W czasie patrolu pluton wpada w zasadzkę. Potrzebne jest wsparcie artylerii z oddalonej o kilka kilometrów bazy. Jednak nikt nie potrafi podać dokładnych koordynat i naprowadzić ogień haubic na cel. Aby taki scenariusz nie groził żołnierzom, w 17 Brygadzie Zmechanizowanej zrodził się pomysł szkolenia obserwatorów ognia. Taki specjalista miałby się znaleźć w każdym plutonie.
Sierżant Krzysztof Łaski jest instruktorem wojsk rakietowych i artylerii w pionie szkolenia 17 Brygady Zmechanizowanej. Do niedawna dowodził sekcją wysuniętych obserwatorów w 7 Dywizjonie Artylerii Konnej Wielkopolskiej, a podczas misji w Afganistanie był dowódcą załogi 152-mm armatohaubicy Dana, która z bazy Warrior udzielała wsparcia ogniowego zagrożonym w terenie pododdziałom.
– To wtedy przyszło mi do głowy, że trzeba stworzyć taki system kształcenia, aby dowódca każdego pododdziału miał w swoim zespole kogoś, kto w razie konieczności potrafi wezwać wsparcie artylerii i odpowiednio koordynować jej ogień – mówi sierż. Krzysztof Łaski, pomysłodawca nowatorskiego szkolenia.
Dziś w precyzyjnym rozpoznaniu sił przeciwnika, określaniu ich położenia i celnym kierowaniu ogniem, poza samymi artylerzystami, są szkoleni przede wszystkim zwiadowcy i strzelcy wyborowi.
Kurs na wsparcie
Pomysł, aby takie umiejętności miał przynajmniej jeden żołnierz w pododdziale, poparło dowództwo 17 Brygady. Kilka dni temu zakończył się pierwszy w wojskach zmechanizowanych kurs dla obserwatorów ognia. Wzięło w nim udział 13 żołnierzy z różnych pododdziałów, m.in. operator wyrzutni pocisków przeciwpancernych Spike, dowódca transportera Rosomak i kilku wojskowych z plutonów zmotoryzowanych.
Pierwszy tydzień szkolenia przeznaczono na teorię. Przyszli obserwatorzy ognia uczyli się pracy na mapie, zdobywali wiedzę z zakresu topografii i geodezji. Poznawali różne rodzaje celów i ich klasyfikację, budowę sprzętu obserwacyjnego i optoelektronicznego, w tym kilku rodzajów dalmierzy. Uczyli się procedur podawania współrzędnych oraz zasad wzywania ognia z pola walki (Call For Fire, CFF). Poznawali także zasady organizacji pododdziałów wsparcia ogniowego oraz oceny skutków rażenia przez różne rodzaje broni.
Potem przyszła pora na zajęcia w terenie. Na wędrzyńskim poligonie żołnierze spędzili dwa tygodnie. Ćwiczyli taktykę, dobór i zajmowanie stanowisk obserwacyjnych oraz maskowanie. Prowadzili obserwację, nanosili na mapę dane dotyczące usytuowania wojsk przeciwnika, określali odległość. Doskonalili się także w sporządzaniu zwięzłych meldunków z niezbędnymi koordynatami (liczby określające położenie danego punktu) do otwarcia ognia przez artylerię. W czasie imitowanych ostrzałów ćwiczyli korygowanie trajektorii ognia.
Do najtrudniejszych zadań – zdaniem żołnierzy – należało wezwanie artylerii, gdy pododdział walczył w terenie zabudowanym. W takiej sytuacji wszystkie podawane współrzędne muszą bowiem być niezwykle precyzyjne.
Wśród kursantów był st. szer. Adam Titaniec, operator wyrzutni przeciwpancernych pocisków kierowanych Spike. W przypadku tej broni nie trzeba naprowadzać ognia na cel. Operator widzi obiekt na ekranie monitora dzięki obrazowi z kamery zamontowanej w pocisku. – Mimo to takie dodatkowe umiejętności bardzo mi się przydadzą. Jeżeli w czasie walki nie będzie celów dla mojej wyrzutni, będę mógł pomagać walczącym pododdziałom – wyjaśnia żołnierz. Starszy szeregowy Titaniec podkreśla, że wyrzutnie pocisków Spike też są traktowane jako artyleryjskie środki ogniowe.
Na koniec części praktycznej odbyło się strzelanie. Żołnierze naprowadzali na cel moździerze 98 mm, które strzelały amunicją bojową.
Prawie rok szkoleń
Pomysłodawcy szkolenia podkreślają, że to dopiero początek procesu kształcenia specjalistów z dziedziny obserwacji ognia. Plany zakładają, że szkolący się żołnierze będą się spotykać na ćwiczeniach artylerii. Jeszcze w tym roku zostaną włączeni w trening jednostek artyleryjskich z armatohaubicami Dana. Wezmą także udział w szkoleniu ogniowym najnowocześniejszych w armii moździerzy M120 Rak.
– Dopiero po prawie rocznym szkoleniu będzie można powiedzieć, że uczestnicy stali się w pełni wykwalifikowanymi specjalistami, którzy potrafią naprowadzać ogień artylerii w różnych sytuacjach bojowych – podkreśla st. sierż. Piotr Wlazło, jeden z instruktorów.
Z kolei sierż. Łaski zapowiada, że po pierwszej edycji kursu tematyka kolejnych zostanie rozwinięta. – Chcemy, na przykład, aby wśród obserwatorów i specjalistów naprowadzania było więcej dowódców KTO Rosomak – mówi podoficer. Dodaje, że to żołnierze, którzy na polu walki korzystają z dobrej klasy przyrządów optoelektronicznych swoich wozów i mogą stać się doskonałymi specjalistami w tej dziedzinie.
autor zdjęć: st. szer. Łukasz Kermel, sierż. Krzysztof Łaski
komentarze