwnika.
Żołnierze oddziałów szturmowych bardzo szybko stali się elitą armii niemieckiej, a służba szturmana uważana była za zaszczyt i wyróżnienie. Sturmtruppen w porównaniu z innymi jednostkami były lepiej wyposażane i opłacane. Ale też ich służba była znacznie trudniejsza i niebezpieczniejsza. Jak już stwierdzono wyżej, specjalnie przeszkolone patrole szturmowe musiały niepostrzeżenie przekradać się do pozycji nieprzyjacielskich, by w nagłym ataku zniszczyć stanowisko broni maszynowej lub schwytać jeńca. Podobnie jak w oddziałach komandosów z II wojny światowej, w Sturmtruppen kładziono nacisk na indywidualne wyszkolenie każdego żołnierza i ich zgranie w oddziale. Innymi słowy, każdy żołnierz podczas wykonywania zadania mógł zastąpić swego rannego lub zabitego kolegę niezależnie od jego specjalizacji i stopnia wojskowego. Zresztą, podobnie jak u późniejszych komandosów, stopnie wojskowe schodziły na dalszy plan wobec silnych więzi braterstwa i zaufania pomiędzy szturmowcami.
Elitę wojska kajzera można było rozpoznać już na pierwszy rzut oka po specyficznym wyposażeniu i uzbrojeniu. Szturmowcy jako pierwsi w armii niemieckiej otrzymali stalowe hełmy – późniejszy „znak rozpoznawczy” niemieckich żołnierzy. Przy pasie każdego szturmana znajdował się chlebak mieszczący aż cztery zapasowe racje żywnościowe i dwie manierki wody. Te zapasy miały umożliwić żołnierzom dłuższe przetrwanie na liniach frontu lub za nimi. Ponadto do pasa przytraczano nożyce do cięcia drutu kolczastego i noże szturmowe (rzadziej bagnety ze względu na ich nieporęczność w czasie czołgania). Podstawę uzbrojenia stanowiły krótkie karabinki kawaleryjskie, pistolety, a przede wszystkim granaty – im więcej tym lepiej – którymi szturmani zasypywali wroga podczas ataku. Każdy członek oddziału szturmowego dysponował dwoma przewieszonymi na piersiach workami, złączonymi taśmą lub sznurkami na szyi i na wysokości pasa, w których można było przenieść od 12 do 14 trzonkowych granatów ręcznych. Na wypadek okrążenia przez nieprzyjaciela, każdy żołnierz miał do dyspozycji sześć worków na piasek, z których można było stworzyć improwizowany punkt obronny.
Polscy szturmani
Walki na froncie wschodnim były znacznie dynamiczniejsze niż te na polach pod Verdun lub nad Mozą, ale i tutaj po kolejnych krwawych ofensywach żołnierze byli zmuszeni tkwić miesiącami w okopach, zanim nie poderwano ich do kolejnego natarcia. Wtedy na linii „szła robota patrolowa”, jak pisali w swych wspomnieniach weterani wielkiej wojny. Po stronie państw centralnych niedoścignionymi „patrolowcami” byli legioniści brygadiera Józefa Piłsudskiego. Niejednokrotnie udowadniali, że spełniają kryteria doborowych oddziałów szturmowych z frontu zachodniego. Tak było między innymi na Wołyniu wiosną 1916 roku, gdzie spieszeni ułani rtm. Władysława Beliny-Prażmowskiego przez cztery miesiące patrolowali bagniste brzegi Stochodu. Po czteromiesięcznej służbie patrolowej dowódca odcinka, na którym działali beliniacy, ppłk Martin, taką wystawił im cenzurkę: „Oddział ten, przeniknięty znakomitym duchem rycerskim, oddział, którego każdy żołnierz odznacza się nieustraszonym męstwem i osobistą odwagą, wykonywał powierzone sobie zadania ku najzupełniejszemu memu zadowoleniu, w trudnych warunkach terenu, wymagających nadzwyczajnej sprawności i wytrwałości. Oddział ten był przy każdej okazji wzorem wybitnej waleczności i najskrupulatniejszego wykonywania obowiązków dobrowolnie na siebie nałożonych. Są to zalety żołnierskie, które z przyjemnością muszę podnieść u panów oficerów i chorążych. Wyrażam więc z tego powodu oddziałowi temu moje najgorętsze podziękowanie, cała zaś moja grupa żegna go najserdeczniej”.
Nie dziwi więc, że kiedy po akcie 5 listopada 1916 roku Niemcy przystąpili do tworzenia Polskiej Siły Zbrojnej (Polnische Wehrmacht), a Austriacy – Polskiego Korpusu Posiłkowego, nie mogło zabraknąć w nich oddziałów szturmowych. W pułkach piechoty obu formacji tworzono kompanie szturmowe, wyszkolone i wyposażone na modłę Sturmtruppen czy Jagdkommandos, jak nazywano oddziały szturmowe w ck armii. Nie wzięły one już udziału w walce na froncie I wojny światowej, ale doświadczenie ich żołnierzy przydało się w odrodzonym Wojsku Polskim – w walce o granice i z nawałą bolszewicką w 1920 roku.
Bibliografia
E. Seweryn, Taktyka szturmowa armii austro-węgierskiej i niemieckiej w I wojnie światowej, Oświęcim 2016
H. Peter, I wojna światowa 1914–1918. Historia militarna, Poznań 2014
W. Milewska, J.T. Nowak, M. Zientara, Legiony Polskie 1914–1918. Zarys historii militarnej i politycznej, Kraków 1998
komentarze