W szeregach NATO ostatnio spore zaniepokojenie budzi postawa Turcji, przede wszystkim – choć nie tylko – z powodu pogorszenia jej stosunków z filarem Sojuszu Stanami Zjednoczonymi. Jednym z powodów niepokoju jest także współpraca Ankary z Moskwą i zakup rosyjskiego systemu obrony przeciwlotniczej.
Turcja ma dość przestarzały system obrony przeciwlotniczej, głównie oparty na amerykańskim systemie średniego zasięgu MIM-23. Ponadto w bazie niedaleko Adany znajdują się dwie hiszpańskie baterie Patriot, a w Kahramanmaras włoska bateria SAM. W latach 2013–2015 w Kahramanmaras były również niemieckie i amerykańskie baterie Patriot, ale zostały usunięte. Kilka lat temu tureckie siły zbrojne ogłosiły, że poszukują nowego systemu obrony przeciwlotniczej i dostawcy rakiet dalekiego zasięgu. Do ogłoszonego wówczas przetargu przystąpiły firmy: amerykański Raytheon, produkujący zestawy Patriot; konsorcjum włosko-francuskie EUROSAM, producent pocisków rakietowych SAMP/T Aster-30; rosyjski Rosoboroneksport, oferujący zestawy S-300, oraz podmiot chiński CPMIEC, który zaproponował zestawy HQ-9. W 2013 roku postępowanie wygrała chińska firma China Precision Machinery Import-Export Corporation (CPMIEC), która zaoferowała system antyrakietowy, obejmujący 12 baterii przeciwlotniczych HQ-9, czyli w sumie 288 rakiet dalekiego zasięgu. Cena wynosiła 3,44 mld dolarów. Eksperci uważają, że wybór tej oferty wynikał ze zgody Chin na całkowity transfer technologii, czego odmawiały Turcji firmy z USA i europejscy sojusznicy. Chińczycy nie cieszyli się zbyt długo zwycięstwem. W 2015 roku, pod naciskiem Waszyngtonu, przetarg został unieważniony, gdyż firma CPMIEC została obłożona sankcjami przez Departament Skarbu USA. Powodem tej decyzji było oskarżenie o dostawę broni dla armii KRLD, Iranu oraz syryjskiego rządu Asada.
W 2016 roku Turcy wrócili do negocjacji z Rosją. Zakończyły się one kontraktem na kupno dwóch zestawów S-400 (to nowa generacja S-300) za 2,25 mld dolarów. Dostawa ma się rozpocząć w 2019 roku. Umowa wywołała burzę w Sojuszu. Gen. Petr Pavel, szef Komitetu Wojskowego NATO, stwierdził, że zakup rosyjskich systemów antyrakietowych uniemożliwi Turcji udział w zintegrowanych systemach obronnych Sojuszu Północnoatlantyckiego. W USA odezwały się nawet głosy, by wykluczyć Turcję z grona użytkowników samolotów F-35, gdyż Rosjanie poprzez swoje systemy mogliby uzyskać dane, umożliwiające zwalczanie tych najnowocześniejszych myśliwców. Tureckie ministerstwo obrony zapewniło jednak, że zespoły S-400 nie zostaną podłączone do żadnego systemu NATO.
Według byłego Sekretarza Generalnego NATO Jaapa de Hoop Scheffera, „Turcja jest poważnym problemem dla NATO”. Czemu? Chociażby dlatego, że inaczej niż pozostałe państwa Sojuszu ocenia rozbudowę potencjału ofensywnego Rosji w rejonie Morza Czarnego. Turcja nie uważa bowiem, że Moskwa stanowi zagrożenie dla Sojuszu. Ankara ma duży wpływ na układ sił w swoim regionie, czyli w obszarze łączącym Europę z Azją. Należy pamiętać, że w październiku 2017 roku sprzeciwiła się rozmieszczeniu nowej siły morskiej USA na Morzu Czarnym. Eksperci po obu stronach Atlantyku oceniają, że Ankara coraz bardziej zbliża się do Moskwy. W związku z tym wielu zachodnich wojskowych zadaje sobie pytanie, czy w razie ewentualnego konfliktu z Rosją, Turcja stanie po stronie NATO. Obawy te wzmacnia fakt, że od dłuższego czasu Turcy współpracują z Szanghajską Organizacją Współpracy (w 2013 roku Turcja zawarła z SOW umowę o dialogu partnerskim, a w grudniu 2016 roku nie wykluczyła przystąpienia do SOW, jako alternatywy wejścia do Unii Europejskiej, z którą rozmowy o przystąpieniu ciągną się od 1963 roku).
Tureccy politycy nie mówią wprawdzie oficjalnie o wystąpieniu z NATO, ale niedawno główny doradca prezydenta Erdogana Yalchin Topchu stwierdził, że Ankara powinna ponownie rozważyć sprawę członkostwa w NATO, gdyż Sojusz „prowadzi wobec Turcji wrogą politykę”. Eksperci militarni NATO zauważają, że skoro jest ona regionalną potęgą militarną ani Waszyngton, ani Moskwa nie mogą obecnie dyktować jej żadnych rozwiązań. Wniosek z tego jest jeden – członkostwo w NATO jest Turcji w pewnym stopniu zbędne.
Ostatnio w tureckim obozie władzy nasiliły się antyamerykańskie nastroje. Powodem są chociażby bezskuteczne żądania prezydenta Erdogana, by USA wydały islamskiego duchownego Fethullaha Gulena. Erdogan oskarżył go o przygotowanie zamachu w lipcu 2016 roku. Turcja ma też pretensję do USA o wspieranie i uzbrajanie kurdyjskich Ludowych Jednostek Samoobrony w Syrii (YPG). Są one związane z Partią Pracujących Kurdystanu, uznawaną przez Ankarę za organizację terrorystyczną.
Napięte są także stosunki Turcji z Sojuszem. W listopadzie 2017 roku Turcja wycofała swój mały 40-osobowy kontyngent z manewrów w Stavanger w Norwegii po tym, jak pojawił się tam plakat, przedstawiający twórcę nowożytnej Turcji Kemala Ataturka oraz prezydenta Erdogana jako zdrajców. Turcy nie przyjęli przeprosin za ten incydent od Sekretarza Generalnego NATO, Jensa Stoltenberga i opuścili sojuszników.
Mimo wzrostu napięcia między sojusznikami Turcja jest nadal jednym z najważniejszych członków Paktu. To potęga wojskowa, dysponująca ósmą co do wielkości armią świata, a drugą – po Rosji – armią w Europie. Ale to państwo ma nadal duże znaczenie dla Zachodu, również z uwagi na położenie w pobliżu niestabilnego Bliskiego Wschodu (Irak, Afganistan, obecnie Syria). Co więcej, nie jest już „państwem na obrzeżu”, ale państwem frontowym, które stało się graczem centralnym i nierzadko jego cele nie pokrywają się z celami Zachodu. Niektórzy eksperci zajmujący się bezpieczeństwem militarnym uważają nawet, że gdyby Turcja wycofała się z NATO, to Sojusz bez niej nie mógłby istnieć. Jednak Turcja raczej pozostanie członkiem Sojuszu, będzie tylko coraz bardziej manewrować między Wschodem a Zachodem.
komentarze