Najpierw osadzano tu Polaków na podstawie sporządzonych przed wojną list proskrypcyjnych: powstańców wielkopolskich, społeczników, przedstawicieli inteligencji. Potem trafiali tu także działacze podziemia, a nawet osoby uchylające się od pracy. 80 lat temu Niemcy założyli w Poznaniu pierwszy na ziemiach polskich obóz koncentracyjny.
– Już samo osadzenie w Forcie VII, ze względu na warunki tam panujące, uznać należy za zbrodnię – mówi Mirosław Więckowiak, prokurator z Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu, który prowadził w tej sprawie śledztwo.
Głodowe racje żywnościowe, małe wilgotne cele, w których temperatura oscylowała w granicach dziesięciu stopni Celsjusza. Stłoczeni ludzie spali wprost na podłodze.
A przecież nie to było najgorsze. W forcie na porządku dziennym były egzekucje. Przez niespełna pięć lat mogło tam zginąć nawet kilkanaście tysięcy osób.
Ci, którym udało się uniknąć śmierci byli nękani i torturowani. Niemcy mieli swoje „zabawy”, jedną z nich nazwali „wycieczką w Karpaty”. Więźniowie przy wtórze wrzasku strażników musieli wbiegać po stromej skarpie, a potem robiąc przewroty w przód, staczać się na sam dół. Były też „schody śmierci”. Osadzony dźwigał ważący kilka kilogramów głaz i mozolnie wspinał się po kolejnych stopniach. Na samej górze czekał na niego esesman. Jeśli więzień mu się nie spodobał, dostawał solidnego kopniaka, po którym staczał się w dół, zgarniając po drodze idących za nim towarzyszy.
Śmierć w „Dzwonie”
Fort powstał w latach 1876–1880. Był jedną z 18 podobnych budowli, które Niemcy wznieśli w samym Poznaniu i wokół niego. Ich załogi miały w razie wojny bronić miasta przed armią rosyjską i zatrzymać jej pochód na Berlin. W 1919 roku fort zdobyli powstańcy wielkopolscy. W II Rzeczypospolitej służył polskiej armii. A potem znów przyszli Niemcy, tym razem pod flagami ze swastyką. W Forcie VII urządzili pierwszy na dopiero co zagarniętych ziemiach polskich obóz koncentracyjny. Zaczął działać 10 października 1939 roku.
– Początkowo trafiali do niego Polacy z list proskrypcyjnych sporządzonych jeszcze przed wojną – wyjaśnia Leszek Wróbel z Muzeum Martyrologii Wielkopolan, które ma siedzibę właśnie w Forcie VII. – Znaleźli się na nich wszyscy, których Niemcy uznali za niebezpiecznych: powstańcy wielkopolscy, działacze społeczni, przedstawiciele inteligencji. Ale byli też tacy, którzy po prostu im podpadli. Wystarczyło przy piwie zażartować już nawet nie z Hitlera, ale z cesarza albo choćby ponarzekać na czasy, gdy Poznań był pod jego władzą – dodaje Wróbel. Takie informacje gromadzili przedstawiciele bardzo licznej w mieście mniejszości niemieckiej. Spora ich część z uznaniem spoglądała na porządki zaprowadzane za zachodnią granicą przez nazistów, licząc, że wkrótce dotrą one także nad Wartę.
Z czasem do wytypowanych wcześniej więźniów, zaczęli dołączać działacze tworzących się organizacji konspiracyjnych, a nawet Polacy uchylający się od pracy. Tak zwani „niedzielnicy” przetrzymywani byli w celach od soboty wieczorem do poniedziałku rano. Nawet tak krótki pobyt miał ich zmiękczyć i wybić z głowy wszelki opór. Wielkopolska formalnie nie była terytorium okupowanym, ale wcielonym do Rzeszy, dlatego sytuacja Polaków była tutaj cięższa niż w Generalnym Gubernatorstwie. W Forcie VII więźniowie masowo umierali na skutek chorób, tortur, głodu. Każdego dnia, na podstawie wyroków doraźnego sądu, przeprowadzane były egzekucje. – Skazanych rozstrzeliwano lub wysyłano na szubienicę – wyjaśnia Wróbel. – Część z nich wieszana była w tradycyjny sposób, część za nogi, głową w dół – dodaje. Odbywało się to w specjalnym pomieszczeniu, zwanym „dzwonem”. Strażnicy rozhuśtywali tam unieruchomionego więźnia, który z impetem uderzał głową o ściany pomieszczenia. – W Poznaniu Polacy byli też ścinani. Tyle że gilotyna i katowski pień znajdowały się nie w Forcie VII, lecz w więzieniu na ulicy Młyńskiej – dodaje Wróbel.
Również w poznańskim obozie Niemcy po raz pierwszy do uśmiercania skazańców zastosowali gaz. – W październiku i listopadzie 1939 za pomocą dwutlenku węgla zabili blisko 400 pacjentów i członków personelu szpitala psychiatrycznego w Owińskach oraz oddziału psychiatrycznego szpitala przy ulicy Grobla w Poznaniu – wyjaśnia Wróbel. Była to część akcji T-4, która polegała na mordowaniu niepełnosprawnych. – Gazowanie ludzi w Forcie VII było rodzajem eksperymentu, który otworzył drogę do masowych egzekucji w obozach zagłady – podkreśla Wróbel.
Na ślizgawce z oprawcami
Do Fortu VII trafili między innymi Florian Marciniak, pierwszy naczelnik Szarych Szeregów, Franciszek Witaszek, znany lekarz, a zarazem szef Związku Odwetu w okręgu poznańskim, czy Stanisław Pawłowski, światowej sławy geograf, rektor Uniwersytetu Poznańskiego. Dla wielu pobyt w KL Posen kończył się wysyłką do obozów śmierci w innych częściach okupowanej Polski. – Ucieczki i zwolnienia należały do rzadkości – zaznacza Wróbel.
Poznański obóz działał do wiosny 1944 roku. Potem Niemcy urządzili w forcie fabrykę radiostacji dla okrętów podwodnych i samolotów. – Do dziś nie wiemy dokładnie, ile osób było tutaj więzionych i jak wiele z nich zmarło. Niemcy aż do 1941 roku nie zgłosili w urzędzie stanu cywilnego ani jednego zgonu osadzonego. Potem uzupełnili te dane, ale były one w absurdalny sposób zaniżane – mówi Wróbel. Z szacunków poczynionych przez historyków wynika, że przez Fort VII mogło przejść nawet 40 tys. więźniów, z których kilkanaście tysięcy zginęło.
Śledztwo w tej sprawie prowadziła poznańska okręgowa komisja ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu. – Rozpoczęło się ono jeszcze w 1981 roku. Prokuratorom udało się wówczas przesłuchać nielicznych świadków zbrodni. Na przykład więźnia, który został członkiem komanda zatrudnionego przy gazowaniu uwięzionych – wyjaśnia prokurator Więckowiak. – Zresztą kilka lat później skazano tego człowieka za podobne czyny na siedem lat więzienia. Z czasem, już w obozie w Chełmnie nad Nerem zbliżył się do Niemców, nawet jeździł z nimi na łyżwach. Sąd uznał, że przekroczył granicę dzielącą kata od ofiary – dodaje.
Śledztwo w sprawie Fortu VII z czasem przejął IPN. W październiku 2013 roku zostało ono jednak umorzone. – W wątku dotyczącym zbrodni przeciwko ludzkości, jaką było osadzenie w obozie ustaliliśmy odpowiedzialnych. Byli to przede wszystkim niemieccy wojskowi. Wszyscy już nie żyli. Niestety, nie udało się ustalić nazwisk tych, którzy bezpośrednio mordowali więźniów – przyznaje prokurator Więckowiak.
Z całej rzeszy osób, którzy zamknięcie w Forcie VII przypłacili życiem, znane są dziś nazwiska zaledwie 676.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze