Przez ostatnie dwa lata kupiono bardzo dużo sprzętu potrzebnego Wojsku Polskiemu. Kontrakty na 155-milimetrowe armatohaubice Krab, 120-milimetrowe moździerze Rak, rakiety przeciwlotnicze Piorun, systemy rakietowo-artyleryjskie krótkiego zasięgu Pilica, modernizacja 128 czołgów Leopard 2A4 do standardu Leopard 2PL, rakiety AGM 158B JASSM ER, karabinki MSBS Grot – to umowy warte około 11 mld złotych. A poza nimi podpisano przecież nie tylko setki mniej wartościowych kontraktów, ale również zlecono, za około 2,5 mld złotych, dostawę dwóch małych i trzech średnich samolotów do przewozu najważniejszych osób w państwie. Jasne jest, że chciałoby się, aby wojsko zamówiło jeszcze więcej potrzebnego mu uzbrojenia, w tym przede wszystkim nowe okręty podwodne, śmigłowce uderzeniowe i specjalistyczne oraz systemy obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej „Wisła” i „Narew”. Jestem jednak przekonany, że i w tych programach niedługo osiągniemy znaczące postępy.
Z racji mojej zawodowej specjalizacji często jestem pytany o postępy w modernizacji naszej armii. Najczęściej jest to formułowane w tonie „to co tam, kupiliśmy coś wreszcie?”. I przyznam się, że mimo iż w pierwszym odruchu mam ochotę odpowiedzieć coś niezbyt miłego, trwa to może sekundę, może dwie. Potem cierpliwie wyjaśniam, co się dzieje w poszczególnych rodzajach wojsk. Mówię o artylerii, która wzbogaciła się o armatohaubice Krab i moździerze Rak. Opowiadam o obronie przeciwlotniczej, która powoli przesiada się na rakiety Piorun (z dobrze ocenianych Gromów), a która zaczyna powoli wdrażać systemy rakietowe „Poprad” i zestawy przeciwlotnicze „Pilica”. Mówię o tym, że trwają prace badawczo-rozwojowe nad Borsukiem, następcą wysłużonych BWP-1. Że Leopard 2PL powinny już w przyszłym roku zaczynać zjeżdżać z taśm montażowych.
Po ożywczym łyku wody kontynuuję opowieść o naszym lotnictwie, że Jastrzębie, czyli F-16, to mają już nie zęby, a zębiska, dzięki pociskom JASSM, które teraz mamy w wersji o zasięgu 400 km, a czekamy na dostawę – jako pierwsi na świecie po Amerykanach, takich o zasięgu prawie tysiąca km. Nigdy nie posiadaliśmy w swojej historii broni o takim zasięgu. Jednym tchem mówię także o karabinkach MSBS. Tak, wiem, to teraz Grot, ale ta broń zawsze pozostanie dla mnie MSBS. Krótko, nowocześnie. I taka dokładnie jest ta broń. Nowoczesna. Zazdroszczą nam jej inni. A to nasz stuprocentowo krajowy wyrób.
Kiedy zapada cisza i mój rozmówca patrzy na mnie pytająco, czekając na kolejne sukcesy, mówię: „Modernizacyjna szklanka, ma niestety swoją drugą, pustą połowę”. OPL nadal nie dysponuje środkami ogniowymi zdolnymi zwalczać rakiety manewrujące i balistyczne przeciwnika. Marynarka wojenna ma dziś bardzo ograniczone zdolności, a nowe okręty podwodne to tylko pierwsza, najpilniejsza potrzeba z listy. Broń pancerna i zmechanizowana? W jednostkach są jeszcze mające na karku czterdzieści–pięćdziesiąt lat bojowe wozy piechoty BWP-1, czołgi T-72 oraz wozy rozpoznawcze BRDM. A w siłach powietrznych leciwe samoloty Su-22 i śmigłowce Mi-2.
– Czyli co, kicha? – pyta rządny dobitnej pointy rozmówca. – Zwariowałeś! – odpowiadam. – Od ciebie zależy czy widzisz pustą czy pełną część szklanki – dodaję.
Dobrym przykładem jest armatohaubica Krab. Jej wdrożenie do służby to dla artylerii rewolucja. Mamy wreszcie działo o zasięgu 40 km, którym można zwalczać artylerię przeciwnika. Po to Kraby ważą po „dziesiąt” ton, żeby mogły w razie czego przyjąć na siebie ostrzał dział nieprzyjaciela. Nawet podobnego kalibru. Bezpośredniego trafienia Krab oczywiście nie wytrzyma, ale już pośrednie, czyli pocisk eksplodujący kilkanaście metrów obok, szkody mu uczyni, ale nikogo nie zabije i działa nie unieszkodliwi. To ta pełna strona. A pusta? Dwadzieścia lat. Dwie dekady. Tyle czekaliśmy aż z pomysłu dojdziemy do sprzętu w linii. Dla jasności, dojdziemy do seryjnej produkcji działa na licencji. Bo z importu jest teraz konstrukcja i wieży, i podwozia. Co oznaczają te dwie dekady? To, że w proces zakupu Kraba zaangażowane były w mniejszym lub większym stopniu wszystkie kolejne rządy od 1997 roku. Wszyscy kolejni ministrowie obrony narodowej, wszyscy kolejni szefowie Sztabu Generalnego WP. Teraz wszyscy mogą się bić w piersi (że tyle to trwało) albo prężyć się do medali (że jednostki już je mają).
Ja osobiście nie zalecam ani jednego, ani drugiego. Proces pozyskiwania sprzętu i uzbrojenia wojskowego jest procesem bardzo długim. Wieloletnim, jak mawiają wojskowi urzędnicy. To normalne więc, że plany jednych przechodzą na decyzje drugich, a decyzje drugich realizowane są przez następców. To taka modernizacyjna sztafeta pokoleń.
Inną sprawą, o której chcę napisać na końcu, jest decyzyjność. Nie zamierzam w tym miejscu nikogo oceniać, zachęcam natomiast do matematyki. Niech przemówią liczby. Kiedy program był uruchomiony, ile trwała faza analityczno-koncepcyjna, kiedy ogłoszono przetarg, kiedy go rozstrzygnięto, kiedy podpisano kontrakt. To jest mierzalne, policzalne i łatwe do sprawdzenia. Tak samo jak to, ile wydaje się na armię. Ile PKB na całe siły zbrojne, jaki z tego odsetek na programy modernizacyjne. W danym roku. W danej kadencji. Proste, policzalne liczby. Naprawdę lubię matematykę. Jakoś przy niej spokojniej się rozmawia.
komentarze