Zgodnie z panującym stereotypem, żandarmi mają wśród żołnierzy przede wszystkim wzbudzać respekt, a efekt ten osiągają „czepiając” się wszystkiego do czego mogą się „przyczepić”. Jednak tradycja tej formacji, sięgająca powstania listopadowego, pokazuje, że żandarmi są takimi samymi żołnierzami jak inni. I to dobrymi żołnierzami. Warto o tym pamiętać, nie tylko z okazji ich święta, przypadającego na 13 czerwca.
Być może dla niektórych to trudna do przełknięcia prawda, ale nie jest łatwo spotkać kogoś, kto by ucieszył się na widok żandarma. Dla przeciętnego wojskowego żandarm na służbie był i jest ostatnią osobą, na którą chciałby się natknąć. Zwykle więc, gdy zauważy żandarma stara się go obejść łukiem, tak szerokim na jaki pozwalają warunki terenowe. Czy można się dziwić? W końcu żandarmeria czyli policja wojskowa jest powołana do pilnowania czy żołnierze przestrzegają dyscyplinę i prawo. Ma wzbudzać respekt.
Żandarmi w Grupie Obserwatorów w Gruzji
Przyznam, że nie różniłem się wiele od przywołanego wyżej „przeciętnego żołnierza”. Jednak służba wojskowa ma to do siebie, że wszystkiego się można po niej spodziewać i zawsze może człowieka zaskoczyć. Od września 2008 roku, przez 12 miesięcy, służyłem w Grupie Obserwatorów w ramach Misji Obserwacyjnej Unii Europejskiej w Gruzji (European Union Monitoring Mission Georgia) ustanowionej po wojnie rosyjsko-gruzińskiej. Okazało się, że Grupę tworzyła Żandarmeria Wojskowa. Do tej misji MSWiA wystawiło również dziesięcioosobowy Polski Kontyngent Policyjny. Na 16 żołnierzy GO jedynie trzech nie było żandarmami. Żandarmi wywodzili się z poszczególnych Oddziałów Specjalnych ŻW. Wielu z nich miało doświadczenie z misji poza granicami kraju lub ze służby w strukturach wielonarodowych. Pierwszą zmianą dowodził ppłk Sławomir Urbański (kilka miesięcy wcześniej obydwaj służyliśmy, jako „pustynni pułkownicy”, w IX zmianie PKW Irak), drugą – ppłk Piotr Tajchman. Muszę przyznać, że byłem zbudowany podejściem żandarmów do obowiązków oraz taką, można powiedzieć, „przedwojenną” dbałością o każdy detal w służbie. Pod tym względem prezentowali się korzystnie na tle np. francuskiej Gendarmerie Nationale, której funkcjonariusze stanowili większość obsady Biura Terenowego (Field Office) Misji w Gori. Ten rok służby w Gori pozwolił mi na wyrobienie sobie opinii o żandarmach, zdecydowanie odmiennej od tej dotychczasowej, opartej na stereotypach.
Dywizjon Karabinierów Konnych
Nasi żandarmi swoje tradycje wywodzą z Dywizjonu Karabinierów Konnych sformowanego na bazie Korpusu Żandarmerii Królestwa Polskiego. Na swoje święto wybrali 13 czerwca na pamiątkę powołania przez gen. Tomasza Łubieńskiego „Straży Polowej” w 1831 roku. Dziesięć tygodni wcześniej, 31 marca 1831 roku, żandarmi (wówczas jako karabinierzy konni) wzięli udział w jednej z najskuteczniejszych i wykonanych w najtrudniejszych warunkach szarż polskiej kawalerii pod Dębem Wielkim. Przyznać trzeba, że żandarmi podczas służby w latach 1817-1830, realizując zadania właściwe dla policji politycznej W. Ks. Konstantego, zaskarbili sobie powszechną i serdeczną nienawiść zarówno w wojsku, jak i społeczeństwie Królestwa Kongresowego. Był to główny powód przeformowania Korpusu Żandarmerii w Dywizjon Karabinierów Konnych i wymiany w nim kadry oficerskiej. Na dowódcę dywizjonu wyznaczono mjr. Franciszka Sznajdego. Pięknie umundurowani, w hełmach z grzywami, uzbrojeni w pałasze i karabinki, stanowili malowniczy widok. Dywizjon Karabinierów Konnych, liczący 291 kawalerzystów w dwóch szwadronach, został włączony jako III dywizjon do 2 Pułku Strzelców Konnych, którym dowodził płk Franciszek Czarnomski. Oficer ten, co prawda, znał jedynie język polski, ale przeklinać potrafił w sześciu językach.
Bitwa pod Dębem Wielkim
W bitwie pod Dębem Wielkim, pomiędzy korpusem dowodzonym przez dyktatora powstania, gen. Jana Skrzyneckiego a korpusem gen. Georga Andreasa von Rosena, ścierały się także osobowości i priorytety. Priorytetem dowódcy 4 pułku piechoty liniowej, gen. Ludwika Bogusławskiego, było przełamanie kryzysu bitwy nowym atakiem. Priorytetem gen. Skrzyneckiego było przerwanie bitwy oraz zatrzymanie wojska na nocleg, tak, aby pan generał mógł zdążyć na wystawną kolację, na którą go zaproszono. Damy nie mogły przecież czekać. Po przełamaniu kryzysu i opanowaniu wsi Dębie przez 4 pułk piechoty liniowej zapadła decyzja, by pomimo zapadającego zmroku, wykorzystać powodzenie i poprowadzić szarżę kawalerii na środek ugrupowania przeciwnika. Nie bez podstaw uważano, że nasza jazda stała na wyższym poziomie niż kawaleria rosyjska. I nie bez powodu W. Ks. Konstanty przydzielał rosyjskim pułkom jazdy, stacjonującym w Królestwie, polskich instruktorów.
Szarża „w specyficznych warunkach fizyczno-geograficznych”
Jak ocenił płk prof. Wacław Tokarz, „z tak wyćwiczoną jazdą można sobie było pozwalać i na ataki tego rodzaju, jak ten brawurowy atak dwóch dywizjonów drugiego pułku strzelców konnych i jednego karabinierów pod Dębem Wielkim, wykonany już w ciemności prawie, szóstkami, po długiej i ciasnej grobli, przez most, na nieznany teren, na wieś, przeciwko niepokonanej jeszcze, niewstrząśniętej nawet moralnie piechocie nieprzyjacielskiej...”. Na całym świecie kawaleria z reguły szukała odkrytego, nie pociętego terenu do przeprowadzenia szarży i atakowała w dzień. A tu szarża w nocy, po grobli i przez most na teren zabudowany. Według współczesnych regulaminów nazywa się to oględnie ujmując „natarciem w specyficznych warunkach fizyczno-geograficznych”. Z tego względu szarżę pod Dębem Wielkim porównywano do szarży pod Somosierrą.
Szarżę poprowadził osobiście dowódca dywizji jazdy, gen. Kazimierz Skarżyński z dywizjonem 2 Pułku Strzelców Konnych płk. Czarnomskiego. Za nimi szarżował Dywizjon Karabinierów Konnych ppłk. Sznajdego, reszta 2 Pułku, potem 5 Pułk Ułanów Zamojskich płk. Stanisława Gawrońskiego i Jazda Poznańska.
Liczne zwroty akcji
W trakcie kilkunastu minut szarży ugrupowanie rosyjskiego korpusu dowodzonego przez gen. von Rosena zostało przecięte na pół i nasza kawaleria wyszła na tyły przeciwnika. Walka charakteryzowała się „wysoką dynamiką działań” i licznymi zwrotami akcji. Podczas tej szarży trzy dywizjony jazdy rozbiły czworoboki dwóch pułków rosyjskich.
Dywizjon Karabinierów Konnych w pierwszej szarży wziął 4 działa, potem w pościgu za Rosjanami został wstrzymany i zmuszony do odwrotu przez szarżujące dwa szwadrony litewskiego pułku ułanów. Następnie karabinierzy zostali wybawieni z opresji przez inne polskie szwadrony i wstrzymali odwrót. Potem znowu zostali zaatakowani przez cztery szwadrony pułku ułanów litewskich i myląc ich ze swoimi przyjęli szarżę w miejscu. „»To nasi, to nasi« wołano, lecz gdy lancami zaczęli nas sięgać z obu stron szosy, dopiero pałasze karabinierów błysnęły”. W efekcie zostali rozproszeni. Podczas tej kotłowaniny dowódca dywizjonu dostał się, na szczęście chwilowo, do niewoli, z której po kilkunastu minutach odbili go jego podwładni. Swoją walką karabinierzy dali czas pozostałym szwadronom na przygotowanie się do szarży, w wyniku której jazda rosyjska została rozbita. Następnie karabinierzy sformowali szyk i wzięli udział w walce z wołyńskim pułkiem ułanów.
W bitwie Polacy stracili 300 żołnierzy. Gen. Rosen został ranny i ledwo się uratował. Stracił 6 tys. ludzi, reszta poszła w rozsypkę. Rosjanie ratowali się każdy na własną rękę. Gen. Skrzynecki nie nakazał pościgu i nie wykorzystał zwycięstwa.
Z licznych relacji i wspomnień wynika, że swoją postawą w walkach karabinierzy całkowicie się zrehabilitowali za poprzednią policyjną służbę. Świadczą o tym również 22 krzyże Virtuti Militari przyznane im za walkę w 1831 roku. Otrzymał je prawie co dziesiąty żołnierz dywizjonu! Przykładając dzisiejszą miarę, można uznać ten dywizjon za pierwszy w historii Wojska Polskiego Oddział Specjalny ŻW.
Radość na widok żandarma
Wracając do początków komentarza. Napisałem, że trudno jest znaleźć kogoś, kto by się cieszył ze spotkania żandarma. Trudno – nie znaczy niemożliwe. We wspomnieniach jednego z młodych oficerów z września 1939 roku znalazłem fragment, w którym bohater, po kilkunastu dniach bezustannego i wykańczającego psychicznie odwrotu, spotyka na jakimś leśnym skrzyżowaniu dróg wysokiego żandarma kierującego ruchem pododdziałów, taborów i uchodźców, i sam dziwi się sobie, że po raz pierwszy w życiu cieszy się na jego widok. Kierujący ruchem uchodźców żandarm oznaczał, że jest jeszcze jakieś dowództwo, które go z tym zadaniem postawiło, że jeszcze jest jakaś organizacja, struktura, hierarchia, administracja, która funkcjonuje i wykonuje swoje zadania. Że jeszcze jest państwo.
komentarze