Po pierwszym pobycie pomyślałem, że chętnie wróciłbym tam, by zobaczyć, co się zmieniło – mówi por. Michał Syłak, dwukrotny uczestnik misji w Afganistanie w rozmowie z Piotrem Raszewskim. Cały wywiad można przeczytać w „Kurierze Weterana”, dodatku specjalnym do majowego numeru „Polski Zbrojnej”.
W październiku 2011 roku 15 Brygada Zmechanizowana wystawiła dziesiątą zmianę w ramach Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w Afganistanie. Pan znalazł się w tej grupie.
Por. Michał Syłak: Dziesiąta zmiana to była moja pierwsza misja. Pierwsza i od razu bojowa, bo przecież takie było jej założenie. Jestem łącznościowcem. W grupie łączności było ponad 40 osób, stacjonowaliśmy w kilku bazach. Ja akurat trafiłem do Ghazni i pracowałem w grupie helpdesku, czyli komórce wyznaczonej do wszelkich czynności związanych ze sprzętem elektronicznym. Współpracowaliśmy zatem ściśle ze wszystkimi plutonami ochrony, Zgrupowaniem Bojowym „Alfa” czy ze specjalsami.
Jak wyglądał wtedy Afganistan?
Podczas tamtej zmiany, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, zginęło pięciu chłopaków. Generalnie nie było tam wtedy bezpiecznie. Większość akcji polegała na wykrywaniu ładunków wybuchowych domowej produkcji, czyli IED (Improvised Explosive Device). Mimo że służyłem jako łącznościowiec, to również miałem z nimi styczność. W czasie przejazdu z bazy do bazy często trzeba było wysiąść z rosomaka i ubezpieczać żołnierzy, którzy musieli sprawdzać, co się przed nami dzieje. Wielokrotnie z takich podróży na krótkich dystansach robiły się wielogodzinne patrole. Z kolei zdecydowanie mniej było ostrzałów. Mało kto decydował się bowiem podchodzić pod nasze bazy, bo bardzo rozległy teren wokół nich był dokładnie patrolowany i monitorowany.
autor zdjęć: arch. Michała Syłaka
komentarze